Sęp (Nagiel, 1890)/Część czwarta/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Co się działo na Woli.

Wróćmy na chwilę do Warszawy.
Cofnijmy się znów do owego dnia, gdy pełen niepokoju, zmieniony i drżący, pan Onufry pojechał na Wolę.
Widzieliśmy go wsiadającego do tramwaju na Placu Teatralnym. Pod pachą trzymał zawiniątko. Pojechał aż do końca linji tramwajowej za rogatkami i wysiadłszy, obejrzał się nieznacznie do koła, i skierował na jedną z uliczek, idących w bok od szosy.
Uliczki te w lecie pełne są kurzu, w zimie — błota.
Idą one fantastycznie zygzakowatemi linjami pomiędzy mizernemi chałupkami i płotami ogrodów. Gdzieniegdzie tylko widać domki nieco większe i porządniejsze. Pusto tu i spokojnie...
Pan Onufry ciągle szedł naprzód.
Skręcił na bok w inną, jeszcze bardziej ciasną i głuchą uliczkę, potem jeszcze w inną. Tu na środku uliczki rosła trawa. Na samym końcu, w zaułku, nie mającym żadnego wyjścia, niedaleko muru któregoś z cmentarzy, stała za dość wysokim płotem nizka chałupka, zapadająca się w ziemię...
Pan Onufry otworzył skrzypiące wrota płotu i znalazł się w podwórzu.
Szedł naprzód, jak człowiek, który dobrze zna miejscowość. Obszedł do koła domek i wszedł w tylne, nizkie drzwi. Obecność jego w tym zakącie nie zwróciła niczyjej uwagi; nikt nie wyszedł, nie zapytał go, gdzie idzie...
Pan Onufry ukazał się w przyciemnionej sionce. W głębi były jakieś drzwi, do których zapukał. Za drzwiami dał się słyszeć szmer.
Po chwili dopiero jakiś głos zapytał:
— To ty?..
— Ja...
Rygiel posunął się i drzwi stanęły otworem! W izdebce znajdował się Robak bez odzienia tylko w kamizelce. Twarz miał bladą, oczy zaczerwienione, głowę zawiązaną chustką.
Były komornik aż odstąpił o parę kroków w tył na jego widok.
— Co ci? — pytał pobladły.
— Potem... potem... — odrzekł Robak. — Przyniosłeś ubranie?
— Jest.
Pan Onufry rzucił na stół zawiniątko.
Robak szybko rozwinął je.
— Dobrze — rzekł. — Będę się przebierał... Tymczasem siadaj. Opowiem ci, co się stało.
Były komornik upadł raczej niż usiadł na jakimś stołku.
— Co? — pytał — co?..
Więcej nie był w stanie nic wymówić.
Wówczas Robak szybko począł zrzucać z siebie ubranie, które miał na sobie i kłaść przyniesione przez wspólnika. Jednocześnie po krótce, z cyniczną otwartością opowiedział dzieje ubiegłej nocy. Nie oszczędzał Onufremu nic. W parę minut i opowiadanie i tualeta były skończone.
— I nie masz sakwojażu z książką?.. — wyjęknął pan Onufry.
Robak zrobił znak zniecierpliwienia.
— Akurat o to teraz idzie... — mruknął. — Teraz główna rzecz, żebyśmy obaj nie poszli do kryminału...
Panu Onufremu wystąpił gęsty pot na czoło.
— Rozumiesz — ciągnął Robak — że stało się głupstwo... Trzeba go, o ile można naprawić. A przedewszystkiem, nie dać się złapać. To rzecz najważniejsza!.. Po dzisiejszej nocy nie mam tu co robić. Muszę zmykać za granicę... Dla tego tu przyleciałem i posłałem po ciebie!.. Dziś jeszcze muszę wsiąść na pociąg do Aleksandrowa.
— W jaki sposób?.
— W bardzo prosty... Z Warszawy wyjeżdżać nie głupim. Ale co mówisz o Pruszkowie?.. Za chwilę zajedzie bryczka, która mnie dowiezie do Pruszkowa. Tam wsiadam na pociąg — jazda... Mundur posłańca już spaliłem. Reszta łachów nie może mnie tak bardzo skompromitować. A co do fizjognomji widzisz...
Robak schylił się i wydobył z kuferka jakiś dość dziwny przedmiot. Była to sztuczna broda, którą sobie zaraz przyprawił.
— No, cóż ładny jestem? — pytał się ze śmiechem...
Onufry był ciągle blady.
— Będzie kwestja z granicą — kończył Robak. — Ale to rzecz najmniejsza... Mam wprawdzie pasport, a nawet pasport jest na imię Wurma, podczas gdy na Nowej Pradze znali mnie jako Robaka, a nawet meldowany tam nie byłem, ale zawsze nie chcę ryzykować z pokazywaniem go na granicy...
— Wiec?
— Więc... zrobię to, co wszyscy porządni ludzie robią w takim wypadku... Wysiądę na przedostatniej stacji, a przez granicę każę się przeszwarcować!..
— I sądzisz, że ci się to uda?
— Djabeł wie... Udać się powinno.
Były komornik nieco odetchnął.
— Jeszcze jedno — zapytał. — Czy nie boisz się jakiej niedyskrecji ze strony osoby, u której w tej chwili jesteś?..
Robak uśmiechnął się pod przyprawioną brodą, która go zmieniła do niepoznania.
— O to się nie bój!.. Wiesz przecie, że baba, w której chałupie jesteśmy, była niby moją kochanicą...
Roześmiał się szyderczo.
— Widzisz, że i to nawet może się na coś przydać... Jest dyskretna i zresztą zna mnie pod innem nazwiskiem. Nie będzie się nic domyślała. Co do ciebie, umyślnie ją wysłałem, żeby cię nie widziała, tak samo, jak zeszła razą, przed czterema miesiącami, kiedy tu się spotkaliśmy.
Robak, pomimo że twarz jego nosiła ślady niewywczasu i nocnych wzruszeń, był niezwykle spokojny. Mówił tonem lekkim, nawet żartobliwym. Zdawało się, że zbrodnia, którą popełnił przed kilku godzinami, nie obchodziła go zupełnie. Przeciwnie w oczach pana Onufrego można było wyczytać głęboki niepokój. Gdy mówił, głos jego drżał.
— Skończmy — rzekł Robak. — Zaraz zajedzie bryczka i wreszcie może wrócić baba...
— Skończmy!... — powtórzył, jak echo, pan Onufry.
— Posłałem po ciebie jeszcze dla dwóch rzeczy...
— Jakich?
Primo — żebyś dał pieniędzy...
Były komornik nie rzekł ani słowa, wyjął pugilares i oddał kilka znajdujących się w nim papierków Robakowi.
Ten ostatni skrzywił się.
— Mało... — rzekł.
Po chwili dorzucił:
— A powtóre, ażeby cię zapytać, czy ci się przydam na co za granicą?...
— A!... — odrzekł tylko pan Onufry.
Robak czekał na odpowiedź, patrząc w oczy spólnikowi. Ale Onufry nie śpieszył się z odpowiedzią. Rysy jego twarzy wyprostowały się. W oczach zapalił mu się jakiś przelotny ognik.
— A... — powtórzył jeszcze raz.
— Prędzej, stary... — naglił go Robak.
— Czekaj — odrzekł Onufry.
Upłynęła krótka chwila milczenia.
— Mam... — rzekł nagle były komornik, uderzając ręką po stole.
— Co?
— Polecenie dla ciebie...
Twarz jego świeciła teraz złośliwością i uradowaniem. Uśmiechał się szeroko. Robak spoglądał nań zdziwiony.
— Słuchaj, stary, co za szelmostwo znów wymyśliłeś?
— O, nic wielkiego... Ale przyznasz, trzeba ratować sytuację...
— Słusznie.
— Ty ją zepsułeś, i ty uratujesz...
— Ja?
— Tak... Oddasz wizytę twemu „Sępowi“.
— Nie rozumiem...
— Wizytę, która mu zresztą nie potrzebujesz zapowiadać...
Pan Onufry pochylił się ku Robakowi i przez dłuższą chwilkę szeptał mu coś do ucha. Twarz Robaka z kolei rozjaśniała się uśmiechem.
— A, niech cię nie znam... — zawołał mimowoli. Co za myśl!..
— Niezła?
— Pyszna...
— I zrobisz?
— Bezwarunkowo...
— Za papiery, jeśli będą co warte, a warte być muszą, dostaniesz zaraz trzy tysiące rubelków...
— Zgoda.
— A potem udział w zysku.
— Idzie... A teraz zmykaj czemprędzej, mój stary, bo się spóźnię do Pruszkowa.
Pan Onufry zabierał się do wychodzenia. We drzwiach zatrzymał się.
Wyjął kartkę papieru i ołówek. Napisał parę słów i kartkę podał Robakowi.
— Jutro rano wyślesz mi z Berlina telegram o twem przybyciu. To mnie uspokoi...
Robak spoglądał na byłego komornika zdziwiony.
— Nie obawiasz się kompromitacji?
Pan Onufry uśmiechnął się złośliwie:
— Zobacz adres.
Z kolei Robak się roześmiał.
— A... Widzę, że odzyskujesz twą zimną krew. Z początku myślałem, że stchórzyłeś...
Pan Onufry raz jeszcze skinął Robakowi głową i wyszedł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.