Skąpiec (Molier)/Akt IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Skąpiec
Pochodzenie Bibljoteka Narodowa Serja II Nr. 6
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia W. L. Anczyca i Spółki w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. L'Avare
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT IV
SCENA PIERWSZA
KLEANT, MARJANNA, ELIZA, FROZYNA

Kleant. Zostańmy tutaj, będzie nam o wiele lepiej. Nikt nie podsłuchuje, możemy mówić swobodnie.
Eliza. Tak, pani; brat zwierzył mi się z miłości swej dla ciebie. Znam dobrze przykrości i niedole takiego położenia; niech mi pani wierzy, z całego serca biorę udział w waszej sprawie.
Marjanna. Jakąż miłą pociechą jest posiadać życzliwość osoby takiej jak pani! błagam, abyś na zawsze zechciała mi zachować tę szlachetną przyjaźń, podwójnie cenną w moich smutnych losach.
Frozyna. Daję słowo, kapitalne głupstwo strzeliliście oboje, żeście mi się zawczasu nie zwierzyli z całą historją. Oszczędziłabym wam z pewnością niejednego kłopotu, i nie bylibyśmy zabrnęli tak daleko.
Kleant. Cóż robić? Widocznie mój zły los tak pokierował sprawą. Ale, piękna Marjanno, powiedz, jakie ty masz plany?
Marjanna. Mój Boże, czyż w mojej jest mocy czynić jakieś postanowienia? Zależność w jakiej żyję czyliż mi się nie każe ograniczyć jeno do życzeń?
Kleant. Więc żadnego oparcia niema dla mnie w twem sercu, jak tylko same życzenia? Żadnego współczucia? sympatji? Ani śladu przywiązania zdolnego do czynu?
Marjanna. Cóż mam powiedzieć, Kleancie? Postaw się na mojem miejscu! Radź, rozkazuj sam; zdaję się zupełnie na ciebie; zbyt jestem pewna twego charakteru, aby przypuszczać, iż mógłbyś żądać czegoś sprzecznego z honorem i przystojnością.
Kleant. Ach, i cóż za los być ograniczonym do tego, na co pozwalają ciasne uczucia surowego honoru i małodusznej przystojności!
Marjanna. Cóż chcesz? Gdybym nawet chciała pominąć względy powinne mej płci, nie mogę zapomnieć o matce. Nie potrafiłabym przemóc na sobie, aby niewdzięcznością odpłacić dobroć i serdeczność jakich zawsze doznawałam. Ją staraj się przekonać; użyj wszystkich dróg, aby ją zjednać. Możesz czynić i mówić co ci się podoba, daję ci zupełną swobodę; gdyby chodziło tylko o to bym oświadczyła się na twoją korzyść, chętnie jestem gotowa wyznać wszystko co czuję.
Kleant. Frozyno, poczciwa Frozyno, a ty, czy zechcesz dopomóc?
Frozyna. Czyż trzeba nawet pytać? Chciałabym, z całego serca. Wiecie dobrze, że ja mam dość sobie ludzką naturę. Niebo nie dało mi serca z kamienia; aż nadto lubię wyświadczać ludziom przysługi, a cóż dopiero, gdy widzę młodych, kochających się tak poczciwie i szczerze. Jakże tedy wziąć się do rzeczy?
Kleant. Pomyśl trochę, proszę cię o to.
Marjanna. Poradź co.
Eliza. Znajdź sposób odrobienia tego coś zdziałała.
Frozyna. To nie tak łatwo. (Do Marjanny). Co się tyczy matki, to ma ona na tyle rozsądku, aby ją można było przejednać i nakłonić; zgodzi się może przelać na syna to, co przeznaczała dla ojca. (Do Kleanta). Ale największa bieda, to że pański ojciec jest pańskim ojcem.
Kleant. To oczywiste.
Frozyna. Myślę niby, że zachowa ciężką urazę, jeśli dostanie odkosza i wcale go to nie usposobi życzliwie dla pańskiego małżeństwa. Trzebaby tedy, aby zerwanie wyszło od niego samego, i aby w jakiś sposób mógł się zrazić do Marjanny.
Kleant. Masz słuszność.
Frozyna. Wiem, że mam słuszność; ale to jeszcze mało. Toby zatem była droga: ale licho wie, jak znaleźć potemu środki. Czekajcie: gdyby się postarać[1] o jakąś kobietę, nie nadto młodą, sprytną, — niby coś w moim rodzaju — któraby, przebrana naprędce, pod jakiemś dziwacznem nazwiskiem markizy lub wicehrabiny, umiała odegrać rolę znakomitej damy, gdzieś z Bretanji czy skądinąd. Podejmuję się wmówić w ojca, że to jest osoba, która, prócz nieruchomości, posiada sto tysięcy talarów w gotowiźnie; że zakochała się w nim śmiertelnie i pragnie koniecznie zostać jego żoną, tak iż gotowa jest intercyzą przekazać mu cały majątek. Ani wątpię, że da się złapać. Bo, ostatecznie, on kocha pannę bardzo, wiem, ale cośkolwiek bardziej jeszcze kocha złotko: i skoro, omamiony jego blaskiem, zgodzi się ustąpić ciebie, mniejsza że później czeka go ciężkie rozczarowanie co do owej markizy.
Kleant. Bardzo dobry pomysł.
Frozyna. Pozwólcie mi tylko działać. Przypominam sobie jedną z przyjaciółek, która się nada tutaj doskonale.
Kleant. Bądź przekonaną, Frozyno, o mojej wdzięczności. W każdym razie, urocza Marjanno, pozwól, abyśmy zaczęli sprawę od zjednania matki; to już byłby duży krok naprzód. Uczyń, błagam, ze swej strony wszystko co będzie w twej mocy. Użyj wpływu, jaki ci daje jej przywiązanie do ciebie. Rozwiń siłę twej wymowy, wszystkie potężne czary jakie niebo w łożyło w twe oczy i usta, i nie poniechaj tych czułych słówek, nieśmiałych próśb i przymilnych pieszczot, którym, to pewna, nikt się oprzeć nie potrafi.
Marjanna. Uczynię co w mej mocy, nie zaniedbam niczego.

SCENA DRUGA
HARPAGON, KLEANT, MARJANNA, ELIZA, FROZYNA

Harpagon, na stronie, niespostrzeżony przez tamtych. Hoho! syn całuje w rękę przyszłą macochę, a pani macocha coś się nie bardzo opiera! Czyżby się w tem kryła jakaś tajemnica?
Eliza. Ojciec idzie.
Harpagon. Karoca gotowa: możecie jechać choćby zaraz.
Kleant. Skoro nie jedziesz, ojcze, może ja paniom będę towarzyszył.
Harpagon. Nie: zostań. Mogą pojechać i same; będziesz mi potrzebny.

SCENA TRZECIA
HARPAGON, KLEANT

Harpagon. I cóż, Kleancie, pomijając kwestję macochy, jak ci się wydaje ta młoda osoba?
Kleant. Jak mi się wydaje?
Harpagon. Tak, co sądzisz o jej obejściu, urodzie, wykształceniu?
Kleant. Phi!
Harpagon. Cóż zatem?
Kleant. Jeśli mam mówić szczerze, muszę przyznać żem się rozczarował[2]. Robi wrażenie skończonej kokietki, figura dość niezręczna, uroda średnia, a rozumek nader pospolity. Nie myśl, ojcze, że mówię to, aby cię zniechęcić. Skoro ma być macocha, ta czy inna, to już wszystko jedno.
Harpagon. Mówiłeś jednak przed chwilą…
Kleant. Powiedziałem jej parę grzeczności w twojem imieniu, ojcze, aby ci zrobić przyjemność.
Harpagon. Zatem nie masz do niej żadnej sympatji?
Kleant. Ja? ani trochę.
Harpagon. Bardzo tedy żałuję; to niweczy pewien projekt, który[3] urodził mi się w głowie. Patrząc na nią, zacząłem zastanawiać się nad moim wiekiem; pomyślałem, że świat miałby prawo głową kręcić, iż biorę za żonę tak młodą osobę. Ten wzgląd sprawił, iż postanowiłem odstąpić od zamiaru; że zaś już prosiłem o jej rękę i jestem poniekąd związany, byłbym ją oddał tobie, gdyby nie twoja tak wyraźna niechęć.
Kleant. Mnie?
Harpagon. Tobie.
Kleant. Za żonę?
Harpagon. Za żonę.
Kleant. Posłuchaj, ojcze. To prawda, nie jestem zbyt zachwycony tą panienką, ale, aby ci zrobić przyjemność, gotów jestem zaślubić ją, jeśli każesz.
Harpagon. Nie, synu, jestem rozsądniejszy niż myślisz. Nie chcę cię zmuszać wbrew skłonności.
Kleant. Pozwól, ojcze: zadam sobie ten przymus dla ciebie.
Harpagon. Nie, nie. Małżeństwo nie może być szczęśliwe bez prawdziwego przywiązania.
Kleant. To może znaleźć się z czasem[4], ojcze! wszak mówią, że miłość jest często owocem małżeństwa..
Harpagon. Nie; mężczyzna nie powinien puszczać się na takie próby: potem są z tego przykre skutki, za które nie chcę odpowiadać. Gdybyś czuł jakąś sympatję dla niej, a, wówczas, to co innego; ożeniłbym cię w moje miejsce; ale, gdy tego niema, pójdę za pierwotnym zamiarem i sam ją poślubię.
Kleant. A więc, ojcze, skoro tak, trzeba abym ci odsłonił serce i wyjawił naszą tajemnicę.[5] Wiedz, iż pokochałem Marjannę od pierwszego dnia w którym ujrzałem ją na przechadzce, zamiarem moim było prosić cię o pozwolenie zaślubienia jej, i powstrzymywała mnie, jedynie świadomość twoich zamiarów i obawa twego gniewu.
Harpagon. Czyś ją odwiedzał[6] i w domu?
Kleant. Tak, ojcze.
Harpagon. Często?
Kleant. Dość często, jak na czas tak krótki.
Harpagon. Dobrze cię przyjmowano?
Kleant. Bardzo dobrze, lecz nie wiedząc kim jestem; to właśnie przyczyna zdziwienia Marjanny.
Harpagon. Czy wyjawiłeś jej swoje uczucia i zamiary?
Kleant. Owszem; mówiłem nawet z matką.
Harpagon. Jakże przyjęła oświadczyny?
Kleant. Bardzo życzliwie[7].
Harpagon. A córka, czy odwzajemnia twoje uczucie?
Kleant. Jeśli mam wierzyć temu co mi okazuje, sądzę, ojcze, że ma dla mnie niejaką przychylność.
Harpagon, pocichu na stronie. Bardzom rad, że wiem czego się trzymać; o to mi właśnie chodziło (Głośno). Otóż, synu, czy wiesz co ci powiem? że musisz, z łaski swojej, wybić sobie tę miłostkę z głowy, zaniechać wszelkich kroków względem osoby którą ja dla siebie wybrałem, oraz jak najrychlej zaślubić tę którą ci przeznaczam.
Kleant. Więc tak, ojcze! w ten sposób igrasz ze mną? Dobrze zatem, skoro rzeczy zaszły tak daleko, oświadczam ci, ojcze[8], że nie poniechani Marjanny; że niema ostateczności, do którejbym się nie posunął aby ci wydrzeć zdobycz; i że, jeżeli ty masz zgodę matki, ja może znajdę inne drogi.
Harpagon. Jakto, obwiesiu! tybyś śmiał ojcu stawać w drodze!
Kleant. To ojciec mnie staje w drodze: ja mam prawo pierwszeństwa.
Harpagon. Czy nie jestem twoim rodzicem? czyś mi nie jest winien uszanowania?
Kleant. To nie są rzeczy, w którychby dzieci winny ustępować rodzicom; miłość nie zna takich względów.
Harpagon. Ty mnie poznasz, jak cię porządnie kijem wygrzmocę.
Kleant. Wszystkie groźby nie zdadzą się na nic.
Harpagon. Wyrzekniesz się Marjanny.
Kleant. Nigdy.

Harpagon. Kija! dawajcie prędko kija[9]!
SCENA CZWARTA[10]
HARPAGON, KLEANT, JAKÓB

Jakób. Panowie, co to? panowie! co się dzieje?
Kleant. Drwię sobie z tego!
Jakób, do Kleanta. Paniczu, powoli, powoli.
Harpagon. A to bezczelnik!
Jakób. Panie, panie, przez litość!
Kleant. Nie ustąpię ani kroku.
Jakób, do Kleanta. Paniczu! własnemu ojcu?
Harpagon. Puść mnie, ja go nauczę.
Jakób do Harpagona. Panie! własnego syna? Mnie jak mnie, ale syna…
Harpagon. Niechże więc Jakób sam rozsądzi tę sprawę, i powie czy mam słuszność.
Jakób. Więc dobrze. (Do Kleanta). Niech się pan trochę oddali.
Harpagon. Kocham pewną osobę, i pragnę ją zaślubić; a ten bezczelny obwieś durzy się w niej również i chce się o nią starać wbrew mej woli.
Jakób. A, źle robi.
Harpagon. Czyż to nie jest potworne, aby syn stawał w drodze ojcu? Czyż proste uszanowanie nie powinno go trzymać zdala od osoby którą ja wybrałem?
Jakób. Ma pan słuszność. Niech mi pan pozwoli z nim pomówić; niech pan tu zostanie.
Kleant, do Jakóba, który podchodzi ku niemu. Więc dobrze, skoro ojciec uczynił cię swym sędzią, i ja się nie wzdragam; również pragnę, Jakóbie, oddać sprawę pod twoją ocenę.
Jakób. Czyni mi pan wielki zaszczyt.
Kleant. Pokochałem młodą panienkę która przychylnie patrzy na to uczucie i przyjmuje z tkliwością me wyznania; tymczasem, ojcu zachciewa się stawać w poprzek naszej miłości swemi pretensjami!
Jakób. Źle robi, to pewna.
Kleant. Czyż nie wstyd w jego wieku myśleć jeszcze o małżeństwie? Czy jemu przystało odgrywać czułego kochanka? czyż nie powinien zostawić młodszym tej roli?
Jakób. Ma pan słuszność. To są kpiny! Pozwól pan, bym mu rzekł dwa słowa. (Do Harpagona). No cóż, syn nie jest taki pomylony jak pan twierdzi, mówi wcale roztropnie. Powiada, że świadom jest szacunku jaki panu jest winien; uniósł się jedynie w pierwszym zapędzie, ale obecnie gotów jest poddać się pańskim rozkazom, byleby pan zechciał się z nim lepiej obchodzić i dać mu za żonę osobę wedle jego gustu.
Harpagon. Ach, jeśli o to chodzi, powiedz mu, Jakóbie, że w ten sposób wszystko może uzyskać, i że, wyjąwszy Marjanny, zostawiam mu zupełną swobodę wyboru.
Jakób. Niech mi pan pozwoli z nim pogadać. (Do Kleanta).[11] Widzi panicz, ojciec nie taki uparty, jak pan sobie wyobraża; powiedział, że tylko zuchwalstwo pańskie doprowadziło go do wściekłości, tylko sposób postępowania panicza mu się nie podoba; ale gotów jest zezwolić na to czego pan pragnie, bylebyś pan wszedł na drogę zgody i okazał całą powolność, uszanowanie i pokorę, jakie syn powinien jest ojcu.
Kleant. Ach, Jakóbie, możesz go zapewnić, że, byleby mi oddał Marjannę, znajdzie we mnie zawsze najuleglejszego syna, i że nigdy nic nie uczynię przeciwko jego woli.
Jakób do Harpagona. Rzecz załatwiona, zgadza się.
Harpagon. Doskonale!
Jakób do Kleanta. Wszystko ułożone; przyjmuje obietnicę.
Kleant. Bogu dzięki!
Jakób. Teraz mogą panowie spokojnie pomówić z sobą: niema już żadnego powodu do niezgody: sprzeczaliście się, bo jeden nie mógł drugiego zrozumieć.
Kleant. Mój poczciwy Jakóbie, wdzięczny ci będę całe życie.
Jakób. Et, niema za co, paniczu.
Harpagon. Zobowiązałeś mnie, Jakóbie, zasłużyłeś sobie nagrodę. (Harpagon szpera w kieszeni, Jakób wyciąga rękę, ale Harpagon wydobywa tylko chustkę do nosa, mówiąc). No, no, będę o tem pamiętał, bądź spokojny.
Jakób. Całuję rączki.

SCENA PIĄTA
HARPAGON, KLEANT

Kleant. Chciej mi przebaczyć, ojcze, chwilę uniesienia.
Harpagon. Drobnostka!
Kleant. Upewniam, że szczerze żałuję mego postępku.
Harpagon. A ja serdecznie się cieszę, że wreszcie przyszedłeś do rozsądku.
Kleant. Jakiś ty dobry, ojcze, że raczysz tak rychło zapomnieć moich błędów.
Harpagon. Łatwo przychodzi rodzicom zapomnieć błędów dzieci, skoro wrócą na drogę obowiązku.
Kleant. Jakto! żadnej urazy nie chowasz za me szaleństwa?
Harpagon. Przejednałeś mnie zupełnie powolnością i posłuszeństwem.
Kleant. Przyrzekam ci, ojcze, że, aż do grobowej deski, zachowam w sercu pamięć twej dobroci.
Harpagon. A ja przyrzekam ci, że niema rzeczy, którejbyś nie uzyskał odemnie.[12]
Kleant. Ach, ojcze, nic więcej nie żądam: dosyć dałeś, dając mi Marjannę.
Harpagon. Co?
Kleant. Powiadam, ojcze, że zbyt wiele ci już ząwdzięczam, i że wszystko się dla mnie mieści w twej dobroci, która mi raczy oddać Marjannę za żonę.
Harpagon. A któż ci powiedział, że ja chcę oddać Marjannę?
Kleant. Ty, ojcze.
Harpagon. Ja?
Kleant. Oczywiście.
Harpagon. Jakto! to tyś obiecał, że się jej wyrzekasz.
Kleant. Ja, wyrzec się?
Harpagon. No, tak.
Kleant. A ni myślę.
Harpagon. Nie odstąpiłeś od zamiaru ubiegania się o nią?
Kleant. Przeciwnie, trwam przy nim bardziej niż kiedy.
Harpagon. Co, ty obwiesiu, znowu zaczynasz?
Kleant. Nic mnie nie zdoła odmienić.
Harpagon. Zobaczysz, niegodziwcze, jak ja się wezmę do ciebie
Kleant. Weź się, ojcze, jak ci się podoba.
Harpagon. Zabraniam pokazywać mi się na oczy!
Kleant. Bardzo mi przyjemnie.
Harpagon. Wyrzekam się ciebie!
Kleant. I owszem.
Harpagon. Wydziedziczam cię!
Kleant. Jak się ojcu podoba.
Harpagon. I darzę cię mojem przekleństwem[13]!
Kleant. Może ojciec schować dla siebie swoje dary.

SCENA SZÓSTA[14]
KLEANT, STRZAŁKA

Strzałka, wychodząc z ogrodu ze szkatułką. Ach, w porę pana zastaję! Prędko proszę za mną!
Kleant. Co się stało?
Strzałka. Niech pan idzie za mną, powiadam: dobra nasza.
Kleant. Jakto?
Strzałka. Mamy, czego nam trzeba.
Kleant. Co?
Strzałka. Cały dzień na to czatowałem.
Kleant. Co to takiego?
Strzałka. Skarb ojca: udało mi się przychwycić.
Kleant. Jakżeś tego dokonał?[15]
Strzałka. Wszystko opowiem. Umykajmy: słyszę jego krzyki.

SCENA SIÓDMA[16]
HARPAGON sam, krzycząc jeszcze w ogrodzie, wpada bez kapelusza

Złodziej! złodziej! rozbójnik! morderca! Ratunku! Kto w Boga wierzy! Jestem zgubiony, zamordowany! gardło mi poderżnęli: wykradli mi pieniądze! Kto to być może? Co się z nim stało? Gdzie uciekł? Gdzie się ukrywa? Jak go znaleźć? Gdzie pędzić? Gdzie go szukać? Może tu? Może tam? Kto to taki? Trzymaj! (Chwytając siebie za ramię[17]). Oddaj pieniądze, łotrze!… Ha, to ja sam! Zmysły tracę, nie wiem gdzie jestem, kto jestem, co robię. Och, moje kochane złoto! moje biedne złoto! mój drogi przyjacielu! wydarto mi ciebie; odkąd mi ciebie wydarto, straciłem mą podporę, pociechę, radość: wszystko skończone dla mnie, nie mam co robić na świecie. Bez ciebie, żyć mi niepodobna. Stało się; już nie mogę; umieram; już umarłem; pogrzebano mnie! Czyż nikt się nie znajdzie, ktoby mnie wskrzesił, oddając mi moje drogie pieniądze, lub wskazując kto je ukradł? Co? Co mówisz? Nie, niema nikogo? Ha! ten co popełnił tę zbrodnię, oddawna musiał mnie śledzić: wybrał chwilę, gdy rozmawiałem z wyrodnym synem. Spieszmy. Pójdę sprowadzić sąd, cały dom każę wziąć na tortury: sługi, służące, syna, córkę, siebie samego! Co tu ludzi naokoło! Na kogo spojrzę, już go podejrzewam: w każdym domyślam się, widzę złodzieja. Hej tam! o kim tam mówią? O tym

co mnie ograbił? Co to za hałas na górze? Czy to złodziej? Przez litość, jeśli ktoś zna jaki ślad, błagam, niechaj mi wskaże. Czy się nie ukrył tam, między wami? Patrzą na mnie wszyscy i śmieją się! Przysiągłbym, — że oni wszyscy pomagali mu w kradzieży. Dalej, prędko, komisarzy, policji, straże, sędziów, kleszcze, szubienice, katów! Wszystkich każę powywieszać; a jeśli nie odnajdę mego skarbu, sam się potem powieszę…








  1. Czekajcie: gdyby się postarać… Także rys dowodzący niedbałości, z jaką sklecona jest intryga Skąpca: w dalszym ciągu nie spotkamy z tego fortelu ani śladu. Być może, Molier zamierzył zrazu tak sztukę rozwiązać, odmienił zamiar, a zaniedbał wykreślić tego ustępu. Chyba że chciał tem przydługiem opowiadaniem oświetlić czynność i przemyślność niewyczerpanego w intrygach konceptu Frozyny. Cała ta scena jest zresztą zupełnie zbędna, gdyż, przy całem swojem wielomówstwie, Frozyna, jak poprzednio tak i nadal, nie ma żadnego wpływu na akcję; wyciągać zaś z tego epizodu jakieś refleksje moralne, też nie byłoby na miejscu, gdyż trąci on wyraźnie tradycyjną intrygą dawnej komedji.
  2. Żem się rozczarował… Kleant, bardzo naturalnie, maskuje się przed ojcem.
  3. Projekt, który… Harpagon któremu rozmowa Kleanta z Marjanną wydała się podejrzaną, zastawia synowi pułapkę.
  4. Znaleźć się z czasem… Zabawna jest ta scenka, w której Molier każe Kleantowi wytaczać wszystkie argumenty, używane zazwyczaj przez rodziców.
  5. Kleant dał się schwycić w pułapkę.
  6. Czyś ją odwiedzał… Tu Harpagon z tonu udanej serdeczności przechodzi w suchą indagację.
  7. Bardzo życzliwie… Postępowanie tej mamy jest nieco dwulicowe; ale któraż matka ubogiej panny na wydaniu rzuci na nią kamieniem?
  8. Oświadczam ci, ojcze… Trzeba zauważyć, iż, za każdym razem kiedy Kleant wychodzi z granic synowskiego uszanowania, znajduje aż nadto wystarczający powód we wstrętnem postępowaniu ojca.
  9. Dawajcie kija… Podobnie w Świętoszku: Kija, kija mi tutaj! (III, 6).
  10. Scena czwarta. Riccoboni, który twierdził iż w całym Skąpcu niema ani czterech scen oryginalnych, utrzymywał że i ta zabaw na scena zaczerpnięta jest z włoskiej farsy, ale nie umiał wskazać źródła.
  11. Pod żartobliwą postacią, scena ta zawiera wiele prawdziwych rysów takich zawodowych »jednaczy«. Fredrowski p. Jenialkiewicz (Wielki człowiek do małych interesów) mógłby w podobny sposób godzić zwaśnionych.
  12. I znów z komedji charakterów, niemal dramatu, wypłynęliśmy w sytuację farsową. Dzięki farsowemu początkowi tej sceny, gwałtowne starcie między ojcem i synem — współzawodnikami w miłości — działa niemal wesoło: nie bierzemy zbytnio na serjo ani ponurego tła sytuacji, ani zuchwalstw a Kleanta, które spotkało się nieraz z takiem potępieniem moralistów
  13. Darzę cię… przekleństwem. Jedyna rzecz, którą Harpagon decyduje się darować. Kleant zabawnie wyzyskuje ten rys w swojej odpowiedzi.
  14. Scena szósta. Ten motyw pożyczony z Plauta.
  15. Jakżeś tego dokonał?… Kleant nie znajduje w sobie odruchu o burzenia!
  16. Scena siódma. Scena ta znajduję się w tej samej postaci, nieco tylko zwięźlej, u Plauta. Musimy jednakże zaznaczyć tu ważną różnicę, na korzyść Molierowskiej koncepcji. Kiedy Eukljon uderza w lament i wykrzykuje z rozpaczą: »Zrujnowany jestem! nieszczęsny, bez środków do życia, czeka mnie głód, nędza…« mówi prawdę. Ten garnek ze złotem to wszystko co posiadał, rozpacz jego jest naturalna, tragiczna, i raczej powinnaby obudzić współczucie. Dla bogacza Harpagona, szkatułka jest z pewnością maleńką cząstką jego mienia: rozpacz jego, jak również zakopanie szkatułki w ziemi, jest tylko wyrazem skąpstwa i chciwości.
  17. siebie za ramię. Molier uważał snadź jeszcze za potrzebne wprowadzić tu te efekty, jakbyśmy dziś powiedzieli »dla galerji«, aby ta scena nie stała się za posępna. Z tych samych przyczyn, wciąga później publiczność do gry, zaczepiając wprost widzów o swoją szkatułkę. Mimo to, ogólne wrażenie tej sceny jest dziś dla nas przykre i tragiczne.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.