Stary Kościół Miechowski/Księga III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Norbert Bonczyk
Tytuł Stary Kościół Miechowski
Wydawca Wydawnictwa Instytutu Śląskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Szkoła miechowska; lekcje poniedziałkowe; według zadania pana Rektora piszą dzieci: „Opis starego kościoła’’. Ks. Proboszcz odwiedza pana Rektora i z nim idzie oglądać cmentarz nowy na krzonowiźnie; plebanja miechowska; obiad na farze.


Droga szkoło, ty źródło szczęścia miechowskiego!
W tobie czerpał dziad, pradziad naukę dobrego,
Twoje ławy wycierał Karf i Bobrek cały,
W tobie z bobreckich lasów łyski się łupały;

W tobie jako z krzemienia ocel iskry budzi,

Ćwiczył sławny pan Rektor młódź na wielkich ludzi,
Nie dbając na pochlebstwa gnuśnych, ni na jęki
Karanych ciosem ciężkiej, lecz ojcowskiej ręki.
Szkoło, kolebko księży, sędziów i kramarzy,

10 
Sołtysów, ordynanców i gmińskich pisarzy,

Szkoło, ty lat dziecinnych tak słodkie wspomnienie, —
Teraz pole, gdzie twoje stały nam świątynie!
Nawet kościół, twój sąsiad, lipy i kasztany,
I kaplica i trumny z miechowskimi pany,

15 
I cmentarz i tysiące kostek z trumn szczątkami —

Opuściły te miejsca, zalane stawami!
Jedno ginie po drugiem! Z tej odmian powodzi
Choć niecoś potomności przechować się godzi.

Z wieży ósma odbiła. Słońce ogniem strzela,

20 
W okna szkoły miechowskiej ciekawie się wchyla.

W wyższej klasie przy pięciu niezgrabnie ciosanych
Stołach stoi po parze ław w lesie łupanych,
Na nich z tej stróny chłopcy, z tej dziewczęta siedzą,
Ci się kłócą, ci szepcą, ci śpią, ci chleb jedzą.

25 
Szkoła niezapełniona ani do połowy,

Większa część dzieci pasie na Brzezinach krowy.
W sieni, słyszeć, pan Rektór głośno rozmawiają.
Możno, będąc pisarzem gmińskim, wykładają
Prawa ludziom kłótliwym. Nuż do szkoły weszli,

30 
Natychmiast się szkolarze z grzecznością podnieśli,

Witają chórem: „Niechaj będzie pochwalony!”
Pan Rektór, snać głęboko jeszcze zamyślony,
Mówi z cicha: „ Na wieki” i pijuskę kładzie
Na stół, na którym w przykrym dla szkolarzy ładzie

35 
Leży tęgi lyskowiec, papior, nożyk, piórka,

Kalendarzyk, nożyce. Lorka, jego córka,
Ma ten stół w swej opiece. Jak codziennie bywa,
Szkoła modli się wprzódy, potem z skrzypką śpiewa
Głosy wiejskiemi: „Kiedy ranne wstają zorze... ”

40 
On po pieśni łysinę chudą ręką orze

I tabaczki zażywa, kicha, a: „Na zdrowie!” —
W harmonii miechowskiej szkoła mu odpowie.
Po tych ceremonijach pan Rektór siadają,
Jakieś papióry, pisma wolno rozkładają,

45 
Oddmuchnąwszy pozornie wprzód ze stołu śmieci,

Potem mówią łaskawie: „No, uczcie się dzieci!”
Słysząc miłe zlecenie, dzieci się rzuciły
Do książek przewracania i jak zanuciły
Ów wrzask pełen uroku, co aż w niebo woła,

50 
Toć i ślepy za słuchem trafiłby, gdzie szkoła.

Ci się młócą książkami, ten suszone kłaki
Zamienia na kukiełkę, lub na placek jaki.

Tam sąsiad nić guzików sąsiadom wskazuje,
Tam dziewczyna przed drugą piórka swe rachuje;

55 
Inni za łby się doją; ktoś to ganiąc, przeto

Głośno krzyknął zdradziecko: „Panie Re... ale to...”
Pan Rektór podniósł głowę, zdało się że drzemał,
Ale jak król swe berło, dzielnie prącik trzymał
I rzekł: „Dosyć uczenia! Wprzód nim rozpoczniemy

60 
Now e tydnia lekcyje, krótko powtórzymy,

Czegośmy się w tygodniu zeszłym nauczyli;
Bo bez repetycyi, gdzież-byśmy to byli?
Jest przysłowie: powtórzyć nigdy nie zawadzi.
Łatwiej głowę rozłupi, kto dwa kliny wsadzi.

65 
Zacznijmyż więc od wiary! Powiedz, Jędrzej Żyła,

O czemże to w sobotę z biblii rzecz była?”
„Panie Rechtór, joch nie był, bo nasi działali!”
Ciężko westchnął pan Rektór, szkolarze się bali!
Potem dodał: „Leniwcy, z was się nic nie dowiem,

70 
Więc, com w sobotę mówił, dziś raz jeszcze powiem.”

Tu zaczął opowiadać tak śliczne powieści,
Że z nich dotąd niejedna w pamięci się mieści.
Znowu zażył tabaczki, kicha, a: „Na zdrowie” —
W miechowskiej harmonii szkoła mu odpowie.

75 
Zadowolnion z grzeczności, rzekł: „Teraz pójdziemy

Do Śląska! Co tu wiecie, zaraz zobaczymy.
Piotr Łukaszczyk, pójdź, przystąp z wskazówką ku mapie,
Pokaż Śląska granice!” Łukaszczyk aż sapie
Pod ciężarem swych nauk i rzekł: „Śląsk graniczy

80 
Kole okna na Wrocław; to naród rolniczy;

Kole pieca jest Polska, a tu kole ziemi
Rzeka Bałtyk; gdzie pokład, rozciąga się z swemi
Odnogami olbrzymia góra.”

Tu coś gwizdło, coś jękło! Już Łukaszczyk siedzi,

85 
Czy się ręka Rektora jeszcze dźwignie, śledzi.

Skończono powtarzania! Pan Rektór siadają,
Wziąwszy aktów stós gruby, karty przewracają,
Z westchnieniem mówią: „Dzieci możnoście słyszały,
Co w wczorajszej gromadzie gminy obradzały:

90 
Będziem kościół rozwalać, już dla nas za ciasny,

Nowy nam wybuduje Państwo na koszt własny.
Abym się więc przekonał, że te mury święte
Nie zejdą wam z pamięci, chociaż będą wzięte
Z oczu waszych, że zawsze pamiętać będziecie,

95 
Jaki był nasz kościółek, tak teraz weźmiecie

Tabulki lub spisewnik i tak napiszecie:
»Opis starego we wsi miechowskiej kościoła
Przed jego rozwaleniem.« Mnie mój urząd woła
Do bardzo ważnej pracy. Piszcie, nie szeptajcie,

100 
Wiele mam do czynienia, więc nie przeszkadzajcie!

Banaś Bartek, zapisz tych, co się oglądają.
Boncyk, twój ojciec, kmotr mój, także pszczoły mają,
Ty więc znasz się na rzeczy, idź mi do ogrodu,
Ale nie tu, gdzie agrest już dojrzewa, z przodu,

105 
Lecz tam dalej ku ulom, a gdyby się pszczoły

Roiły, przyjdź natychmiast powiedzieć do szkoły!
Krzon Julka, ty nie lubisz męczyć się pisaniem,
Idź, ma Pani cię poślą na pole z śniadaniem.
Łaszczyk Wawrzyn pewno się ciężko nie rozgniewa,

110 
Gdy go poślę do kuchni uciąć Pani drzewa.

A wy piszcie, a pięknie, by się podobało
Księdzu, gdyby do szkoły przyjść im się zachciało!”
Tak oddawszy komendę szkoły Banasiowi,
Widząc , iż do pisania wszystcy już gotowi,

135 
Zaczął pisać pan Rektór, czytać — i — i drzemać.

Banaś, zamiast w karności swych poddanych trzymać,

Zaczął dzieciom chleb zjadać. Dziewczyny się kryły
Pod ławy i na dylach swe sztyfty brusiły,
Inni na żeleźniaku. Niektórzy pisali,

120 
Pisząc, znowu ścierali, znów pisząc, szeptali:

„Pokaż, coś ty napisał!” Większa część nie miała
Nic na piśmie prócz słowa: Opis; snać widziała,
Jaki kościół; ipocóż go z trudem opisywać?
Pan Rektór się obudził, powstał, zaczął ziewać,

125 
I spojrzawszy na dzieci sprytne jako lisy,

Spamiętał się, że piszą zadane opisy.
„Wypler, czytaj, coś pisał!” Wypler blady wstaje,
Czyta : „opis” i milczy, szczęśliw, iż nie łaje
Pan Rektór, choć on milczy, wszak próżna tabliczka.

130 
Ów zażyw szy tabaczki: „Tekla Karczmarczyczka,

Czytaj!” Wstała i milczy. — „Eduard Nastańczyk!”
Także milczy. Pan woła: „Marjanna Wermańczyk!”
Cichuteńko we szkole! Nuż zniecierpliwiony
Bierze pan Rektór z stołu kij już rozszczepiony

135 
I znów woła: „Cichowski!” Ten wstał bez bojaźni,

Gotów jak do gorącej, tak do zimnej łaźni,
Czyta: „Opis kościoła, a na jego wieży
Jest krzyż, ale jest ten krzyż i na małej wieży
I krzyż też przed kościołem!” Milczy. Już to liże

140 
Rektór pedagogicznie kijem jego krzyże.

„Czempiel Janek!” Ten wstaje, blado się zafarbił,
Ramię stawia, coś dźwigać gotów, plecy zgarbił,
Jednem wgląda na łyskę, w pismo drugiem okiem,
Czyta wolno z oddechem częstym i głębokim:

145 
„Opis. Tam grają Rektór palcami w niedziele;

I są myszy; ale jest odpust przy kościele.”
Tu coś gwizdło, coś jękło! Czempiel Janek siedzi,
Czy się ręka Rektora jeszcze dźwignie, śledzi.
Ten zaś westchnął i woła: „Gryczyk, czytaj!” Wstawa,

150 
Drży, a z nim aż się trzęsie cała chłopców ława.

Czyta: „Opis kościoła. Ale są na dachu
Dziury,” i przestał czytać. Nuż we wielkim strachu
Że go łyska nie minie, rzekł: „Jam pisał, ale
Dzieci ławą ruszały, więc nie mogłem wcale!”

155 
Pan Rektór woła: „Banaś, jakiż to porządek?”

Ten uniewinniając się, skarży: „To Jarząbek:
Był najgorszy; on ciągle krywał się pod ławki
I innym opowiadał, że na wieży kawki,
Sowy i mnóstwo wróbli mają gniazda; z wieże,

160 
Skóro kościół rozwalą, on te gniazda zbierze!”

„Wy hultaje!” — rzekł Rektór, przyczem jego łyska,
Młóci plecy Jarząbka, z groźnych oczu pryska
Ogień gniewu. „Hultaje!” z gorzkością powtarza;
„Pójdę ja jeszcze dzisiaj do księdza Fararza,

165 
Wszystko powiem! Niecnoty! wy uszanowania

Najmniejszego nie macie, nie macie uznania,
Jakto świętym jest kościół, jakby płakać trzeba
Nad jego rozwaleniem! Wam tylko dać chleba
I żuru i kartofli, o więcej nie dbacie,

170 
Wam cić jedno, czy macie kościół, czy nie macie!”

Jeszcze w szkole nad sztyftem wszystko wciąż ślęczało,
Kiedy się Boncykowi w ogrodzie zdawało,
Iż brzęk pszczół bardzo głośny; spieszy więc do szkoły,
Szepta w ucho Rektora: „Już się roją pszczoły!”

175 
On się zbliża ku oknu; wkrótce mówi: „Dzieci,

Jak to pracowitemu szybko dzionek leci!
Niedaleko południe! Więc do domu idźcie,
Alem i jutro liczniej na lekcyje przyjdźcie.
Zmówmy jeszcze paciorek!” Nuż wszystcy wstawają,

180 
Już nikt nie drży, nie płacze, wszyscy się żegnają

I modlą się. Pan Rektór, mówiąc pacierz, słucha,
Czy brzęk roju dochodzi aż do jego ucha.

Już dognali do Amen, bo pocóż czas trwónić?
Wszak ci mędrzec powiada: trzeba szczęście gónić; —

185 
Ten więc szuka biblijki, ów gdzieś trepy zgubił,

Lecz długiego szukania pan Rektór nie lubił,
Rzekł więc: „Idźcie!” Ci głodni, jak szlacheckie charty,
Już na pamięć trafiają, gdzie wychód otwarty.
Lecz jeszcze sęk: Ci chłopcy, co w czapkach chadzali,

190 
Nie wieszali na kółkach, lecz je w kąt miotali.

Zawsze więc grobla czapek drzwi zatamowała,
Jakiż sprask, gdy hałastra tę groblę kopała!
Już znaleźli, co chcieli, już to próżna szkoła,
Już twarz pana Rektora, dotąd niewesoła,

195 
Jest pogodną, skoro wszedł do bujnego sadu;

Aleć tam, chociaż bada, — roju ani śladu!
Jednak wdziewa na głowę, jak zwyczaj bartnika,
Sitko pszczelne i z szopy małego pszczelnika
Bierze żerdź długą, cienką, do niej przywięzuje

200 
Przetak; tak uzbrojony, na rój pszczół czatuje.

Stoi z żerdzią i myśli: „Dla roju odwlekę
Inne prace!” i mruczy pieśń: „Kto się w opiekę.”
Czeka, wygląda, słucha, smutnie westchnął: „Poszły,
Nim mnie śród burzy szkólnej głosy roju doszły!”

205 
Niezbyt chlubny był dzisiaj dla bartnika popis,

Który zdejmując sitko, rzekł: „Nieszczęsny opis!”
Tu zaskrzypła w zawiasach furteczka ogrodu.
Rektór nadstawia ucha, a stąpanie chodu
Słysząc, wyszedł naprzeciw. Już postać otyła

210 
I wysoka, znajoma, w ganek się wtoczyła.

Niskie, krzywe trzewiki nogi jego kryły
I spodnie jakieś szare (niegdyś czarne były)
I kitelka płócienna (on ją ma za białą)
Stanowiły przychodnia garderobę całą.

215 
Na głowie coś by czapka, a na twarzy znaczki

Dość często używanej przemiłej tabaczki.

W prawej trzymał parasol, ogromny, czerwony,
Dostarczający cienia, a gdy deszcz, ochrony.
To ksiądz Proboszcz! z nim bieży mała postać pieska,

220 
Postrach to kur i kaczek, on ją zwie: Fineska.


„Ach! kłaniam się, ach, witam Księdza Jegomości!” —
Mówi Rektór, — „Ksiądz rzadko w domku moim gości,
Którymż miłym powodom...?” — „ A co tam ukłony,
Mój panie organista! Wszystkie wozy Kóny

225 
Zwożą dzisiaj od Maja stare drzewo z gruby,

Od maszyny Trolowej: klamry, gwoździe, szruby,
Belki, krokwie, szędzioły, łaty, tam na nowy
Cmentarz; tak więc nadzieja, iż wkrótce gotowy
Będzie zatymozasowy kościołek. Ogrodnik

230 
Stimer już drzewmi zdobi ku kościołu chodnik;

Kuźnia, majster mularski, już zaczął murować
Wąskie mury pod przycieś, a kościół budować
Zaczną jutro, najpóźniej pojutru. Ja z pola
Idąc, widzę w zagrodzie Krzona ludzi hola!

235 
Pójdźmy pracę obejrzeć, wszak my gospodarze

Parafii: Pan w szkole, a ja zaś na farze.
Trzeba ludziom doradzać, a tak dowód damy,
Że się o honór boski z innymi staramy.
Jakie nasze życzenia, tak niech jest zaczęte

240 
Dzieło nowej budowy, wszak i pismo święte

Mówi, jeżeli domu sam Pan nie zbuduje,
Pewno nad nim daremno rzemieślnik pracuje!
Jużcić blisko południe, lecz gdy zobaczymy
Cmentarz, potem na farze mierny obiad zjemy.”

245 
Pan Rektór z uniżonym ukłonem przyjmuje,

Po lewej Jegomości z furtki występuje,
Ale nie bez tęsknego na ul oka rzutu.
Idą. Jegomość woła: „Hej, Fineska, tu, tu!”

Z szkoły wiedzie głęboki węwóz na Stawisko,

250 
Po lewej ogród szkólny, po prawej płocisko

Z tyk sosnowych, to smutny ogród nieboszczyka,
(Co się w lesie obwiesił) starego Łaszczyka
I Włocławskich. Z Stawiska przez cmentarz i mosty
I gościniec do Krzona wiedzie chodnik prosty.

255 
(Krzonowiznę kupiło Państwo za grosz spory.

Słusznie chłop dużo żąda, gdy kupują dwory!)
Za stodołą tam ludu mnóstwo się uwija. —
Kuźnia, tuląc ku ustom białą gałkę kija,
A w drugiej mając mapę z rysami kościoła,

260 
Topi myśli w papiórach. Tu ktoś za nim woła:

„Ach! szczęść Boże!” — Pogląda i Panom się kłania,
Razem Księdzu kościoła rys grzecznie odsłania,
Mówiąc: „Bardzo pomyślne przyjście Wielebności,
Byłem już razy kilka dziś u Jegomości,

265 
Lecz w domu nie zastałem! Niech się Ksiądz oświadczy,

Czy się Księdzu kościoła rys podobać raczy?
Oto są trzy obrazki: ten — to fundamenta,
Ten zaś: część wnętrzna domu, przez środek przecięta,
Trzeci — to kościół zewnątrz. Cóż, czy się podoba?”

270 
Na obraz poglądają ksiądz Proboszcz. „Chudoba

Wielkać to dla Miechowie, lecz za czas niedługi,” —
Mówi Ksiądz, — „stanie kościół nasz wspaniały drugi,
Więc cóżbyśmy ganili? Lecz gdzież będą dzwony,
A gdy kościół tak niski, gdzież miejsce ambony?”

275 
„Proszę Księdza,” — rzekł Kuźnia — „dzwony będą miały

Swoją szopę, tak głośniej przez wieś będą brzmiały;
A zaś w celu kazania ambonkę się zrobi,
Miejsceć bowiem nie Księdza, lecz Ksiądz miejsce zdobi.”
„Dobrze,” — odrzekł ksiądz Proboszcz, — mnie tam mówić łatwo,

280 
Ojcu wszędzie jest dobrze, gdy mówi z swą dziatwą.

Pójdźmyż do pracujących!” Na zielonej równi
Obrabiają przyciesi i składają główni
Majstrowie wiejscy, Waler, Grabara, Grabowy
I Koruga; pod przycieś mur już wnet gotowy.

285 
Ci murują, ci rąbią, noszą wapno, cegły,

A Kuźnia, co w mularstwie i ciesielce biegły,
Tych i owych dogląda; ci się z pracą śpieszą,
Iż budują dom boży, stąd się wielce cieszą.
Ze starego kościoła Anioł Pański dzwonią,

290 
Wszyscy modlą się, milcząc, potem szczerą dłonią

Żegna się Proboszcz z majstrem, a tak w miłej parze
Idą Proboszcz z Rektorem na obiad ku farze.
W cieniu wiecznego klonu stoi uczajony
Domek farski przed dziesięć latmi obielony;

295 
Świdrzy czterma oknami na chlewy i stajnie,

Na gołębnik, podworek, w którym jednostajnie
Maciora z prosiętami i liczne cielęta,
I psów na pół tuzina we zgodzie się krzęta.
Kto śród tych faworytów dojdzie aż do sieni,

300 
Wpadnie w zawsze otwarte usta gospodyni.

Godność tę wciąż piastuje najstarsza służąca,
Koty, psy i prosięta rozumnie karmiąca.
Wówczesną się zakochał Polak Podmorański,
Odtąd chudszym się stawał stół bydła i pański.

305 
Gdy do sieni wstąpili ksiądz Proboszcz z Rektorem,

Witały się z Fineską szczekającym chórem
Filax, Melas i Nero! „Ha, Fineska szczeka!”:
Woła i drzwi otwiera gosposia Rebeka.

„Obiad dawać,” — Ksiądz mówią — „obiad, bo mam gości!

310 
Uwinąć się, nie czynić mi nieprzyjemności!”

„Już zaś goście!” — bąknęła Rebeka pod nosem,
A mierząc organisty osobę ukosem,
Drzw i zatrzasła. Panowie wstępują w stancyją
Z Fineską, a psy inne drapią drzwi i wyją.

315 
Ksiądz Proboszcz się stósują do swego porządku,

Kładą na stół parasol, chustkę, czapkę; w kątku
Jest leżysko Fineski. Zaś między oknami
Stoi szafka, a na niej atrament z piórami,
Listy, akta, brewijarz, chleb, masło i szklanki,

320 
Flasze z piwem i winem, grzebień, filiżanki

I kamionka z tabaką. Dobrzy gospodarze
Wszystko mają pod ręką, tak też jest na farze.

„I cóż, Panie Rektorze? — Lecz niech Pan usiędzie,” —
Mówią Ksiądz, — „ bo obiadek wkrótce gotów będzie.

325 
I cóż widzi się Panu, będziemyż-li mieli

Kościół zatymczasowy do drugiej niedzieli?”
Wśród tych różnych zapytań Ksiądz chodzą, szukają
Czegoś; znaleźli! Otóż dwa kubki stawiają
I dwie szklanki na stole; suchemi koniuszki

330 
Modrej chustki do nosa wycierają muszki

I brud z szklanek, wszak miłość do cnoty czystości
Winn a szczególnie zdobić księdza Jegomości.
Nalewają do szklanek piwa, a kwaśnego
Wina w kubki wlewając, proszą gościa swego,

335 
By pił, co się podoba. „Choć już obiad czeka

Lecz zagrzejmy żołądek!” — Tu idzie Rebeka:
„Proszę Księdza, dać szperki dla nas do kapusty,
Oraz czeski na ocet!” Z zmarszczonemi usty
Powstał Ksiądz, a bąkając: „Takie mi zgorszenie

340 
I nieprzyjemność czynić!” — otwiera do skrzynie,

Stojącej podle stołu. Jak w szafach apteki
W słojach, słojuszkach, pudłach, garncach pachną leki,

Pomoc dla chorób ludzkich, tak do owej skrzyni
Ucieka się w swej biedzie farska gospodyni.

345 
Tam jest miejsce dla szperki, sadła, cukru, kawy,

Tam sól, pieprz i konfekta, tam stołu przyprawy.
Odciął kawał Jegomość i podał Rebece,
Zatrzasł, zamknął, potrzymał klucz w swojej opiece.
Piją wino i piwo, głośno rozmawiają,

350 
Ćwicząc się w cierpliwości, na obiad czekają.

Nim się mięso dowarza, a pieczeń dopieka,
Nakrywa stół obrusem powolna Rebeka,
Pyta oraz, czy kawę po obiedzie wnosić?
„Tak jest.” „Więc muszę Księdza już o cukier prosić.”

355 
Powstał Ksiądz, a bąkając: „Takie mi zgorszenie

I nieprzyjemność czynić!” — otwiera do skrzynie,
Utłukł cukru kawałek i podał Rebece,
Zatrzasł, zamknął, potrzymał klucz w swojej opiece.
W sławnej farze miechowskiej dwaj panowie siedzą,

360 
Rozmawiają i piją, żw aw o obiad jedzą.

Powstał wreszcie pan Rektór i mówi: „Choć szkoły
Niem a dziś popołudniu, (wszak lato), lecz pszczoły
Możno się uroiły, śpieszę w ul je wsadzić,
O kościołach zaś możem później jeszcze radzić.

365 
Uniżnie dziękuję za obiad i przysmaczki!”

„Ach co!” — rzecze Ksiądz, — „proszę powoniać tabaczki!“
Zarumienioną niesie twarz Rektór ku szkole,
Ksiądz Proboszcz i Fineska udali się w pole.

„Co za dobra księżyna!”: tak z sobą rozprawiał

370 
Pan Rektór, gdy się przez most na cmentarz przeprawiał, —

„Takiego, choćbym długo żył, nie będziem mieli!
To szczerość nadzwyczajna; wszystko z człekiem dzieli,
Wszystkich kocha, on wszystkim wierzy, jako bratu,
W tem tylko sęk, iż nie wie, jak się kłaniać światu.

375 
On nie dzieli z innymi brzydkich świata błędów,

Nikomu stóp nie liże, nie szuka urzędów.
Nie jestcić krasomówcą, ale z serca mówi,
Niepolerowanemu on dyjamentowi
Jest podobien. Trzydzieści lat oto dochodzi,

380 
Odkąd wespół ipracujem dla starych i młodzi,

A myśmy z sobą w zgodzie, ba, nawet w miłości!
Któryż u Księdza Rektór, często jak ja gości?
Lecz nie zna gospodarstwa, a to go zabija.
On za robotnikami zawsze się uwija,

385 
Wszędzie wgląda i myśli, że sam wszystko widzi,

A jednak go najgłupsza kobieta oszydzi.
Chlebem, piwem, śledziami na polu futruje
Ludzi, w jesień przedawa, na wiosnę kupuje;
Pieprz zamyka, a zatem do sypań, stodoły

390 
Obce i zawsze głodne chodzą paść się woły.

Kto wie, ile gotówki jest w jego szkatuli?
W śmierci możno nie będzie miał całej koszuli!”
Tak myśląc, doszedł Rektór aż do swojej szkoły.
Słysząc zaś, iż się żadne nie roiły pszczoły:

395 
„Toć już dzisiaj po wszystkiem!” rzekł i na kanapie

Wyciąga ciężkie członki, śpi i zdrowo sapie.











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Norbert Bonczyk.