Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia podobieństwa podstawowego, typowego, prosty śmiertelnik posiada dziś wprawdzie wiele już ułatwień w popularnych pracach syntetyczno-filologicznych badaczy takich jak Burnoufowie, Max-Müller, lub Pictet. Ale gdzie dopiéro powinowactwa owe występują w całym swym blasku, w całym powabie pierworodnéj czystości, to przy analizie szczegółowéj. Tutaj dopiero rozkosz zdobytéj tajemnicy staje się rzeczywistą, a zarazem i niespożytą. Niespożytą, pojedyńczych bowiem drobiazgów jest ilość nieprzebrana, pomiędzy zaś drobiazgami zachodzić ma tak niekiedy uderzająca, tak dziwna tożsamość, tożsamość tego co żyje tutaj, w jednéj miejscowości z tém, co skamieniało gdzieindziéj, że na jéj widok doznaje się wrażenia, o jakiém zaświadczyć by nam coś mógł tylko paleontolog, który przerzucając gładzony kamień z epoki czwartorzędowéj, znalazłby na nim, głębokiemi literami wyryte, dzieje swojéj rodziny i własne nazwisko. Cobyście np. powiedzieli na to, panie Kazimierzu, gdyby Wam wziął kto klechdy Wasze, i wszystką ich treść główną, wraz ze zwrotami raźniejszemi, wraz z kraśniejszemi obrazkami, przy nietykalném zachowaniu szkieletowego wiązania, powtórzył starym sanskrytem w dosłownych cytatach, nie z Wedy, to z Ramajany, nie z Ramajany to z Mahabaraty? A jednak sambym to uczynił, gdyby mnie losy nie skazały były na dośmiertne już odtąd nieuctwo...
Fakt owego niezłomnego oporu początkowéj, nad kolebką plemienia tęczowo zarzuconéj twórczości, godzien jest wszakże uwielbienia nie tylko mędrców i kapłanów wiedzy, lecz i wiernych. Ileż-bo i jakich to kolei nie przechodził każdy z tych pierwozlepków, luzem lub w gromadzie, zanim się do nas dostał! W przebojach przez stepy bez dróg, przez góry bez ścieżyn, przez rzeki bez brodów, w poprzek pokoleń tysiąca, różnéj wiary, mowy, obyczaju, od Pendżabu do Kaukazu, od Kaukazu na Ukrainę, z Ukrainy na brzegi morza Baltyckiego, przeżył on i doświadczył więcéj, niż najpotężniejsze świata monarchie przenieśćby na sobie zdołały. Umierał, pewno razy z kilkanaście. Mogiłę sypano mu już może zaraz przed samą podróżą, przy pożegnaniu progów ojczystych; kurhan wznoszono dlań w lat sto lub dwieście na ziemi perskiéj; grób potrzykroć kopano śród Arabów. Gdy jeszcze był dzieckiem, po razy kilka zaczajał się nań w puszczy z maczugą zbójecką ohydny duch złego, Madhou; gdy zestarzał, ileż to po nim styp nie wyprawiono śród stepów (tepe, tumulus) afganistańskich! Tu, w połowie już drogi, dosztukowano mu nogę Chazarską, ówdzie sam on sobie podwiązał szczękę chustą Jadźwińską, gdzieindziéj Waręg, latkę mu przypiął skandynawską. A i tak się zdarzało, że gdy na miejsce dowlekał się sam tylko kołpak tatarski, ze smutném słowem wieści i krwawém piętnem na przyłbicy, ciało tymczasem w połowie szło na postronku ku Wołdze, w połowie dosychało na palu nadbosforskim. I ztąd to nieskończona owa różnolitość szat i struktury zewnętrznéj w podaniach naszych, różnolitość ukrywająca pod sobą, czasem do niepoznania, istotny, typowy plan legendy. Jedne są jakby usiłowaném, prozaiczném i ciężkiém przypomina-