Rozbitki (Verne, 1911)/Część druga/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rozbitki |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stefan Gębarski |
Ilustrator | George Roux |
Tytuł orygin. | Les naufragés du Jonathan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Po odpłynięciu Rodesa, w nieznanym dla ogółu kierunku i w niewiadomym dla nich celu, Kaw-dier gorliwie zajął się dalszym rozwojem kolonji. Przedewszystkiem rozdzielił zajęcia i zobowiązał wszystkich do pracy. Energja ta zadziwiała i budziła cześć dla niego.
Od świtu do nocy, wraz z Hartlepooiem, z budowniczymi, mularzami i cieślami wyznaczał miejsca pod nowe gmachy publiczne. Zakładano fundamenty, wznoszono mury i niebawem kolonja ozdobiła się kilkunastu budynkami, które jej nadały pozór miasta. Wyznaczono w niem i przeprowadzono nowe ulice, rozpoczęto budowę wodociągów, sporządzono plany kanalizacyjne, rozmawiano o potrzebie wybudowania wielkiego gmachu, w którym możnaby było wygłaszać mowy, odczyty, urządzać przedstawienia teatralne i t. p.
Kaw-dier przy pomocy Hartlepoola gorliwie zajął się budową budynków szkolnych. Tymczasem zaś wydał polecenie, ażeby wszystkie dzieci we wszystkich kolonjach zajęte były nauką czytania i pisania. W tych usiłowaniach wielce też pomocnemi były żony i córki poważniejszych emigrantów.
Wszystkie one nie posiadały się z radości, że czasy krwawych zamieszek i zaburzeń minęły, że ustanowiona przez Kaw-diera straż zbrojna czuwała bez ustanku, aby rozkazy, mające na względzie dobro ogólne, jak najściślej były wykonywane.
Jak w mrowisku pracowite mrówki, jak w ulu skrzętne i zabiegliwe pszczoły robotnice, tak w głównej osadzie kolonistów zawrzała praca. To też wszędzie zwijano się i krzątano w pocie czoła. Każda chwila, każda godzina, każdy dzień przynosił coraz to nowe owoce tej dobroczynnej, w celu zapewnienia szczęścia i dobrobytu wszystkich przedsięwziętej pracy.
Gród Kaw-diera, jak zaczęto nazywać nowopowstające miasto, rósł jak na drożdżach.
Pewnego popołudnia po miesiącu nieobecności, szalupa Kaw-diera z siedzącym u jej steru Karrym, powróciła z dalekiej wycieczki na morze.
Indjanin wracał sam, pozostawiwszy Rodesa w Punta Arenas.
Na zapytanie pani Rodes, niespokojnej o męża, gdzie tenże pozostał i w jakim interesie, odpowiedział tylko, że zostawił go w dobrem zdrowiu.
Kaw-dier zaś dodał, że nieobecność pana Rodesa potrwa jeszcze czas dłuższy.
Karro po dłuższej nieobecności swojej zastał takie zmiany w kolonji, że nie mógł wyjść z podziwu. Zdawało mu się, że śni, że patrzy na złudę, a nie rzeczywistość.
W kilka dni po przybyciu Karra, który był uszczęśliwiony, że zdrowie Halga z dniem każdym się poprawia, przypłynęły dwa okręty z Buenos-Ayres, przywożąc najrozmaitsze towary, wiktuały, nasiona zbóż, jarzyn i różnych ogrodowizn, oprócz tego bydło, owce, konie, a nawet psy owczarskie.
Prócz tego dwustu ludzi, przeważnie rzemieślników, wysiadło na ląd wraz ze wszystkiemi narzędziami rzemieślniczemi, powiększając pożytecznie ludność wyspy i stronników Kaw-diera.
Byli to wychodźcy, których za staraniem Rodesa rząd argentyński skierował w te strony.
Na widok bogactw, które z sobą przywieźli, radość wyspiarzy nie miała granic.
Około 30 stycznia przybył drugi okręt z Argentyny, przywożąc wielkie zapasy towarów, począwszy od piór do pisania, zapałek, do łóżek żelaznych, pościeli, ubiorów i t. p. Przytem nowy zastęp wychodźców wysiadł na ląd wyspy i zajął się budową nowej dzielnicy miejskiej w pobliżu ujścia rzeki do morza.
Ludzie ci, ulegając widocznie z góry danym sobie wskazówkom, posłuszni byli najzupełniej rozkazom Kaw-diera. Praca zawrzała teraz na całej wyspie.
Przy ujściu rzeki, Kaw-dier z kilku oznajmionymi z robotami ziemnemi ludźmi zakreślał granice i snuł plan budowy przyszłego portu, do którego bezpiecznie mogłyby przypływać i znajdować schronienie okręty z najdalszych stron.
I tak pod jego okiem, dzięki rozumnej, twórczej pracy, powstawał gród obszerny, piękny, położony w miejscowości zdrowej, nadmorskiej, gród, który w niedalekiej przyszłości mógł zapewnić szczęście i dobrobyt licznej ludności i stać się chlubą wyspy, przed niedawnym jeszcze czasem nieznanej i dzikiej.
Głód i rozlew krwi, które groziły wychodźcom, teraz przestały ich trwożyć. Z ufnością patrzyli w przyszłość.