Sprawa Clemenceau/Tom III/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Stanąłem teraz w fałszywej i śmiesznej pozycji; ale przynajmniej znalazłem właściwą karmę dla tysiąca furyj, dręczących mię wściekle od wczoraj. Wiedziałem teraz czem ten pierwszy dzień zapełnić, końca którego inaczej doczekać nie byłbym w stanie.
Wróciwszy, znalazłem Konstantego już na nogach, z niepokojem szukającego mię po całym domu. Opowiedziałem mu wszystko.
— To szaleństwo; — odrzekł wysłuchawszy — ale i ja bym postąpił tak samo. Idźże uścisnąć rękę memu ojcu i popieścić synka, a ja tymczasem pobiegnę wyszukać drugiego sekundanta.
W godzinie oznaczonej byliśmy na placu. Wybrałem szpady. Szpadą władałem nieźle; ale Sergjusz był wprawniejszy odemnie i widocznie mię oszczędzał. Gdym się spostrzegł, krew uderzyła mi do twarzy, i zastawiając się lewem ramieniem, prawą ręką trzymając szpadę nakształt lancy, w całym pędzie puściłem się na przeciwnika, który nie mogąc przewidzieć podobnego ciosu, nie mógł go odeprzeć. Zachwiał się i padł. Przeszyłem mu bok prawy.
— Pchnięcie nie było bardzo prawidłowe — rzekł do mnie głosem zupełnie spokojnym — ale liczy się tak samo. Jeśli umrę, wiedz pan i chciej wierzyć, że nigdybym nie pragnął stać się dla niego powodem cierpienia jeśli wyzdrowieje, przyjm raz jeszcze moje słowo, że między mną i wiadomą, panu osobą nigdy żadnych nie będzie stosunków. O czem zresztą została już powiadomioną.
Zemdlał. Przeniesiono rannego do poblizkiego zamku du Val, — właściciele którego byli mu znajomi, następnie wróciliśmy do Paryża.
— Otóż najważniejsze załatwione — rzecze Konstanty ściskając mię, jak skoro zostaliśmy sami, Ulżyło ci to trochę?
— Tak.
— To i dobrze. Miejmy nadzieję że tamten wyliże się z tego. To uczciwy człowiek Ty byłeś oszukanym, on zdradzonym. Nie macie sobie nic do wyrzucenia i pomysł mój zostaje w całej sile. To najważniejsza. Jaką minę będzie miała Iza, gdy ten ją o postanowieniu swojem zawiadomi. Mówiąc prawdę mogła była poprzestać na takim mężu jak ty i na takim kochanku jak on. Trudno jeszcze lepszego wymagać.
Wchodząc do mieszkania Konstantego zastaliśmy posłańca, który czekał na mnie z listem treści następującej.

„Wobec tego na jakiej dziś jesteśmy z sobą stopie. Nie warto się już z niczem ukrywać. Feliks niepotrzebnie będzie dla ciebie ciężarem. To dziecko nie twoje. Wydaj mi upoważnienie do zabrania go z miejsca jego obecnego pobytu, a nie usłyszysz nigdy więcej ani o nim ani o jego matce,

„Izabella z Dobronowskich
Clemenceau.“

Podałem list Konstantemu.
— Ona kłamie — zawołał — ty wiesz najlepiej że kłamie. Zawiodła się w maleńkich rachubach i za to chce się zemścić na tobie. To z „Dobronowskich“ jest prawdziwem arcydziełem. W dwóch słowach odzwierciedliła się cała kobieta. Naśmiać się tylko z tego wypada.
Zwrócił się do posłańca; i dając mu pięciofrankówkę:
— Powiecie tej pani że bardzo dobrze, ze dziecko, zostaje przy nas, że dziś wyjeżdżamy, i że wasz kurs zapłacony. A ty — dodał zwracając się do mnie — bądź spokojny, Feliks nie wyjdzie od mojej siostry, a twoja żona nie wejdzie tam pewnie. W drogę!

Wyrażenie, którego użył Konstanty odnośnie do mnie, było dosadnie prawdziwem. To rzucenie się namiętne, ten gniew, ta walka, ta krew przelana ulżyły mi. Byłbym doznał zapewne takiej samej ulgi na widok płynącej krwi własnej. Potrzebowałem koniecznie postąpić po męsku, potrzebowałem wylać na zewnątrz wszystko co we mnie kipiało. Gdybym nie był wyzwał Sergjusza, wyzwałbym sam nie wiem kogo przy pierwszej nadarzonej zręczności. Natura w takich razach mędrszą jest nad wszelkie filozoficzne rozumowania. Każe nam ona bez pamięci rzucać się na wroga; zadajemy śmierć lub odbieramy, ale bądź co bądź, jest ulga.
Nareszcie byłem z siebie zadowolony. Śmielej mogłem się zbliżyć do p. Ritza, jego córki i zięcia, na co nie zdołałbym się odważyć wczoraj. Otwartą, prostą drogą, pośpieszyłem na ratunek zagrożonego honoru. O nikczemność obwinić mię przynajmniej nie podobna. Można się jeszcze litować nademną, podejrzewać nigdy. Mogłem budzić współczucie, ale nigdy śmiech. Do Sergiusza nie czułem już żalu, a postępowanie jego podczas walk nakazywało szacunek. Nie potrzebuję tlomaczyć panu wszystkich tych odcieni męzkiego uczucia. Jako mężczyzna, zrozumiesz je łatwo. Dość, że zdawało mi się jakoby Iza gwałtownie i raz na zawsze wyrzuconą została z mego życia. Wyobraziłem sobie nawet że powinienem zostać w Paryżu, że zamierzona podróż niepotrzebną, że mógłbym bezkarnie spotykać się z tą kobietą, że anibym o niej pomyślał.
Spotkało mię to co niejednokrotnie spotykało innych i to znakomitszych odemnie. Ukochałem kobietę i nie zostałem od niej zrozumiany. Czyżem ja to pierwszy albo ostatni w takiem położeniu?
Pozostawało mi zdrowie, praca, sława, spokojne sumienie, szacunek i przyjaźń ludzka, wszystkie te rzeczy, z których jedna zdałaby mi się niegdyś zupełnie wystarczającą do szczęścia całego życia. Dzięki Bogu, jednej kobiecie upadłej, nie jest danem przewrócić porządku wszechświata. I słońce, i wiosna, i kwiaty, i sztuka, i młodość, i piękność, i miłość żyją po dawnemu. A gdyby ta kobieta nie istniała wcale, musiałbym przecież bez niej się obejść! Może właśnie mój talent potrzebował takiego gwałtownego wstrząśnienia, by stać się geniuszem. Cóż Michał Anioł zrobiłby na mojem miejscu? Byłby wzruszył ramionami i stworzył arcydzieło. Nie szukając tak daleko, jakże najprostsi śmiertelnicy radzą sobie w takim razie? Oto pracują i zapominają.
— Poco tu napróżno trudzić Konstantego? — mówiłem do p. Sitz’a — na co go odrywać od jego nawyknień? Czuję się zupełnie silnym, upewniam pana; czuję się nawet twórczo silnym. Zbudziłem się ze snu, nic więcej. Byłem rozkochany w ładnej dziewczynie, prędzej czy później musiało mi się to przytrafić; posiadałem, ją, a teraz umarła tak, że nie żałuję jej wcale. Jestże to nieszczęściem? Wrócę do dawnego trybu życia, jak gdyby nic nie zaszło, będę więcej z wami przestawał. Czyż już nie należę do waszej rodziny? Pańska córka wychowa moje dziecko ze swojemi. Będę mógł nawet pracować więcej; mając więcej swobody i czasu.
Zacny człowiek słuchał mię z całą uwagą; z czułością wpatrywał się we mnie, jak doświadczony lekarz, któremu ciężko chory pacjent chce wmówić że już wyzdrowiał, i który udaje jakoby wierzył temu, byle uspokoić biedaka aż do nowego napadu.
— Wszystko to prawda — powiedział — nie mniej wszakże zmiana miejsca zamieszkania konieczną mi się wydaje. Po każdym upadku należy pochodzić nieco, bodajby tylko dla przekonania się, że się nic złamanego w sobie niema. Jedź w każdym razie do Rzymu. Podróż ta pierwsza w twem życiu, może ci być użyteczną pod niejednym względem. Gdybym nie był tak stary i schorzały, sambym ci towarzyszył; ale rzeźkość młodzieńcza wesołość mego syna lepiej odemnie usłużyć ci potrafią; a przytem nie potrzebuję jechać aż do Rzymu dla przekonania się, że już jestem do niczego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.