Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niem cieplejszych i barwniejszych obrazów południowego nieba, po przez uporne mgły i zawieje nadniemeńskiéj przyrody; taką jest klechda Czarownik i uczeń. Drugie, osnowę jedwabnéj pajęczyny indyjskiéj, przetykają miedzianym wątkiem skandynawskim, z inkrustacyą germańskiéj przebiegłości i turańskich dziczyzn; za taką uważam Szklanną górę. Trzecie, mienią się wciąż, od początku do końca, dwoma tylko najczystszéj wody kolorami, genezyjnoaryjskim i pochodnym lechickim; to Uroczne oczy. Czwarte, na tradycyjny jakiś temat nawijały tkaniny wszelkie, cienkie i grube, szale perskie, kobierce tureckie, koce awarskie, huńki mongolskie, rohożki ruskie i szuby litewskie, po przez cały może cykl wędrówek plemienia, jako np. ta zgmatwana powieść o Duchu pogrzebanego. Piąte, w powłoce obco-plemiennéj, drgają i błyszczą treścią, najwznioślejszych rodzimych uczuć, których to dyamentów choć jeden atom skrzy się niewątpliwie w sercu każdéj polskiéj niewiasty; wzorem tu może być baśń o Zaklętym we wronę, zimna, chuda, fińska z wierzchu, światła, zacna, aryjska z ducha. I tak bez końca: sny wschodnie w szyszakach zachodnich, srebrno-włose i modrookie królewny północy na hebanowych tronach południa. Rój żuków czarnych, pszczół żółtych, motyli białych, na złotych promieniach słowiańskiego słońca, po nad różanym krzakiem indyjskim.
Na ogół, większość przybłędnych tych odmian i dodatków, powoduje prostą jéno transformacyę; dotycze kształtów samych, nie sięga do wnętrza. Skorupa posiada rzeźbę i farby gruntu lub gruntów, na których osiadała, do których się dotykała; ślimak-myśl wije się w niéj zawsze po swojemu, trybem aryjsko-słowiańskim. Bywają jednak okazy całkiem innego, odwróconego niejako układu; nieocenione, wyjątkowo ciekawe okazy czegoć w guście prawdziwéj metamorfozy. Gdy Bóg da doczekać przyjedziecie tu do nas, kochany ojcze Kazimierzu, za lat dwa, na wystawę powszechną. Zwiedzając wtedy Muzeum historyi naturalnéj, w mineralogicznym jego dziale zwrócicie niezawodnie uwagę na pewien gatunek stwardzielizn, których definicyi odpowiedniejszéj szukaćby chyba zależało w fantazyi gminnéj. Spójrzcie np. na ten oto kawalec drzewa. Modrzew’ to najczystszy. Włókna jego i zwoje wyglądają jakby wczoraj przyszły z Czarnolesia. Pod mikroskopem nie brak mu ani jednéj tkanki, ani jednego włoskowatego pyłka. A wszelakoż indywiduum nie należy już do własnego świata; przestało być rośliną. Atomy jego, jakby pod wpływem tajemniczego zaklęcia, skamieniały. Odbyło się w niém coś podobnego do metampsychozy, gdyby wyraz ten wolno dziś było używać w jakim kolwiek znaczeniu. Zaszła tu transformacya tém ciekawsza, że nauka w niektórych tylko razach może się zdobyć na znośniejsze tłómaczenie powodów onéj. Jakoż, wyobraźmy sobie dwa ciała, m i n, z których pierwsze posiada własność rozpuszczania, roztwarzania drugiego; zestawmy je z sobą. Metamorfoza, przy któréj-by ciało n przybrało własności ciała m, nie straciwszy krystalicznego swego układu, dałaby się jeszcze może pojąć. Zasada trawią-