Sprawa Clemenceau/Tom II/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Sprawa Clemenceau
Podtytuł Pamiętnik obwinionego. Romans
Wydawca Drukarnia E.M.K.A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia „Oświata“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. L’Affaire Clémenceau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Małe to zajście opowiadam panu z najdrobniejszymi szczegółami dlatego, że w niem już przejawiają się w zarodzie trzy główne występki, mające najprzód zgubić tę kobietę, potem mnie z nią razem: bezwstyd, niewdzięczność, zmysłowość. A jednak, z wyjątkiem niemiłego zdziwienia wywołanego odpowiedzią w przedmiocie srebrnej czarki, cała ta scena zostawiła na długo w moim umyśle samo wspomnienie miłości, i niewinnej pustoty. Iza kilkakrotnie ponawiała podobne wybryki, a raczej uczestniczyliśmy w nich oboje, pragnąłem bowiem dzielić wszystkie bez wyjątku jej wrażenia. Ona zwała mię Daphnis, ja ją zwałem Chloe, aż w końcu mitologiczne te kąpiele, oddawna wykluczone z obyczajów świata cywilizowanego, zdały mi się całkiem naturalną rzeczą.
Zresztą, takie ćwiczenia i zapasy z przemożnym żywiołem odpowiadały w zupełności moim upodobaniom, i nie byłoby nic tak bardzo zdrożnego w tej całkowicie odosobnionej rozrywce, gdybyśmy byli na tem poprzestali; ale miłość, ale miłość, którą odczuwała dla mnie Iza była fizyczną wyłącznie; dusza nie brała w niej najmniejszego udziału, wierząc niemniej, że całkowicie ją podziela. Naówczas Iza, równie jak ja, nie domyślała się jeszcze tego, że łączący nas sakrament stawił ją w prawie poznania i wyjawienia mi wszystkich małżeńskich wrażeń, nie kryła się więc bynajmniej z uczuciem cielesnej rozkoszy, którego tu doznawała.
Tu zachodzi konieczność nader drażliwego wyznania. W akcie oskarżenia nie będzie zapewne pominiętem to, co Iza tylokrotnie, po rozstaniu już naszem, powtarzała wszędzie na swoje usprawiedliwienie: że używałem własnej żony jako modelu. Będą mi zarzucać rozmyślne, z upodobania, demoralizowanie młodej dziewczyny, którą prawo wydało mi na własność, a której niewinność i skromność dziewiczą powinieniem był szanować.
Pierwszy punkt jest prawdziwy, drugi mylny. Niestety! demoralizacja była instynktowną, występek przyrodzony był u tej dziewicy; i jeżeli jedno z nas zostało przez drugie zdemoralizowanem, to niewątpliwie demoralizacja nie mężczyzny ale dziecka była dziełem. Tak, w naturze mojej leżała bezdeń fizycznych żarów miłości; im więcej przed ożenieniem, zaparłem ich się dla pracy i dla miłości idealnej, tem, gdy raz już ideał wcielony, małżeństwo zawartem zostało, myślałem o tłumieniu i powściąganiu tych zapałów, cóż dopiero, gdy w żonie znalazłem równe mojemu pragnienia poznania ich i użycia. Wówczas, ani jedno ani drugie nie byliśmy jeszcze winnymi. Ja miałem dwadzieścia sześć lat, Iza osiemnaście zaledwie; ona była pięknością, ja byłem siłą, i kochaliśmy się do szału.
Wyznam ci wszakże, panie adwokacie, — kiedy ci już przyszło zostać spowiednikiem moim, — że pierwsze moje wrażenie, skoro mi już było wolno obnażyć z osłon tę boską istotę, mieściło więcej uwielbienia połączonego z szacunkiem, aniżeli żądzy. Taki jest przywilej najwyższej piękności, Podnosi ona umysł, uszlachetnia dusze, wprzód nim na zmysły podziała. Prud’hon w cudnym swym obrazie Adonisa i Wenery, pierwsze te wrażenia wyraził z delikatnością prawdziwego poety i prawdziwego kochanka. Najpiękniejsza z bogiń Olimpu, bezwarunkowo naga i bezwarunkowo kobieta, oddaje się pocałunkom i pieszczotom najpiękniejszego z śmiertelnych. Ten wpatruje się w nią pełen zachwytu, nie śmie wszelako ani ustami, ani końcem choćby palców dotknąć anielskiego ciała, którego sam oddech zda się skazić musi. Naturalnego tego wzruszenia, które odczuwałem z artystą, doświadczyłem z Adonisem. Jednakże, stopniowo, tak dla syna Cinyry jak dla mnie, przyszła kolej na bardziej ludzkie uczucie; długo wszakże jeszcze w samem nawet posiadaniu, pozostałem skromnym i byłbym nim do dziś niewątpliwie, gdybym słuchał własnych skłonności jedynie. Nieszczęściem, poważna i powściągliwa do zbytku przy obcych, Iza wobec mnie była bez żadnego wstydu, Dumna swą pięknością, co chwila, pod pierwszym lepszym pozorem stawiła mi ją przed oczy, i scena z kąpielą tysiączną jest ledwie cząstką tego łańcucha zmysowych obrazów, któremi lubiła mię wabić.
Nie na tem koniec, Mówiąc mi w chwili picia mleka: „Czy nie jestem ślicznym pomysłem do posągu?“ wracała, poraz już dwudziesty może, do raz powziętej myśli, chętki widzenia odwzorowanych, wykutych, uwiecznionych w marmurze tych uroczych kształtów, wytworna czystość których zachwycała mię jako małżonka i jako rzeźbiarza. Nie potrzebowała nalegać zbyt długo. Silniejsi odemnie byliby ulegli. Miłować sztukę nadewszystko, w uwielbianej nad wyraz kobiecie mieć najdoskonalsze jej uplastycznienie, i nie połączyć w jedno obu tych ukochań, byłoby zadaniem trudnem, przechodzącem może nawet siłę ludzką, mianowicie gdy nie o namowę lecz o zgodzenie się szło jedynie. Odwołuję się w tym razie do szczerości kobiet jeśli istotnie szczere kobiety istnieją. Gdzież jest taka, coby znajdując się w tych co Iza warunkach piękności i szczęścia, nie uległa takiemuż uczuciu miłości własnej i dumy?
— Ponieważ kocham ciebie, ponieważ jestem zazdrosną o każdą inną kobietę, a ty znajdujesz mię najpiękniejszą ze wszystkich — mawiała do mnie: — ponieważ, szczęściem, uprawiasz sztukę dla której piękność moja przydać ci się może, rozrządzaj że nią dla sławy i pożytku swego. Tym sposobem wcielę się w każdą chwilę twego życia, i odnajdziesz mię wplecioną we wszystkie myśli swoje. Jestem zazdrosną: nie chcę żebyś się zamykał sam na sam z innemi kobietami; nie chcę, byś mógł znaleźć szczęście, ani nie chcę byś mógł znaleźć natchnienie po za mną. Zestarzeję się. Trzebaż ci wtedy będzie jakiegoś dowodu żem była piękną. A gdybym tak umarła jutro, cóżby ci zostało z twojej Izy? Pamięć przechodzi, marmur zostaje. Zresztą, czy kto będzie o tym wiedział teraz? A później, choć się i dowiedzą, unieśmiertelnisz mię tylko i koniec. Czy nie chcesz byśmy razem w potomności żyli, jak teraz żyjemy obok siebie? To nie traf prosty, zawierz mi, dał piękną dziewczynę za żonę i towarzyszkę wielkiemu artysście, to przeznaczenie. Nareszcie sprawi mi to przyjemność, oto najlepsza racja.
I co odpowiedzieć na podobne argumenty?





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.