Słowianie nadbałtyccy/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Honory Kirkor
Tytuł Słowianie nadbałtyccy
Podtytuł Zarysy etnologiczno-mitologiczne
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1876
Druk Drukarnia Towarzystwa im. Szewczenki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
II.

Od tej najwyższej istoty, Pana wszechświata, niemającego granic i końca istnienia, zależni byli wszyscy inni bogowie. Z wielkością i potęgą Pana wszechświata nie zgadzało się, aby sam rządził i kierował ziemią, zesłał więc na nią swoich dzieci i wnuków, t. j. bogów widomych, których czczono i którym ofiary składano.
W całej Słowiańszczyznie były świątynie; najczęściej jednak pod gołem niebem, na łysych górach, nad rzekami, lub po gajach, na grodziskach ofiary bogom składano. U Słowian zaś nadbałtyckich były najwspanialsze świątynie, zamożne w bogactwa, a wielki i nader rozległy handel, jaki prowadzili w dalekich stronach, pozwalał ozdabiać te świątynie, nawet ówczesnemi dziełami sztuki.
Gdy u wszystkich Słowian, jak również i u Litwinów Piorun (Perun, Perkunas) był głównym bogiem na ziemi; u Słowian nadbałtyckich Piorun grał rolę podrzędniejszą, jako jeden z wnuków Wszechpana; najstarszym zaś bogiem, namiestnikiem boga niebieskiego był Swiatowit[1] pilnie śledzący na wszystkie cztery strony: ziemię i ludzi.
Aby więc dać bliższe wyobrażenie o zwyczajach i obrzędach religijnych Słowian nadbałtyckich, pokrótce opowiemy, jakie były przymioty Swiatowita i opiszemy świątynię jego.
Na północnej stronie wyspy Rany, dzisiejszej Rugii na samym jej krańcu, na niewielkim półwyspie Witowie, na górze mającej wysokości 200 stóp — stało wspaniałe miasto Arkona. Była to stolica szczepu Ranian. Od zachodu gród ten był obwarowany potężnym wałem. Z trzech innych stron otaczały go spadziste nieprzystępne skały, tak wysokie, że jak świadczy Saxo-Grammatyk, żaden pocisk rzucony z machiny nie mógł dosięgnąć ich wierzchołka. Olbrzymią tę górę oblewało morze.
W tej tedy Arkonie, w środku miasta, wznosiła się wspaniała świątynia, otoczona zagrodą, ozdobiona malowanemi wyobrażeniami rozmaitych przedmiotów. Wielka brama prowadziła wewnątrz zagrody. Świątynia dzieliła się na dwie części: zewnętrzna miała ściany i dach czerwono malowany; wewnętrzna zaś, oparta była na czterech słupach, pomiędzy któremi wisiały firanki z kosztownej purpurowej tkaniny. Wewnętrzna część świątyni była połączoną z zewnętrzną wspólnym dachem i poprzecznem wiązaniem belek.
Wewnątrz tej świątyni stał posąg z drzewa Swiatowita. Na jego kadłubie mieściło się cztery głowy, każda na własnej szyi. Włosy krótko ostrzyżone, brody ogolone, wedle zwyczaju rańskiego ludu. Bożyszcze spozierało na wszystkie cztery strony świata. W lewej ręce trzymało róg, ozdobiony metalowemi świecidełkami. Prawa ręka, którą w bok się podpierało, była zgięta. Ubior sięgał goleni bez zgięcia połączonych z kolanami. U nóg leżał ogromny miecz, którego rękojeść i pochwa były ozdobione srebrem i rzeźbą; tudzież siodło, munsztuk i kilka innych przedmiotów. Ściany świątyni zdobiły rogi zwierząt.
Swiatowit, jako bóg wszystkich bogów, najpotężniejszy i pierwszy z bogów ziemskich był zarazem prorokiem, przez usta bowiem swojego arcykapłana wydawał najnieomylniejsze przepowiednie i z jego woli otrzymywano najświetniejsze zwycięstwa. Nie sam tylko arcykapłan, ale i koń Swiatowita ogłaszał jego wolę i proroctwa. Koń ten był biały z długą grzywą i ogonem, których nigdy nie strzyżono. Z rana wyprowadzano konia ze świątyni całkiem zabłoconego i pokrytego pianą, co znaczyło, że Swiatowit w nocy odbył na nim daleką podróż. Jeśli koń podnosił prawą nogę, lud rozumiał, że Swiatowit przyrzeka wygranę w bitwie; jeśli lewą, to znaczyło, że trzeba całkiem zaniechać zamierzonej wyprawy.
W jesieni obchodzono najuroczyściej święto Swiatowita. Wtedy cała ludność wyspy zgromadzała się do Arkony. Odbywało się solenne nabożeństwo, składano ofiary, a później ucztowano społem. Arcykapłan, który sam jeden tylko miał prawo wchodzić do wnętrza świątyni, w wigilję uroczystości zmiatał kurz z bóstwa, nie śmiejąc grzesznym oddechem pokalać miejsca, gdzie bóstwo było obecnem, a dla tego co chwilę wybiegał na zewnątrz, aby odetchnąć. W sam dzień zaś uroczystości wylewał z rogu przeszłoroczne wino pod nogi posągu, napełniał róg świeżem, podnosił go do ust bożyszcza, poczem sam wypijał do kropli, nalewał powtórnie i wkładał do ręki Swiatowita. Następnie składano Swiatowitowi olbrzymi okrągły pierog (kulicz, kałacz) ze słodkiego ciasta, oraz inne ofiary z jadła i napojów. Na zakończenie arcykapłan w imieniu Swiatowita błogosławił wszystkich obecnych i nieobecnych mieszkańców wyspy Rany. Wtedy zaczynała się uczta: trzeba było zjeść i wypić wszystko, co było złożone w ofierze, gdyż inaczej można było narazić się na gniew bożyszcza.
Trzysta żołnierzy, składających rodzaj religijnego bractwa, zależnych od arcykapłana, czuwało nad skarbem świątyni. A skarby te były niezmierne: trzecia część łupów zdobytych na nieprzyjacielu była oddawana Swiatowitowi; kupcy i w ogóle wszyscy przemysłowcy składali daninę, a były wypadki, że całe plemiona obce, skoro były podbite, musiały opłacać się temu bożyszczu.
Oprócz świątyni głównej w Arkonie, Swiatowit miał jeszcze pomniejsze w Szczecinie, Wołyniu i kilku innych miastach pomorskich.
Świątynia arkońska zburzoną została i posąg spalony przez Waldemara IV. króla duńskiego 15. czerwca 1168 r. Na miejscu świątyni stanął kościoł pod wezwaniem św. Wita.
Świątynia arkońska Swiatowita mając pierwszeństwo przed wszystkiemi świątyniami Bałtyckiego pomorza, zbierając daninę nietylko od swoich, ale i obcych narodów, skoro zostali pokonani; — była nietylko bogatą, zamożną, ale zarazem swoją świętością i zwierzchnictwem nad wszystkiemi innemi nadbałtyckiemi Słowianami nadawała arcykapłanowi swojemu powagę niezmierną, znaczenie i prawo wtrącania się we wszystkie sprawy, nietylko swojej wyspy Rana — ale i całego Pomorza. A kiedy Niemcy nie słowem, ale mieczem nawracać zaczęli, kiedy okrucieństwa ich wzbudziły nienawiść do najwyższego stopnia, wtedy zapewne, arcykapłan arkoński korzystając z usposobienia ogółu, wprowadził zwyczaj co roku poświęcać jednego chrześcijanina na ofiarę Swiatowitowi. Helmold opowiada taki wypadek: pewnego razu na wybrzeżu Bałtyku, na wyspie Ranie, zgromadziło się dużo chrześcijan, przeważnie handlarzy, dla łowienia śledzi. Przybył z nimi i ksiądz, imieniem Godeskalk z Bardewiku. Dowiedziawszy się o tem arcykapłan, zgromadził tłumy Słowian i ogłosił im wolę Swiatowita, że bóstwo to pała strasznym gniewem za to, że noga nienawistnego kapłana chrześcijańskiego depce świętą ziemię rańskiego narodu, a nadto poważa się jeszcze znieważać boga-bogów, oddając cześć publiczną innemu, chrześcijańskiemu Bogowi. Groził przeto straszną zemstą Swiatowita, jeżeli ów kapłan ukarany nie będzie. Przerażeni mieszkańcy wyspy — wezwali do siebie starszyznę owych przemysłowców chrześcijan, wymagając, aby im natychmiast kapłana swojego oddali, a otrzymawszy odmowną odpowiedź, chcieli nawet zapłacić za niego 100 marek srebra — lecz, gdy i na to chrześcijanie nie zgodzili się, zaczęto się sposobić do bitwy, i ujęcia przemocą kapłana. Udało się wszakże chrześcijanom, korzystając z nocy, która zaskoczyła, odpłynąć na swych okrętach i takim sposobem księdza uratować.
Nie zawsze jednak tak szczęśliwie dla chrześcijan można było się uniknąć niebezpieczeństwa. Niewolnika chrześcijańskiego gdziekolwiekbądź przez Słowian Bałtyckiego Pomorza ujętego, zwykle odsyłano do Arkony, a tu rzucano na losy, który z niewolników ma być ofiarowany Swiatowitowi, i tego, na którego padł los, okrutnie mordowano u stóp bożyszcza, ponieważ arcykapłan ogłaszał, że nic tak nie rozwesela Swiatowita, jak krew męczeńska chrześcijanina.
Widzieliśmy już, że bożyszcze słowiańskie runęło pierwej nawet, niż inni Słowianie pomorscy wyrzekli się bałwochwalstwa. Olbrzymia potęga arcykapłana, tej wyroczni woli Swiatowita nie zdołała ocalić go przed przemagającą siłą niemiecką. Inne zaś plemiona słowiańskie, chociaż stanowiły tak ścisły związek z rańską ludnością i ulegały władzy arcykapłana, nie przybyli na pomoc, bo związek ten oparty na kłamstwie i fałszywych proroctwach arcykapłana, nie był związkiem narodowym, nie był oparty na silnej spójni państwowej, któraby nadawała jedność państwową, stanowiła dźwignię do wspólnej obrony w razie potrzeby. Jedność była tylko w wierzeniu w urojoną potęgę i nieomylność arcykapłana, przez usta którego bożyszcze przemawiało — lecz ta potęga runęła przed przemocą, a z obaleniem Swiatowita wstrząsły się podwaliny całego bałwochwalstwa pomorskiego. Było to jedyną prawdziwą przepowiednią, że wkrótce i na całem Pomorzu stara wiara runąć musi.
Czy był Swiatowit czczony przez inne szczepy słowiańskie poza obrębem Pomorza bałtyckiego, nie mamy pewnych dowodów. Ale w sierpniu 1848 roku, na Podolu niedaleko Liczkowic, majątku p. Konstantego Zaborowskiego, pomiędzy Husiatynem, Satanowem i Toustem (Daus-dawa), w pobliżu ujścia rzeki Tajnej i Gniłej do Zbrucza[2], który tam przerzyna łańcuch gór noszących nazwę Miedobory albo Toutry, gdy w skutek długiej posuchy woda w Zbruczu znacznie się zniżyła, pobliscy strażnicy skarbowi dostrzegli czapkę wysterkniętą po nad wodą. W mniemaniu, że to była czapka topielca, podpłynęli na to miejsce i z zadziwieniem dostrzegli, że była z kamienia, że znajdująca się poniżej głowa i dalsze części były także z kamienia. Skoro doniesiono o tem do dworu, obecny wtedy tam inżynier Kazimierz Bieńkowski, oraz rządzca Gawłowski pośpieszyli na miejsce i p. Bieńkowski zarządził wydobycie kamienia z wody. Przekonawszy się, że czapka pokrywająca figurę jest z kamienia, a także że i w dalszym ciągu idzie ten sam kamień w kształcie słupa, który znaleziono w pochyłem położeniu, zarzucono mocne powrozy i przy pomocy trzech par wołów cały słup wyciągnęli na brzeg. Nie ulega wszakże wątpliwości, że podstawa jego, czyli dolna część pozostała w wodzie. Albo przy wydobyciu i gwałtownem ciągnieniu odkruszono go od podstawy, albo już może i pierwej był nadłamany, gdyż jak wiemy z pewnego źródła, posąg wyglądał w wodzie nie prostopadle, ale ukośnie[3], z czego wnioskować można, że już działaniem wody lub lodowców poprzednio był może w części tylko oderwany od podstawy, a resztę dokonało ciągnienie wołami. W końcu bożyszcze wszak musiało być rzucone z góry do rzeki, może było początkowie w leżącej pozycji, może spadając odkruszyło się. Bądź co bądź rzecz ta wymaga jeszcze głębszego, sumiennego zbadania na miejscu, ażali tkwi jeszcze w dnie dolna część posągu?
Właściciel Liczkowic odstąpił ten posąg p. Mieczysławowi Potockiemu c. k. konserwatorowi zabytków, a ten ostatni ofiarował Towarzystwu naukowemu krakowskiemu. Ostatnie delegowało na miejsce członka swojego Teofila Żebrawskiego, który w maju 1851 r. przywiózł go do Krakowa, gdzie umieszczony został w muzeum Towarzystwa, dziś Akademii umiejętności. Pan Teofil Żebrawski zdał sprawę z danego mu polecenia, jak niemniej bardzo dokładnie opisał miejscowość i sam posąg, który uznał za bożyszcze Swiatowita, co też uchwaliło Towarzystwo naukowe, a później i Lelewel stwierdził to samo[4].
Posąg ten, jestto czworokątna bryła miejscowego twardego kamienia wapiennego w połączeniu, jak sądzi profesor A. F. Adamowicz, z ziemią krzemienistą (t. j. wapień zbity grubo ziarnisty przesiąkły krzemionką); ma długości stóp 8 calów 5½, szerokości do 12 calów i waży koło 10 cetnarów (25 pudów). Cała kolumna wyciosana z jednego kamienia, dzieli się na trzy główne części, które się odgraniczają jedna od drugiej szerokiemi na dwa cale gzemsami. Robota posągu lubo niezgrabna, nie jest wszakże poczwarna i odrażliwa. Wierzchołek bryły wyobraża głowę ludzką, w czapce, ze czterema twarzami zwróconemi na cztery strony świata; oblicza te mające rysy dorosłego mężczyzny, są bez wąsów i bez brody. Na bokach czworokątu, wyobrażenia robione płaskorzeźbą, z małemi odmianami prawie jednakie na wszystkich czterech stronach, po większej części są zatarte i wyraźnie widać na nich ślad działania wody, która ocierała się o nie przez tyle wieków. Zaraz poniżej głowy tułów ludzki ma długą odzież i pas na ubiorze. Z jednej strony postać ludzka, róg w dłoni trzymająca, jest dosyć wyraźnie wykuta; z drugiej znajduje się wyobrażenie konia i miecza. Poniżej, w części środkowej, na wszystkich bokach są wycięte cztery figurki niedorosłych dziewcząt, które mając ręce rozpostarte jakby dla podania ich sobie wzajemnie, połączone są niby w łańcuch lub koło. U dołu wyobrażone są trzy postacie silnych wąsatych mężczyzn; średni z nich stojąc pionowo a dwaj poboczni nieco ku niemu pochyło, na klęczkach, z podniesionemi ku górze rękami, podtrzymują kolumnę. W tylnej stronie miejsce niczem niezapełnione, zdaje się, że musiało mieć jakąś figurę, lecz ją prąd wody zatarł zupełnie.
Inni uczeni słowiańscy niebezwarunkowo temu uwierzyli, sądząc że posąg o którym mowa, nie koniecznie wyobraża Swiatowita. Pierwszy wystąpił uczony akademik petersburgski Srezniewski. Za podstawę swych twierdzeń Srezniewski przytoczył: 1) że bałwan znaleziony w Zbruczu ma miecz u pasa, gdy przeciwnie Swiatowit arkoński miecz ten miał u nóg swoich złożony; 2) że wyobrażony na posągu róg i koń mogą być niekoniecznie rogiem i koniem; 3) że wszystkie znane bożyszcza Słowian bądź robione z metalu lub drzewa, nie zaś z kamienia, jak zbruczski; w końcu, oprócz kilku jeszcze pomniejszych zarzutów, że poszukiwania historyczne nie wykryły dotąd przekonywających dowodów, iż nie sami tylko Nadbałtyccy, lecz i inni Słowianie oddawali cześć Swiatowitowi.
Na te zarzuty odpowiedziećby można: 1) że o Swiatowicie arkońskim pisali znakomici kronikarze, jak Saxo-Grammatyk, Adam Bremeński i inni; miał on sławę rozległą, gdyż i sama Arkona słynęła okazałością i bogactwami; przeciwnie bożyszczu znalezionemu w Zbruczu niesądzono było mieć udziału w głośnych wypadkach historycznych; kroniki zaś ruskie pisane przez mnichów mało zostawiły wzmianek o mitologii słowiańskiej. Jednakże jedna z nich, kronika mnicha Joachima wyraźnie mówi, że w Kijowie Dobrynia pokruszył kamiennych bogów i wrzucił ich do rzeki, a więc myli się Srezniewski, chociaż sam o tym fakcie wspomina dowodząc, że Słowianie nie mieli kamiennych bałwanów; 2) że własności politeizmu są wiadome, wielobóstwo z łatwością się rozszerzało i przyswajało. Dlaczegoż więc nie przypuścić, że jedno plemię przyswajało sobie bóstwo drugiego pokrewnego mu plemienia. Jeżeli Swiatowit u Słowian nadbałtyckich był bogiem bogów, to u Słowian teraźniejszego Podola mógł być bożyszczem drugorzędnym, a przez to i przynależytości boga bogów, gdy ten był tylko bóstwem podrzędnym, mogły także uledz pewnym odmianom i ten sam róg, miecz, koń mogły być dodane do całości w płaskorzeźbie, tylko jako wspomnienie części przydatkowych do pierwowzoru. Podole dzisiejsze w odległej przeszłości zamieszkiwali Łuticzy, Tywercy, Derewlanie; na Pomorzu był szczep, który tak samo się nazywał Lutyczy, czyli Luticy, od luty, okrutny, może to był jeden i ten sam szczep, może Luticy przesiedlili się jako koloniści z nad brzegów Bałtyku nad brzegi Zbrucza i tu wprowadzili boga swego Swiatowita.
Wedle podania miejscowych mieszkańców, za rzeką na poblizkiej dolinie było niegdyś miasto Bohod, zburzone później przez Buniaka-parszywego, chana Połowieckiego. I dziś jeszcze są ślady fundamentów starożytnego zabudowania; na tem miejscu, noszącem nazwę zamczyska, mogła być świątynia pogańska. Lelewel zwraca na to szczególną uwagę i nawet nazywa to bożyszcze nie Zbruckiem, ale Bohodzkiem.




  1. Mylnie piszą Swiatowid, zamiast Swiatowit. Wyraz bowiem Swiatowit składa się z dwóch pierwiastków: Swante — święty i wit światło. Zatem Swiatowit to samo, co święte-światło, albo święty-światły, wszystko widzący. (Ob. Hilferdinga Hist. Nadb. Sł. t. I., 226, również moją Rozprawę w Pam. kom. arch. wileńskiej, Nr. 2. 1858 r.
  2. Według naszych wiadomości znaleziono ten zabytek w Zbruczu przy ujściu strumyka zw. Zbiegły w obrębie „Rakowego Kąta“ o ¾ mili na północ od Liczkowiec.
    Przyp. red.
  3. Kiedyśmy pisali sprawozdanie o tem w r. 1858 ogłoszone w Pam. kom. Arch. Wil. z r. 1858, Nr. 1., nie wiedzieliśmy o tym szczególe, gdyż nie wspomniały o tem sprawozdania b. Tow. nauk. krak. (poszyt I. 1851 r.) jak niemniej nie wspomniano nawet ani o p. Bieńkowskim ani też o Gawłowskim, którym największa wdzięczność należy się za uratowanie bożyszcza od zagłady.
  4. Odlewy tego bożyszcza przez Edwarda Stehlika zdziałane w trzech exemplarzach znajdują się w muzeach wiedeńskim, berlińskim i wileńskim; a uważam za rzecz konieczną, gdyby i lwowskie, które już za godło swoje przyjęło, tenże sprowadziło.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Honory Kirkor.