Szczęśliwy Janek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Bracia Grimm
Tytuł Szczęśliwy Janek
Podtytuł Bajka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 39
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1928
Druk „SIŁA“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Elwira Korotyńska
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.



BRACIA GRIMM
SZCZĘŚLIWY JANEK
BAJKA
z ilustracjami
spolszczyła
ELWIRA KOROTYŃSKA
WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE

Druk. „SIŁA“ Warszawa Marszałkowska 71





Janek służył siedm lat u pewnego gospodarza, a że umówił się tylko na tyle lat, przeto rzekł do swego pana:
— Służba moja skończyła się, dziś mija termin, proszę mi za czas bytności u pana wynagrodzić, a pojadę do matki.
Pan rzekł:
— Służyłeś mi wiernie masz więc tę bryłę złota i idź z Bogiem.
Chłopak wziął kawał złota wielkości głowy dziecka i poszedł.
Idąc ujrzał jeźdźca na pięknym rumaku i rzekł głośno:
— Cóżto za wspaniała rzecz konna jazda, jakże pragnąłbym mieć konia!
Jeździec usłyszał te słowa i zawołał:
— Hola! poco idziesz pieszo i co takiego dźwigasz na plecach?

— Idę, bo niemam konia, a dźwigam złoto ofiarowane mi za służbę, cięży mi ono okrutnie.
Wiesz, co — rzekł jeździec, — daj mi to złoto, a weź konia, to będziesz prędzej w domu.
— Ależ z największą chęcią, — odparł Janek, — dziękuję panu bardzo.
Wsiadł przy pomocy jeźdźca na rumaka i jechał. Wkrótce przypomniał sobie radę daną mu przy kupnie, iż jeśli, zechce jechać prędzej, winien tylko mlasnąć językiem i wołać: hop! hop!
Gdy to zrobił, koń puścił się w szalonych podskokach i zrzucił go do rowu.
Sam wpadł-by również, ale zatrzymał go wieśniak, pędzący krowę.
Janek wyszedł z rowu i rzekł do chłopa:
— Ta cała konna jazda to głupstwo, wolałbym mieć krowę, ma się codziennie mleko, masło i ser.
— Jeśli chcecie, — odrzekł wieśniak, to weźcie krowę a ja wezmę waszego konia.
Jan przyjął z radością tę propozycję i oddawszy konia, wziął krowę za postronek i poprowadził ku rodzinnej wiosce.
Około południa upał stawał się coraz dokuczliwszy i Jan znajdował się na polance, gdzie mu coraz gorącej było tak, że mu język w ustach zasychał z pragnienia.
— Na to można sobie poradzić, — pomyślał — wydoję moją krowę i będę się delektował jej mlekiem.
Przywiązał ją do suchego drzewa a że nie miał szkopka, więc nadstawił swoją czapkę skórzaną, pomimo jednak całego wysiłku, ani jedna kropla mleka się nie pokazała. A że się przytem bardzo niezręcznie zachowywał, przeto zniecierpliwione zwierzę tak silnie kopnęło go jedną z tylnych nóg w głowę, że się przewrócił i przez długi czas nie mógł się opamiętać, co się z nim stało.
Szczęśliwym trafem przechodził akurat tą drogą rzeźnik, który miał na taczkach młode prosię.
— Co wam się przytrafiło? — zapytał rzeźnik Jana, pomógłszy mu się podźwignąć.
Poczciwy Jan opowiedział całe zdarzenie. Rzeźnik podał mu swoją flaszkę i rzekł:
— Napijcie się, to was pokrzepi! Ta krowa nie chce dawać mleka, to stare zwierzę, które może jeszcze tylko służyć do pociągu lub na rzeź.
— Słuchajcie Janie — rzekł rzeźnik — chcę się wam przysłużyć i zamienię prosię na krowę.
— Niech wam Bóg zapłaci za waszą przyjaźń i życzliwość — odrzekł Jan.
Dał rzeźnikowi krowę, kazał sobie zdjąć z taczek prosię i sznur którym było przywiązane, wziął do ręki.

W drodze przyłączył się do niego pewien chłop, który niósł pod pachą piękną białą gęś.
Rozmawiali o różnych rzeczach, gdy Jan zaczął opowiadać o swoim szczęściu jak zawsze takie korzystne zamiany robił.
Chłopak słuchał cierpliwie, potem rzekł:
— Obawiam się, że ciemna sprawa z waszem prosięciem.
Właśnie skradziono prosię we wsi, szukają. Będzie bardzo dla ciebie niebezpiecznie, jeśli u ciebie znajdą...
— O, mój Boże! cóż pocznę? ratujcie!
— Bierzcie więc moją gęś. Chociaż warta ona więcej niż wasze prosię, to zrobię to poświęcenie i zamienię. Znam drogi boczne, umknę więc przed szukającymi.
— Dziękuję! bardzo dziękuję! — zawołał Janek i zabrawszy gęś, wyruszył w dalszą drogę.
— Skorzystałem — mówił sam do siebie — przedewszystkiem co to za pieczeń, potem ta ilość tłuszczu, który się wytopi starczy napewno na kilka tygodni, wreszcie to piękne białe pierze, każę je sobie dosypać do poduszki pod głowę i zasnę smacznie bez kołysania. Wyobrażam sobie, jak się moja matka ucieszy.
Gdy nareszcie przechodził przez ostatnią wioskę, ujrzał stojącego tam szlifierza ze swoją taczką, koło warczało a on przyśpiewywał jeszcze:
— „Koło się kręci, jakby na żart. A płaszczyk mój wieszam pod wiatr.“
— Musi się wam dobrze powodzić, bo jesteście w takiem wesołem usposobieniu przy pracy — rzekł Janek.
— Tak — odrzekł szlifierz — rzemiosło ma złote dno. Prawdziwy szlifierz ile razy sięgnie do kieszeni, to zawsze pieniądze ztamtąd wyjmie.
— Ale gdzieżeście to taką ładną gęś kupili?
— Ja jej nie kupiłem, tylko zamieniłem na moje prosię.
— A prosię?
— Dostałem je za krowę.
— A krowę?
— Tę dostałem za konia.
— A konia?
— Dostałem go wzamian za bryłę złota, tak wielką jak moja głowa.
— A złoto?
— To była zapłata za siedem lat służby.
— No, potrafiliście sobie zawsze poradzić, — mówił szlifierz — jeżeli jeszcze dojdziecie do tego że usłyszycie, gdy wstaniecie brzęczące pieniądze w kieszeni, toście prawdziwe szczęście znaleźli...
— Jak ja to mam zrobić? — zapytał Jan.

— Musicie zostać szlifierzem, tak jak ja, do tego niepotrzeba wiele, osełka, a reszta znajdzie się sama przez się. Ja tu mam jedną, jest ona wprawdzie trochę uszkodzona, ale nie dacie mi za nią nic, prócz waszej gęsi. Zgadzacie się?
— Jak możecie nawet pytać się o to, — odparł Jan — przecież będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi skoro będę miał pieniądze, gdy sięgnę do kieszeni, to przecież kłopotać się nie będę, — z temi słowy dał mu gęś i wziął osełkę.
— A teraz, — rzekł szliferz podnosząc zwyczajny ciężki kamień leżący obok niego, — macie jeszcze dobry kamień na dokładkę na którym możecie stare, skrzywione gwoździe prostować. Weźcie go i schowajcie dobrze.
Jan zabrał kamień i z lekkiem sercem poszedł dalej a oczy mu błyszczały radością.
Tymczasem ponieważ od wczesnego rana był na nogach, zaczął uczuwać zmęczenie, przytem i głód mu dokuczał.
Zaledwie z wielkim trudem posuwał się dalej, przystawając co kilka kroków, przytem ciężyły mu bardzo kamienie.
Nie mógł się oprzeć myśli, jakby to dobrze było gdyby ich właśnie teraz nie potrzebował dźwigać. Przyczołgał się jak komar do studni przydrożnej, chciał odpocząć i pokrzepić się wodą świeżą, ażeby jednak nie uszkodzić kamieni, siadając położył je obok siebie na brzegu studni. Wtem schyliwszy się, by zaczerpnąć wody, potrącił kamienie, które stoczyły się do wody. Jan widząc własnemi oczyma znikające w głębi kamienie, zerwał się z radości, potem uklęknął i dziękował gorąco Bogu, że mu okazał tak wielką łaskę, że go uwolnił od tych ciężkich kamieni, które mu tylko przeszkadzały.
— Tak szczęśliwego człowieka jak ja, niema pod słońcem!
Z lekkiem sercem, wolny od wszelkich ciężarów, pobiegł szybko do domu swej matki.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bracia Grimm.