Spiskowcy (Thierry, 1891)/I. Sprawiedliwości!

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Spiskowcy
Podtytuł Romans z czasów drugiego cesarstwa
Wydawca Księgarnia Br. Rymowicz
Data wyd. 1891
Druk Trenke i Fusnot
Miejsce wyd. Petersburg
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ PIERWSZA.

I.
Sprawiedliwości!

Ten, który wówczas nad Francją panował, nosił imię Napoleona. Nie stojący na wysokości swego zadania, uginający się pod wszystkiemi ciężarami imienia, ale pragnący dobra społecznego, czasem nawet umiejący je robić, cesarz ten, w innych czasach godzien cesarstwa, od ośmnastu lat stoi już przed obliczem historji. A tym czasem historja, która dla wszystkich powinna być sądem bezstronnej, zupełnej równości, wyrokiem odwiecznego sumienia, dla niego dotąd ma tylko dyfamacje i obelgi. Nienawiść nieprzyjaciół powstaje przeciwko jego pamięci; pożarła ją całą, o tyle nieubłagana, o ile kiedyś z obawy drżała... A on, podobny do tych legendowych dusz pokutujących, znieważanych i cierpiących, na każdym kamieniu tego Paryża, który podniósł do stanu świetności, w każdem mieście, zarówno jak we wsi każdej tej Francji, którą pozostawił w stanie kwitnącym, zamożną i przemysłową — wszędzie zdaje się powstawać i wołać o sprawiedliwość!
W tych czasach uważano go za wielkiego. Wyniesiony aż na tron przez publiczne przeniewierstwo, ale rozgrzeszony może z tego przeniewierstwa przez aklamację całego narodu, ten synowiec «Człowieka», mógł się wówczas uważać prawie za równego «Człowiekowi». Grenjusz cesarski był ojcem jego szczęścia i, tak wierzono przynajmniej, jego odwagi...
I, rzeczywiście, pośród tylu królów, w których jeszcze obfitowała Europa, wielu się go obawiało... Napoleon! wiele mówiło to straszne dla nich imię! Czy ten nowy Bonaparte miał stworzyć nową epopeę monstrualną i wywołać szeregi strasznych, olbrzymich bitew, klęski bez honoru, traktaty bezlitośne?
Ale, więcej jeszcze aniżeli stare monarchje, młoda rewolucja uważała go za strasznego, tego człowieka, który od pierwszego kroku chciał ją zgnieść. Zgnieść to zwierzę, tę pożerającą wszystko z 1848 roku!... Oh, jakże oni nienawidzili tego p. Bonapartego, ci wszyscy, dla których luty zjawiał się w promieniach jutrzenki wolności, a których grudzień pogrążył w ciemnościach nocy.
Nie, on nie mógł zapomnieć, że Ludwik-Napoleon razem z nim spiskował, i z nim razem, przystając do tajemnych stowarzyszeń, przysiągł, że «Włochy będą włoskiemi»... I, jako pierwszy wyraz jego władzy, renegat ten napadł na Rzym, na Rzym, wyzwolony z pod władzy papiezkiej, Rzym nawskroś rzymski, — to spełnione marzenie jego braci w przysiędze! Teraz utrzymywał w nim księdza, rozlokowywał garnizon, ośmielił się zgwałcić «miasto nietykalne!» Świętokradztwo!... Zresztą dogmat polityczny wówczas wypełniał całkowicie włoskie umysły i sumienia: Rzeczpospolita potrzebna Francji, ażeby ta ostatnia mogła stać się pożyteczną Włochom. Ah, gdybyż on mógł zniknąć, ten tyran, ten Ludwik-Napoleon, ten Bonaparte!
Niestety! ta rzeczpospolita znów spadła na naszą ziemię, ta rzeczpospolita, tyle przez ciebie upragniona, Italjo! A ty, «narodzie-siostrzyco», cóż dzisiaj powiesz, cóż dziś marzyć możesz?
Ale Francja pieściła się wówczas ze swym Cezarem znalezionym nareszcie, ze swym Napoleonem. Już mu przebaczyła wszystko: zasadzkę z grudnia, rozbój na bulwarze Bonne-Nouvelle, komisje mieszane, ohydne wygnania tysięcy niewinnych, nawet słynne wygnania znakomitych wygnańców! Ona go kochała... tak bała się innych!...
Jak w roku VIII, nowy zapał religijny napełniało serca, katolicy stanowili siłę wielką i wierzyli w tego dziwnego Mesjasza. Ich zdaniem, było to narzędzie, wybrane przez Opatrzność-mścicielkę, istota, do życia powołana, aby dopełnić dzieła gniewu, niszczyciel, natchniony świętem uczuciem bezlitośnej nienawiści do wszystkich wstrętnych nowinek, odnowiciel państwa bożego... Oni wierzyli, a papież zechciał stać się ojcem duchownym syna tego innego Napoleona, biednego dziecięcia cesarskiego o wielkiem niebieskiem oku, tak ciężkiem, zarówno od myśli, jak od łez... Dla tego to Te Deum w kościołach, a w pałacach: «Niech żyje cesarz!...»
Mniej uniesienia, ale nie mniej zdziwienia i przerażenia przepełniało serca kupczącej burżuazji, zwykle sceptycznej i niezadowolonej. Odtąd, mówili ci panowie, niemasz powodu obawiać się socjalizmu, bankructw państwowych, powstań, któreby trzeba było uśmierzać: czerwone widmo zgasło w promieniach światłości cesarskiej... I w pałacach, trzęsących najmożniejszemu bankami, jak w ubogiem schronieniu nędznego kramarza, krzyczano: «Niech żyje cesarz!»...
Co do ludzi warstw najniższych, źle zatarte ślady echa kanonad przeszłości i salw zwycięzkich, ciągle w ich uszach dźwięczały i wzbudzały w nich dwa uczucia: obawy śmiertelnej i niechęci... Ale, ty chłopie, spojrz-no na litografowany obrazek Małego Kaprala, a ty, robotniku, wznieś oczy na kolumnę Vendôme — i: «Niech żyje cesarz!»...
Niech żyje cesarz! Tak, ówcześni ludzie wydali ten okrzyk entuzjastyczny, ten stary okrzyk z pod Austerlitz i z pod Jeny — okrzyk «Wielkiego Narodu». Ludzie ci uważali się za szczęśliwych... Ileż pozorów szczęścia!... W dniach, tak niedalekich jeszcze, a przecie tak odległych, sprawy to prawie dzisiejsze, a przecie okrywa je mgła legendy... Wówczas to armata Inwalidów rzucała światu nazwy Almy, Magenty i Solferino, wówczas to dwa razy armja francuzka przechodziła przez Paryż z gałązkami oliwnemi na bagnetach, wówczas to wszyscy monarchowie świata zjeżdżali do pałacu Elizejskiego, tego hotelu królów, a w całej podziwem przejętej Europie cesarz francuzów nosił tylko nazwę cesarza!... O, dni szczęśliwe, których sława w sercach naszych zastępowała miejsce wolności, czy kiedy jeszcze wrócicie?... Nie: zbyt wiele nienawiści przeszło po zbytku miłości, a nasza święta duma tyle łez wypłakała!... Stało się — powtórzyć się nie może nigdy! Ale czyżby rozpacz, którą wywołał ostatni upadek, miała zniszczyć nawet pamięć, a przepaść Sedanu czyż rzeczywiście miałaby być przepaścią, nawet dla wspomnień o naszych dniach chwały, o naszych bohaterach?... O, Francjo, Francjo, córo starej Galji, narodzie Vae Victis, narodzie bezlitośny dla twych zwyciężonych!...
A ty, boska Sprawiedliwości dla ludzi, której sumienie nieraz znienacka było zachwiane, ale któraś rozgrzeszała królów, gdyż znasz ich narody — ty, Historjo — kiedyż nareszcie zechcesz zmienić swój wyrok?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.