Sprawa Clemenceau/Tom II/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sprawa Clemenceau |
Podtytuł | Pamiętnik obwinionego. Romans |
Wydawca | Drukarnia E.M.K.A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia „Oświata“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L’Affaire Clémenceau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Odnośnie do tego uczynię tu uwagę, spostrzeżenie raczej, niepojęte dla ogółu, a przecież zupełnie prawdziwie. — Ludzie żyjący umysłowo; uczeni, muzycy, pisarze, rzeźbiarze, malarze, nader rzadko na ojców są stworzeni. Tym, których Bóg udarował władzą twórczości duchowej, do rodzicielstwa fizycznego dał pociąg względny jedynie. Tacy ludzie bardziej często kochają dzieci drugich, niż własne, gdyby je mieli; boć to ich do niczego nie zobowiązuje. Do własnych żywią niekiedy odrazę. Rousseau potwornym jest typem tych ojców i wynaturzonych.
Otóż, uczucie takie, aczkolwiek przeciwne naturze, jest najzupełniej zrozumiałem; mogę dowieść tego. podległem mu bowiem jak drudzy. Dziś, pokutując za tę słabość, uwzględniam ją jeszcze. Wyznajmy bez ogródek: właściwością talentu jest egoizm, niepodzielność. Jeżeli się wychyla poza twórczość swoją, to rządząc się własnym kaprysem jedynie. W obrzydzeniu ma to wszystko co go więzi, co go podobnym do ogółu czyni, co pęta jego rozrost i polot tamują. Rodzina, taka jak ją społeczeństwo zorganizowało, jest jednym z pęt pomienionych. To też wszyscy niemal wielcy ludzie albo jej uniknęli, albo umęczyli i kobiety, które zdołały wyżyć w związku prawnym, aż do końca, u boku małżonków będących ludźmi istotnie sławnymi, niemało złudzeń najsłodszych poświęcić musiały w ofierze cichym penatom rodziny. Czyż lwy w obcowaniu łagodne bywają? nie, zaiste, i kto chce żyć z nimi, co chwila musi być narażony na pożarcie.
Na usprawiedliwienie ludzi genialnych, jeśli tacy potrzebują usprawiedliwienia, geniusz bowiem ród swój wywodząc wprost z nieba, nie potrzebuje się legitymować w obec praw, rządzących zwykłą śmiertelników rzeszą, — powiemy co następuje:
Tworzyć jest niewątpliwie dla człowieka kulminacyjnym punktem potęgi; przez to najbardziej staje się podobnym Bóstwu; Miłość ojca dla dziecka składa się z przeważnej części dumy. „Ja to dałem życie temu drobiazgowi!” Tak mówi ojciec, patrząc i podziwiając małe stworzonko zrodzone z niego. Ale to życie, nie sam je dał przecież; potrzebował współudziału kobiety, współudziału takiego, że ona bardziej jest matką dziecięcia, niż on jego ojcem. Jakże to często oboje rodzice zazdrośni są o to, co wzajemnie zawdzięczają sobie we wspólnej akcyi rodzenia, i każde ze swojej strony, zamiast mówić: „Nasz syn”, „nasza córka”, przekłada wyrażenie: „Mój syn”, „moja córka”, jakby pragnąc przyswoić na wyłączną własność to, co nierozerwalnem obojga jest dziełem. Co więcej, dzieło to, ten płód cielesny, poddany jest znicestwieniu, podległy wszelkim fizycznym utratom, nieodwołalnie przeznaczony na zagładę, ponieważ jedyną uwidocznioną tu rzeczą jest śmierć. Uciecha więc, jaką przynosi, może co chwila zmienić się w żałość, w napróżną a wieczną żałobę. Jakże o wiele różną i o wiele potężniejszą musi być duma, którą daje człowiekowi twór duchowy, twór, co już tylko jego wyłącznem jest dziełem, i ma w sobie podstawę trwałości wieczystej. Wsławia on na, nieskończoność całą swego tworzyciela, przez cały ciąg stuleci nosi jego imię, wchodzi w skład tego świata wyższego nad zniszczenie, acz złożonego z ułudy, który myśl człowieka wytworzyła u boku rzeczywistości, jako pocieszające przeciwstawienie tej ostatniej. W rodzicielstwie umysłowem, poczęcie jest dziełem wyłącznie człowieka, nie zaś trafu; tu płód, powstały nie z mętów wydzielających się ze krwi jego, ale z tego co dusza najczystszego mieści, z rozmyślania, woli, wytrwałości, cierpienia niekiedy, zostanie towarzyszem, przyjacielem tysiąców jednostek, ludzkości nawet całej, gdy ta przejrzy nakoniec i zrozumie wszystko, co powołaną jest zrozumieć.
Patrzcie na szereg boskich tworzycieli, których zowią Mojżeszem, Mahometem, Homerem, Wirgiliuszem, Dantem, Szekspearem, Rafaelem, Kolumbem, Galileuszem, Michałem-Aniołem, Paskalem, Montaigne’m, Woltairem, Newtonem! Jakąż rozkosz, w porównaniu z rozkoszą poczęcia duchowego, może sprawić takim ludziom wydanie na świat drobnej, kwilącej istotki, śmiertelnej w każdym razie, którą ostatni z tragarzy tak dobrze jak i om zrodzić potrafi? Ma-li się ograniczyć do ciasnego rodzinnego kota ten badacz, któremu widomego świata jest zamało? Maż zmaleć aż do skupienia się w części dla drobniuchnego atomu, ten olbrzym co się w niebo wedrzeć usiłuje, porzucić bezgraniczne państwo myśli dla ciasnej miedzy uczucia? Nie. Sam Chrystus wybierać musiał, i dla dowiedzenia że był Bogiem, nie być ani synem, ani mężem, ani kochankiem, ani ojcem. Za to też zrodził największą pod słońcem ideę.