Stara kamienica/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Stara kamienica
Podtytuł Obrazek
Pochodzenie Kalendarz „Wieku“ Illustrowany na Rok Zwyczajny 1887
Wydawca Nakładem współpracowników „Wieku“
Data wyd. 1887
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.
Próba twardości dyamentu, tudzież figle Amora i Psychy liczących razem blizko sto wiosen życia.

Po owem zemdleniu, pani Dulska była w stanie ciągłej ekscytacyi, nerwy jej raz rozstrojone, drażniły się ciągle.
Gniew objawiał się w formach coraz nowych i jak deszcz kroplisty spadał na głowę Kazi.
Biedna dziewczyna za ostatnią zbrodnię swoją skazaną została przez ciotkę na karę zrobienia dwunastu szlafmyc wełnianych, dla dziadów bawiących dożywotnio w szpitalu św. Kunegundy. Po ukończeniu tej pracy, miała bezzwłocznie zająć się szyciem czepców dla podeszłych dam, znajdujących się w oddziale żeńskim pomienionego szpitala.
Ta praca oprócz zabicia czasu i przeszkodzenia napływowi złych myśli, miała jeszcze duże znaczenie moralne, a mianowicie: stawiając młodej osobie przed oczy szlafmycę, zmuszała niejako do medytacyi na temat: czem jest mężczyzna? czem siła jego ducha i inteligencyi? czem wąsy, i oczy płonące ogniem młodości? — Wszystko to zginie kiedyś w... szlafmycy!
Z drugiej strony wielki czepiec płócienny, ostatni strój niewieści na tym padole płaczu, wymownie przypominał, że piękność kobiety nietrwała jest i przemijająca, jak wszystko na świecie. Kazia tedy miała nad czem rozmyślać.
Sama pani Dulska robiła jak zwykle pończochę, trochę drzemiąc, a trochę oburzając się na ludzi i na ich niezbożność.
Tymczasem młot kołatał w furtkę żelazną, a czcigodny pan Piotr Panewka egzaminował przybywającego pana Rafała.
Wreszcie po schodach dały się słyszeć ciężkie kroki i wierny stróż stanął we drzwiach.
— Cóż tam nowego mój Pietrze?
— Jest, proszę wielmożnej pani, gość.
— Jezus Marya! Mężczyzna, a cóż to za jeden?
— Powiada, że jest honorowy i przysyła taki maluśki praśport.
To mówiąc podał pani bilet wizytowy.
— Pan Rafał!.. przyjaciel nieboszczyka Ignasia, kolega jego — człowiek jeszcze nie stary. Ach mocny Boże! właśnie wczoraj śniło mi się...
— Proszę wielmożnej pani, czy tego honorowego pana odprawić, czy przyprowadzić na górę?
— Ach Boże — czyż ja wiem? odpraw... albo nie — proś niech tu przyjdzie!.. Małgosiu! dyable wenecki, daj mi czepek z wstążkami i jedwabną mantylę. Ach! Boże, Boże! po coś stworzył wdowy? Póki to Ignasisko żyło, zawsze człowiek był trochę bezpieczniejszy. Idź Pietrze, proś tego pana, powiedz że czekam...
Piotr wyszedł.
— Kazieczko, moja duszko, idź do swego pokoju, Pan Bóg raczy wiedzieć, co ten człowiek myśli?.. śniło mi się onegdaj żem widziała kometę — idź, idź duszko do siebie...
W progu ukazał się pan Rafał wygolony, wyświeżony, pachnący jak skład perfum. Na nosie miał binokle, a w ręku bukiecik.
Od samych drzwi szedł zgięty we dwoje, a na jego powitanie, również zgięta, posuwała się pani Dulska.
Zdawało się, że na środku salonu dwie te poważne głowy uderzą o siebie nawzajem, ale dama wyprostowała się w samą porę, a pan Rafał pozostał w pochylonej postawie.
— Droga pani dobrodziejko, tyle lat!.. a dla kobiet czas przechodzi jak sen; ani śladu, ani cienia zmiany od owego czasu, w którym ś. p. nieodżałowany Ignaś był przedmiotem powszechnej zazdrości...
— I pan dobrodziej, zawsze jak tulipan!
— Ach pani! tulipany więdną prędko, a róże kwitną ciągle... aż do późnej jesieni.
— Proszę siadać, na fotelu wygodniej będzie. Ach! motylku, motylku! po tylu latach dopieroś sobie przypomniał. Nieboszczka Zosia... świeć Panie nad jej duszą, większe miała szczęście... w Wólce to bywałeś pan dobrodziej kilka razy na kwartał.
— Niestety, pani, ponieśliśmy nieodżałowaną stratę. Pani Zofia była to zacna dusza, powszechnie szanowana matrona, opiekunka biednych w całej okolicy.
— Tak pan mówisz? Zdawało mi się, że pan z innego punktu...
— Ja? a to dla czego?..
— Mówiono, że Zofia miała wyjść za pana...
— O pani, nie śmiałbym ofiarować jej ręki. W ogóle bo może dla tego pokutuję w samotności, że nigdy do płci pięknej nie byłem nadto śmiały...
— No, to nie dobrze, powiedziałabym że to nawet bardzo niedobrze. Źle jest być zbyt śmiałym; ale zbyteczna nieśmiałość znowuż stanowczo do niczego nie prowadzi — trudno przecież abyśmy same...
— Ja też nie tracę jeszcze nadziei, że może znajdzie się osoba jaka poważna, co zechce podzielić mój suchy kawałek chleba.
— O dla czegóżby nie, czyż to mało panien... na świecie.
— Droga pani, inne dziś czasy; nie ma już takich panien, jakie były wówczas, kiedy nieboszczyk Ignaś się żenił...
— To to prawda, rzekła rumieniąc się pani Dulska, a zarazem pomyślała w duchu: Ty stary rozpustniku, przyszedłeś tutaj z pewnością nie do mnie. O święty Antoni! ten smok czuje u mnie zaklętą księżniczkę. Założyłabym się, że mi Kazię chce wykraść.
Rozmowa umilkła na chwilę, pan Rafał odezwał się.
— Siostra pani dobrodziejki, pani Zofia była to święta osoba.
— Och!..
— Dawała u siebie przytułek ubogim sierotom... Panna Kazimiera, siostrzenica pani, otrzymała jej kosztem edukacyą... tak jak obecnie, dzięki nieoszacowanej dobroci serca pani, ma zabezpieczoną opiekę, a przed oczami żyjący wzór cnót do naśladowania.
— Otóż to, mówiąc otwarcie, Kazi zapewne zawdzięczam miłą wizytę kochanego pana radcy, rzekła z przekąsem jejmość.
— Do pewnego stopnia...
— Czy aż do stopnia ołtarza może...
— A no, rzecz to bardzo naturalna; osobie tak młodej, utalentowanej, pełnej przymiotów, bardziej niż każdej innej grozi niebezpieczeństwo zamążpójścia.
— Czy pan to mówisz specyalnie do siebie niby... czy tak ogólnie tylko?
— I specyalnie i ogólnie.
— I myślisz o tem na seryo?
— Najzupełniej...
— O fałszywości męzka! o obłudo! Ach smoki jesteście wszyscy, bazyliszki, faryzeusze! a któż to mówił dopiero przed chwilą, że gdyby mu się trafiła jaka stateczna osoba... Ładna mi stateczność, co ma dwadzieścia lat niezupełnie skończonych!
— Czyż się zapieram słów moich?
— I mówisz pan, że przyszedłeś w zamiarze oświadczenia się o rękę Kazi...
— O tak, droga pani, na cienie nieboszczyka Ignasia, zaklinam cię, najlepsza z kobiet i najzacniejsza z wdów, nie odmawiaj mi tego zaszczytu i łaski!
— Święty Antoni! O stary grzeszniku, nigdy! po moim trupie zaprowadzisz ją do ołtarza, taki dziad! taki dziad! cóż to za czasy! co za obyczaje!
— Pani! zastanów się, tem słowem zabijasz dwoje młodych ludzi... a ja... ja uschnę z rozpaczy jak listek. Zobaczysz pani, jak przed twemi oknami przeciągnie czarny karawan, na którym kołysać się będzie trumna metalowa, a na tej trumnie blacha z napisem „ś. p. Rafał“! O! wówczas serce zakrwawi ci się bólem, wówczas sumienie pani zawoła wielkim głosem: to ja przyspieszyłam koniec człowieka sprawiedliwego, to ja zamordowałam troje ludzi!.. Pani, rzekł wstając, wypowiedziałem ostatnie słowo; jeżeli trwasz w swojem postanowieniu, powiedz — nie będę ci złorzeczył... nie będę przeklinał, nie wydam jęku, ni skargi — lecz idę na cmentarz, kupuję wielki grób familijny, trzy trumny metalowe i... sporządzam testament...
— Co pan mówisz? co ja słyszę, trzy osoby... trzy trumny... grób familijny, o Boże! po coś stworzył wdowy!?
— Więc odmawiasz pani — ha, trudno niech się spełni przeznaczenie!!
— Panie, rzekła jejmość, chwytając go za rękę, ja głowę tracę — wytłomacz mi, bo jeżeli mnie słuch nie myli, to tu trzy osoby mają się żenić; jak żyję na świecie nie słyszałam o podobnem małżeństwie!
— Pani, ja kocham mego synowca, mój synowiec kocha pani siostrzenicę, ona kocha jego, ja kocham ją, ona kocha i jego i mnie — pomyśl pani, ile serc rozrywasz!
— Więc jakim sposobem? pan jego, ona ciebie, on ją, ona jego, ty ich, ciebie oni!! Od czasu jak wyszłam z pensyi, nie słyszałam takiej okropnej koniugacyi!
— A jednak to jasne. Jak mój synowiec nie ożeni się z Kazią, to może być z nim źle, Kazia umrze na suchoty — ja dostanę apopleksyi — a co będzie, jak się pani o tem dowiesz — to tylko Bogu wiadomo!
— Aha! więc to pański synowiec oświadcza się o Kazię.
— No, przecież nie ja! — droga pani Ignasiowa...
— Czemużeś mi pan tego od razu nie powiedział? wszakże to jeszcze można się o tem naradzić, pomyśleć...
— Więc robisz mi pani nadzieję.
— Jeżeli chłopiec porządny — tylko...
— Czy są jakie przeszkody?
— Zdaje się że nie; ale dla mnie osobiście zacznie się znowuż ciężka samotność... a ta szczebiotka tak mnie rozweselała, tak pocieszała zawsze...
— Obowiązkiem chrześcianina jest wynagradzać krzywdy, — samotność pani może być tylko chwilową, co zresztą od pani samej zależy...
Pani Dulska zarumieniła się i zmierzyła swego gościa spojrzeniem badawczem.
Później długo jeszcze rozmawiali ze sobą, a przy pożegnaniu śmiali się i kłaniali sobie nawzajem, z wyrazem niezwykłej galanteryi i uprzejmości.
Pani Dulska odprowadziła gościa aż do samych drzwi, a Panewka odebrał rozkaz bezwarunkowego wpuszczania pana Rafała o każdej porze dnia.
— Widzisz Kaziu, rzekła do rozpromienionej dziewczyny, która całą rozmowę wysłuchała z drugiego pokoju, widzisz do czego prowadzi romansowość i lekkomyślność! Zaledwie przybyłaś tutaj, już mi dom nachodzą, już czatują pod oknami, podedrzwiami i jakiż z tego skutek!! Ciebie porwą, mnie wykradną!.. Och! Boże, nie darmo wczoraj Jagusia mówiła, że kominiarz tak patrzył w komin, jakby chciał co wyszpiegować; ty nie znasz mężczyzn! Wyrzuć go drzwiami, to on oknem wejdzie, — wyrzuć go oknem, on kominem wlezie, byle tylko porwać swoją ofiarę... byle ją zabrać. Och! to powiadam ci smoki, pantery, kangury! tygrysy, żbiki... cała menażerya z zębami i pazurami. A ty słaba istoto cóż zrobisz? będziesz się biła z takim drabem, czy co? godzisz się więc z ciężkim losem zalewając się łzami...
Skończywszy tę tyradę, szanowna dama poszła do szatni robić przegląd swej garderoby, kobieta bowiem, którą chcą porwać, powinna być przygotowaną na wszystko...
Pan Rafał, powróciwszy do domu, zawołał na Jacentego.
— Mój Jacusiu! przygotuj mi książkę inwentarza biżuteryj i przedmiotów cennych, niech będzie otwarta na literę Ż.
— Domyślam się o co idzie, zapewne pan radca sprawisz sobie znowuż jaki piękny „Żygar“?
— Omyliłeś się, zapiszę tam żonę.
— Panią radczynię!... dla Boga świętego!!... nie myślałem nigdy o tem żebyśmy mogli mieć żonę...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.