Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Robak czekał na odpowiedź, patrząc w oczy spólnikowi. Ale Onufry nie śpieszył się z odpowiedzią. Rysy jego twarzy wyprostowały się. W oczach zapalił mu się jakiś przelotny ognik.
— A... — powtórzył jeszcze raz.
— Prędzej, stary... — naglił go Robak.
— Czekaj — odrzekł Onufry.
Upłynęła krótka chwila milczenia.
— Mam... — rzekł nagle były komornik, uderzając ręką po stole.
— Co?
— Polecenie dla ciebie...
Twarz jego świeciła teraz złośliwością i uradowaniem. Uśmiechał się szeroko. Robak spoglądał nań zdziwiony.
— Słuchaj, stary, co za szelmostwo znów wymyśliłeś?
— O, nic wielkiego... Ale przyznasz, trzeba ratować sytuację...
— Słusznie.
— Ty ją zepsułeś, i ty uratujesz...
— Ja?
— Tak... Oddasz wizytę twemu „Sępowi“.
— Nie rozumiem...
— Wizytę, która mu zresztą nie potrzebujesz zapowiadać...
Pan Onufry pochylił się ku Robakowi i przez dłuższą chwilkę szeptał mu coś do ucha. Twarz Robaka z kolei rozjaśniała się uśmiechem.