Skradziony król/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Nerger
Tytuł Skradziony król
Wydawca Nakładem „Nowego Wydawnictwa“
Data wyd. 1929
Druk Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Der gestohlene König
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


4.

Noc. Ciemność zalegała pokój. Nick Carter spał twardo i spokojnie.
Coś musnęło jego policzek. Zerwał się z łóżka i sięgnął po rewolwer. W pokoju nie było nikogo. Oczy jego przyzwyczaiły się do ciemności. Rozejrzał się dokoła, nie zmieniając pozycji. Spojrzał na drzwi, były zamknięte. Okna zabezpieczone były za pomocą nitki, która zerwała się za dotknięciem okna i wprowadzała w ruch dzwonek elektryczny. A jednak coś się stało. Oczy jego dostrzegły coś białego, schwycił to coś, w rękach zaszeleścił mu kawałek papieru.
Błyskawicznym ruchem zaświecił swą elektryczną latarkę. Pismo składało się z wyciętych, drukowanych liter. Treść jego brzmiała: „Nie szukaj Króla Illirji. Ostrzegamy cię.

ZWIĄZEK.

Nick Carter zaśmiał się.
Wszystko szło jak tego pragnął. Wiedział już teraz dwa fakty: wiedziano już o jego przybyciu i bano go się.
Przed dwoma dniami przybył na wezwanie. Tylko najwyżsi dygnitarze wiedzieli o tem, a pomimo tego — to ostrzeżenie. Czyżby sprawcy należało szukać w tych kołach? Po powrocie z zamku nie wychodził z domu. W jaki sposób kartka znalazła się na jego łóżku, było również zagadką. Fakt ten zresztą ani o krok nie zbliżał go do wyjaśnienia sprawy. Nie pozostawało nic innego, jak cierpliwie czekać dalej. Nie można liczyć na tak wyjątkowe szczęście, by wystarczyło mu wyjść na ulicę, a przestępcy sami wpadną mu w ręce. Wzywano go na zamek, ale wolał pozostać niewidzialnym. Zniecierpliwiło to widocznie jego przeciwników, musieli się zdradzić ze swym lękiem. Ale oznaczało to, że choć jeden z pośród zamieszanych w tę sprawę musiał znajdować się w bliskości.
Zagadką było wprawdzie, skąd wzięła się kartka, ale wrzucono ją przez lufcik. Nie byłoby to bardzo nie na rękę, gdyby spróbowano zrobić nań zasadzkę. Musiałby wtedy oko w oko spotkać się ze swymi przeciwnikami. Ale przedtem trzeba się wyspać. Napewno pozostawią mu jeszcze jakiś czas do namysłu.
Rano o godzinie 6-ej i pół przyszedł posłaniec. Nick Carter odczytał list i natychmiast był gotów do wyjścia.
List zawierał wiadomość, iż od wczoraj fotograf zginął bez wieści.
W mieszkaniu fotografa zastał Nick Carter wszystkich urzędników policji kryminalnej. Powitali go z szacunkiem, znali go bowiem ze słyszenia. Według zwykłej swej metody wziął się on przedewszystkiem do zbadania lokalu. Fotograf okazał się agentem pewnej amerykańskiej agencji fotograficznej, który obowiązany był przesyłać swej firmie zdjęcia najciekawszych wydarzeń chwili. Zbieg pozostawił wszystkie swe rzeczy, zabrał ze sobą tylko aparat i klisze. Fotografja Króla Illirji zapewne oddawna już była wysłana.
Właścicielka mieszkania zeznała, iż rzeczywiście poprzedniego dnia otrzymał on jakiś list przez posłańca, a w dziesięć minut potem pospiesznie wyszedł z domu.
Granice były zamknięte, Raczo musiał więc jeszcze być w kraju, ale gdzie go szukać?
Stosownie do zrobionego w nocy planu, Nick Carter wyszedł na ulicę w towarzystwie policji. Chciał, aby go widziano. Rozpoczynała się walka. Miał już w kieszeni dokument, mocą którego wszystkie organy państwowe obowiązane mu były do posłuszeństwa i mógłby zmobilizować całą Illirję.
Powróciwszy do hotelu, miał już siadać do stołu, gdy wezwano go do telefonu. Mówił sam minister sprawiedliwości. Dokonane zostało morderstwo. Jeśli go ten fakt interesuje, mógłby udać się na miejsce zbrodni, dokąd wyjeżdża niebawem. Zdaje się, że...
— Pojadę chętnie, przerwał mu Nick Carter. A kto został zabity?
— Nie otrzymałem jeszcze raportu, nadesłano mi tylko umówiony znak, iż sprawa jest poważna, chcę więc sam poprowadzić śledztwo. Przyjadę po pana za dziesięć minut. Dowidzenia.
W parę chwil potem auto ministerjalne z trudem posuwało się po rozmiękłej od deszczów szosie. — Było to zresztą zbyt pochlebne określenie dla kiepskiej, pełnej wybojów drogi, której w innym kraju nie śmianoby nazwać tem mianem. Ale Illirja szczyci się wieloma rzeczami, które w innym kraju wywoływałyby tylko ostrą krytykę.
Samochód zbliżał się do niewielkiego lasku. Był to kres ich podróży. Wysiedli i podeszli do grupki ludzi, stojących pod drzewem.
Minister szepnął do detektywa tonem nieukrywanego trjumfu: — Teraz zobaczymy, co się stało z fotografem.
Detektyw nic nie odpowiedział, ale gorąca fala krwi uderzyła mu do głowy. Najpierw pozwolono temu człowiekowi umknąć, a następnie uważa się za swój trjumf, gdy przypadek oddaje jego trupa w ręce sprawiedliwości,
Papieros złamał mu się w ręce, ale nie chciał zdradzić się ze swem niezadowoleniem, gdyż w duszy obwiniał samego siebie, iż osobiście nie zajął się śledzeniem fotografa.
O dziesięć kroków od rozmawiających, pod rozłożystem drzewem leżał trup zamordowanego. Zawzięta walka musiała poprzedzać jego śmierć. Nóż, którym dokonano zbrodni, tkwił jeszcze w prawej piersi ofiary.
Detektyw podszedł do zwłok. Przyjrzał się rysom twarzy, badał je uważnie, następnie odwrócił się do zebranych i rzekł obojętnym tonem:
— Zdaje się, że możemy już wracać.
— Chce nas pan tu pozostawić samych?
— Nie wiem poco mamy tu pozostawać, bo przecież tutaj nie znajdziemy fotografa.
— Nie rozumiem, odezwał się zmieszany minister. Pocóż mamy szukać fotografa, kiedy leży on przed nami.
— To jest ktoś inny. Może więc zechce mi pan użyczyć swego auta, bym mógł powrócić do miasta. Przypuszczam, że pan będzie tu jeszcze zajęty.
Minister dał znak swemu szoferowi. Gdy Nick Carter wsiadał do samochodu, rzucił za nim niechętne spojrzenie.
Dlaczego jednak wzięto zabitego za fotografa? Chociaż Carter posiadał jedną tylko jego fotografję, to jednak na pierwsze spojrzenie poznał, że leży przed nim jakiś inny człowiek. Powolnym krokiem szedł Carter po schodach, prowadzących do jego pokoju. Otworzył drzwi: w fotelu z książką w ręce siedział przed nim — fotograf.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Nerger i tłumacza: anonimowy.