Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Onufry rzucił na stół zawiniątko.
Robak szybko rozwinął je.
— Dobrze — rzekł. — Będę się przebierał... Tymczasem siadaj. Opowiem ci, co się stało.
Były komornik upadł raczej niż usiadł na jakimś stołku.
— Co? — pytał — co?..
Więcej nie był w stanie nic wymówić.
Wówczas Robak szybko począł zrzucać z siebie ubranie, które miał na sobie i kłaść przyniesione przez wspólnika. Jednocześnie po krótce, z cyniczną otwartością opowiedział dzieje ubiegłej nocy. Nie oszczędzał Onufremu nic. W parę minut i opowiadanie i tualeta były skończone.
— I nie masz sakwojażu z książką?.. — wyjęknął pan Onufry.
Robak zrobił znak zniecierpliwienia.
— Akurat o to teraz idzie... — mruknął. — Teraz główna rzecz, żebyśmy obaj nie poszli do kryminału...
Panu Onufremu wystąpił gęsty pot na czoło.
— Rozumiesz — ciągnął Robak — że stało się głupstwo... Trzeba go, o ile można naprawić. A przedewszystkiem, nie dać się złapać. To rzecz najważniejsza!.. Po dzisiejszej nocy nie mam tu co robić. Muszę zmykać za granicę... Dla tego tu przyleciałem i posłałem po ciebie!.. Dziś jeszcze muszę wsiąść na pociąg do Aleksandrowa.
— W jaki sposób?.
— W bardzo prosty... Z Warszawy wyjeżdżać nie głupim. Ale co mówisz o Pruszkowie?.. Za chwilę