Strona:Klemens Junosza - Stara kamienica.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

jego powitanie, również zgięta, posuwała się pani Dulska.
Zdawało się, że na środku salonu dwie te poważne głowy uderzą o siebie nawzajem, ale dama wyprostowała się w samą porę, a pan Rafał pozostał w pochylonej postawie.
— Droga pani dobrodziejko, tyle lat!.. a dla kobiet czas przechodzi jak sen; ani śladu, ani cienia zmiany od owego czasu, w którym ś. p. nieodżałowany Ignaś był przedmiotem powszechnej zazdrości...
— I pan dobrodziej, zawsze jak tulipan!
— Ach pani! tulipany więdną prędko, a róże kwitną ciągle... aż do późnej jesieni.
— Proszę siadać, na fotelu wygodniej będzie. Ach! motylku, motylku! po tylu latach dopieroś sobie przypomniał. Nieboszczka Zosia... świeć Panie nad jej duszą, większe miała szczęście... w Wólce to bywałeś pan dobrodziej kilka razy na kwartał.
— Niestety, pani, ponieśliśmy nieodżałowaną stratę. Pani Zofia była to zacna dusza, powszechnie szanowana matrona, opiekunka biednych w całej okolicy
— Tak pan mówisz? Zdawało mi się, że pan z innego punktu...
— Ja? a to dla czego?..
— Mówiono, że Zofia miała wyjść za pana...
— O pani, nie śmiałbym ofiarować jej ręki. W ogóle bo może dla tego pokutuję w samotności, że nigdy do płci pięknej nie byłem nadto śmiały...
— No, to nie dobrze, powiedziałabym że to nawet bardzo niedobrze. Źle jest być zbyt śmiałym; ale zbyteczna nieśmiałość znowuż stanowczo do niczego nie prowadzi — trudno przecież abyśmy same...
— Ja też nie tracę jeszcze nadziei, że może znajdzie się osoba jaka poważna, co zechce podzielić mój suchy kawałek chleba.
— O dla czegóżby nie, czyż to mało panien... na świecie.
— Droga pani, inne dziś czasy; nie ma już takich panien, jakie były wówczas, kiedy nieboszczyk Ignaś się żenił...
— To to prawda, rzekła rumieniąc się pani Dulska, a zarazem pomyślała w duchu: Ty stary rozpustniku, przyszedłeś tutaj z pewnością nie do mnie. O święty Antoni! ten smok czuje u mnie zaklętą księżniczkę. Założyłabym się, że mi Kazię chce wykraść.
Rozmowa umilkła na chwilę, pan Rafał odezwał się.
— Siostra pani dobrodziejki, pani Zofia była to święta osoba.
— Och!..
— Dawała u siebie przytułek ubogim sierotom... Panna Kazimiera, siostrzenica pani, otrzymała jej kosztem edukacyą... tak jak obecnie, dzięki nieoszacowanej dobroci serca pani, ma zabezpieczoną opiekę, a przed oczami żyjący wzór cnót do naśladowania.
— Otóż to, mówiąc otwarcie, Kazi zapewne zawdzięczam miłą wizytę kochanego pana radcy, rzekła z przekąsem jejmość.
— Do pewnego stopnia...
— Czy aż do stopnia ołtarza może...
— A no, rzecz to bardzo naturalna; osobie tak młodej, utalentowanej, pełnej przymiotów, bardziej niż każdej innej grozi niebezpieczeństwo zamążpójścia.
— Czy pan to mówisz specyalnie do siebie niby... czy tak ogólnie tylko?
— I specyalnie i ogólnie.
— I myślisz o tem na seryo?
— Najzupełniej...
— O fałszywości męzka! o obłudo! Ach smoki jesteście wszyscy, bazyliszki, faryzeusze! a któż to mówił dopiero przed chwilą, że gdyby mu się trafiła jaka stateczna osoba... Ładna mi stateczność, co ma dwadzieścia lat niezupełnie skończonych!
— Czyż się zapieram słów moich?
— I mówisz pan, że przyszedłeś w zamiarze oświadczenia się o rękę Kazi...
— O tak, droga pani, na cienie nieboszczyka Ignasia, zaklinam cię, najlepsza z kobiet i najzacniejsza z wdów, nie odmawiaj mi tego zaszczytu i łaski!
— Święty Antoni! O stary grzeszniku, nigdy! po moim trupie zaprowadzisz ją do ołtarza, taki dziad! taki dziad! cóż to za czasy! co za obyczaje!
— Pani! zastanów się, tem słowem zabijasz dwoje młodych ludzi... a ja... ja uschnę z rozpaczy jak listek. Zobaczysz pani, jak przed twemi oknami przeciągnie czarny karawan, na którym kołysać się będzie trumna metalowa, a na tej trumnie blacha z napisem „ś. p. Rafał“! O! wówczas serce zakrwawi ci się bólem, wówczas sumienie pani zawoła wielkim głosem: to ja przyspieszyłam koniec człowieka sprawiedliwego, to ja zamordowałam troje ludzi!.. Pani, rzekł wstając, wypowiedziałem ostatnie słowo; jeżeli trwasz w swojem postanowieniu, powiedz — nie będę ci złorzeczył... nie będę przeklinał, nie wydam jęku, ni skargi — lecz idę na cmentarz, kupuję wielki grób familijny, trzy trumny metalowe i... sporządzam testament...
— Co pan mówisz? co ja słyszę, trzy osoby... trzy trumny... grób familijny, o Boże! po coś stworzył wdowy!?
— Więc odmawiasz pani — ha, trudno niech się spełni przeznaczenie!!
— Panie, rzekła jejmość, chwytając go za rękę, ja głowę tracę — wytłomacz mi, bo jeżeli mnie słuch nie myli, to tu trzy osoby mają się żenić; jak żyję na świecie nie słyszałam o podobnem małżeństwie!