Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Rilla ze Złotego Brzegu
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Księgarnia Czesława Kozłowskiego
Data wyd. 1933
Druk Salezjańska Szkoła Rzemiosł
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rilla of Ingleside
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVIII.
SŁÓWKO OD JIMA.
4 sierpnia, 1918.

„Dzisiaj upływa cztery lata od owej tanecznej zabawy w Latarni Morskiej — cztery lata wojny. Wydaje się, jakby to już dwanaście lat minęło. Miałam wówczas lat piętnaście, dzisiaj mam dziewiętnaście. Przypuszczałam, że te cztery lata będą jednem pasmem radości mego życia, a były one latami wojny, latami smutku i trosk, lecz trzeba ciągle mieć nadzieję, że to wszystko przetrzymamy.
„Dzisiaj przechodząc przez hall usłyszałam, jak mama z ojcem rozmawiali o mnie. Nie miałam zamiaru podsłuchiwać — słyszałam mimowoli, idąc przez hall na górę — i prawdopodobnie dlatego usłyszałam coś takiego, co się nigdy nie zdarza ludziom specjalnie podsłuchującym. Rodzice mówili dobrze o mnie. A ponieważ mówiła to mama, postanowiłam zapisać jej słowa w moim pamiętniku, aby kiedyś, gdy je czytać będę, dodały mi otuchy, aby świadczyły o tem, że jednak nie żyję na świecie bezużytecznie.
„ — Rilla wyrosła nadzwyczajnie w ciągu tych ostatnich czterech lat. Była dawniej takiem lekkomyślnem stworzeniem. Przeistoczyła się w prawdziwą kobietę i jest dla mnie pociechą. Nan i Di oddaliły się nieco ode mnie — tak rzadko przebywają w domu — lecz Rilla jest mi coraz bardziej droga. Stałyśmy się przyjaciółkami. Nie wiem, jakbym bez niej przeżyła te straszne lata, Gilbercie.
„Tak mama powiedziała, a ja odczułam zadowolenie i smutek, dumę i gorycz! Przyjemnie jest wiedzieć, że mama tak o mnie myśli, lecz właściwie nie zasłużyłam na to. Nie jestem znowu tak dobra i silna. Bywają takie chwile, kiedy jestem rozkapryszona, niecierpliwa, bezradna i zrozpaczona. To mama i Zuzanna podtrzymują całą rodzinę. Ja osobiście pomagałam niewiele.
„Ostatnie wiadomości z wojny są o wiele lepsze. Francuzi i Amerykanie ciągle odpierają Niemców. Czasami lękam się, że jest za dobrze — po czterech latach zmartwień trudno uwierzyć w szczęśliwe zakończenie.
„Radujemy się wszyscy. Zuzanna nie zdejmuje flagi, a my tylko cierpliwie czekamy. Zbyt wiele kosztowało to zwycięstwo. Całe szczęście, że te wszystkie poświęcenia nie idą na marne.
„Ani słowa nie było od Jima. Mamy wciąż nadzieję, bo cóż nam innego pozostaje? Lecz bywają takie godziny, kiedy czujemy, choć nigdy nie mówimy o tem, że ta nasza nadzieja jest niedorzecznością. Chwile takie zdarzają się coraz częściej. Może nigdy nie dowiemy się prawdy. Ta myśl jest najstraszniejsza. Dziwię się, jak Flora może przenieść to wszystko. Sądząc z jej listów, ani na chwilę nie straciła nadziei, lecz musi przeżywać również chwile zwątpienia, jak i my wszyscy“.

20 sierpnia, 1918.

„Kanadyjczycy znowu stoczyli walkę, a pan Meredith otrzymał dzisiaj depeszę, że Karol został lekko ranny i leży w szpitalu. W depeszy nie zaznaczono, jaka to była rana, jak zwykle zresztą. Wszyscy jesteśmy ogromnie niespokojni.
„Codziennie nadchodzą wiadomości o nowych zwycięstwach“.

30 sierpnia 1918.

„Państwo Meredith mieli dzisiaj list od Karola. Rana jego była „bardzo lekka“, lecz kula trafiła w prawe oko i wzrok stracił na zawsze!
„ — Jedno oko wystarczy przy zbieraniu ślimaków, — pisze wesoło Karol. A my wiemy, że mogłoby być gorzej! Mógł przecież stracić dwoje oczu! Płakałam jednak całe popołudnie po przeczytaniu listu Karola. Te jego piękne, rozmarzone, błękitne oczy!
„Jest tylko jedna pociecha, że nie wróci więcej na front. Ma przyjechać do domu, gdy tylko wyjdzie ze szpitala. Pierwszy z naszych chłopców wraca. Kiedy wróci reszta?
„Jest jeden, który nigdy nie wróci. W każdym razie nie zobaczylibyśmy go, gdyby nawet wrócił. Ale będzie tu z nami — gdy nasi kanadyjscy żołnierze powrócą, będzie cieniem wśród armji poległych. Nie zobaczymy tej armji, ale oni wszyscy będą z nami!“

1 września 1918.

„Obydwie z mamą pojechałyśmy wczoraj do Charlottetown na pokaz filmu „Serca Świata“. Zachowałam się okropnie — ojciec będzie mi dokuczał tem przez całe życie. Lecz to wszystko wydawało mi się takie rzeczywiste i tak byłam tem przejęta, że zapomniałam o całym świecie, wpatrzona w to, co się działo przed mojemi oczami. A przy samym końcu ujrzałam szalenie podniecającą scenę. Bohaterka walczyła z niemieckim żołdakiem, który chciał ją wywlec w pole. Wiedziałam, że ona ma nóż — widziałam, jak go ukryła — i nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie użyje tego noża i nie zabije nim wroga. Myślałam, że zapomniała zupełnie o nim. I gdy najbardziej podniecająca scena nastała, straciłam zapełnię głowę. Zerwałam się na równe nogi w tej przepełnionej publicznością sali i zawołałam głośno: — Przecież pani ma nóż w pończosze!
„Zachowaniem swojem wzbudziłam ogólną sensację!
„Najzabawniejsze było to, że w owej chwili, kiedy wypowiedziałam te słowa, dziewczyna sięgnęła po nóż i zatopiła go w piersi żołnierza!
„Publiczność wybuchnęła głośnym śmiechem. Oprzytomniałam i upadłam na krzesło, straszliwie zmieszana. Mama trzęsła się ze śmiechu. Opanowała mnie złość. Dlaczego mnie mama nie przytrzymała i nie zapobiegła temu mojemu dziecinnemu wystąpieniu? Wytłumaczyła, że nie było na to czasu.
„Na szczęście w sali panowały ciemności i zdaje się, że nikt mnie nie widział. A przecież zawsze sądziłam, że jestem opanowana i dorosła! Dopiero po chwili odzyskałam zupełną równowagę“.

20 września 1918.

„Na Wschodzie Bułgarja zaproponowała pokój, a na Zachodzie wojska angielskie przerwały linje pozycji Hindenburga. Jednocześnie tutaj, w Glen St. Mary, mały Bolcio Meredith uczynił coś niezwykłego. Pani Meredith była u nas dzisiaj wieczorem, aby nam o tem opowiedzieć, a mama i ja rozpłakałyśmy się. Zuzanna zaś nie mogła nic robić w kuchni.
„Bolcio zawsze ogromnie kochał Jima i nie zapomniał o nim przez te wszystkie lata. Był tak samo do Jima przywiązany, jak Wtorek. Za każdym razem powtarzaliśmy Bolciowi, że Jim wróci. Tymczasem Bolcio był wczoraj wieczorem w sklepie Cartera Flagga i słyszał, jak jego wuj Norman oświadczył, że Jim Blythe nigdy już nie wróci i że mieszkańcy Złotego Brzegu powinni tak samo stracić nadzieję, jak on ją stracił. Po powrocie do domu Bolcio płakał przez całą noc. Rano pani Meredith dostrzegła go idącego przez podwórze z wyrazem smutku w oczach, niosącego w ramionach małego ulubionego kociaka. Zapomniała zupełnie o tem, a gdy mały wrócił z rozpaczą malującą się na twarzyczce, dostrzegła znowu, że drżał na całem ciele i oświadczył jej, że utopił Mruczusia.
— Dlaczegoś to zrobił? — zawołała pani Meredith.
— Aby Jim wreszcie wrócił, — zaszlochał Bolcio — Pomyślałem, że jeżeli poświęcę Mruczusia, to Bóg wróci nam Jima. Utopiłem go więc, ach, jaki on był silny, ale teraz na pewno Jim wróci, bo Mruczuś przecież był najdroższem stworzeniem, jakie posiadałem. Powiedziałem Panu Bogu, że chętnie oddam mu Mruczka, jeżeli uratuje Jima. Na pewno zrobi to dla mnie, prawda, mamo?
„Pani Mereditlh nie wiedziała, co ma odpowiedzieć biednemu dziecku. Nie mogła przecież zasmucić go oświadczeniem, że poświęcenie jego może się zupełnie nie przydać Jimowi. Po zastanowieniu więc rzekła, że nie należy spodziewać się powrotu Jima tak prędko, że prawdopodobnie dość dużo czasu upłynie zanim Jim wróci. A Bolcio na to:
— Nie potrwa to dłużej, jak tydzień, mamo. Ach, Mruczuś był takim ślicznym kotkiem. Tak się potrafił myć. Nie uważasz, że Bóg polubi go bardzo i odeśle nam Jima zpowrotem?
„Pan Meredith martwi się, że Bolcio zawiedzie się w swej wierze do Boga, a pani Meredith jest ogromnie zalękniona, że nadzieje synka nie zostaną spełnione. Ilekroć o tem wspomnę, zawsze mi się chce płakać. Ten czyn Bolcia był taki wspaniały, taki smutny i piękny zarazem. Biedne, kochane maleństwo! Uwielbiał swego kociaka. Jeżeli to wszystko ma pójść na marne, jak wiele ludzkich poświęceń, złamie to serce biedakowi, bo przecież jest jeszcze za mały, aby zrozumieć, że Bóg rzadko odpowiada na nasze modły i że trudno przeprowadzać z Wszechmocnym ziemskie tranzakcje“.

24 września 1918.

„Klęczałam długo przy mojem oknie — wpatrzona w księżyc i zanosiłam dziękczynne modły do Boga. Radość wczorajszego wieczoru i dzisiejszego dnia była tak wielka, że graniczyła prawie z bólem i serca nasze nie mogły jej prawie ogarnąć.
„Wczoraj wieczorem siedziałam w moim pokoju o jedenastej pisząc list do Shirleya. Wszyscy już byli w łóżkach, z wyjątkiem ojca, który jeszcze do domu nie wrócił. Usłyszałam dzwonek telefoniczny, więc pobiegłam do hallu, aby nie obudzić mamy. Była to zamiejska rozmowa i gdy się odezwałam, usłyszałam głos: — Tutaj centrala telegraficzna w Charlottetown. Jest depesza z za morza do doktora Blythe.
„Myślałam, że od Shirleya. — serce mi bić przestało — w tej samej chwili usłyszałam: — Depesza z Holandji.
„Treść depeszy brzmiała:
— W tej chwili przyjechałem. Uciekłem z Niemiec. Wszystko w porządku. List wysłany.

James Blythe.

„Nie zemdlałam i nie krzyknęłam nawet. Nie byłam zadowolona, ani zdziwiona. Zupełnie nic nie czułam. Skamieniałam, jak wówczas, kiedy dowiedziałam się, że Władek idzie na wojnę. Zawiesiłam słuchawkę i odwróciłam się. W drzwiach sypialni stała mama. Miała na sobie swoje stare różowe kimono, a włosy opadały jej na plecy w wijących się lokach, oczy jej płonęły. Wyglądała teraz, jak młoda dziewczyna.
— Wiadomość od Jima? — zapytała.
„Skąd ona mogła wiedzieć? Przecież ja ani słowa przy telefonie nie powiedziałam, oprócz: — Tak, tak, tak. — Powiada, że nie wie skąd, lecz wiedziała na pewno. Obudziła się, gdy usłyszała dzwonek i była już przekonana, że to wiadomość od Jima.
— Żyje... czuje się dobrze... jest w Holandji, — odparłam.
„Mama weszła do hallu i rzekła:
— Muszę zadzwonić do ojca. Prawdopodobnie jest w Górnem Glen.
Była zimna i spokojna, tego się nie spodziewałam. Mój spokój zniknął w tej chwili. Zbudziłam Gertrudę i Zuzannę, aby się z niemi podzielić wiadomością. Zuzanna wyszeptała: „Dzięki Bogu,“ a potem: „Czy nie mówiłam ci, że Wtorek wie najlepiej?“ Po chwili ocknęła się i rzekła: „Pójdę nadół i przygotuję herbaty“. Wstała w nocnej koszuli, aby pójść do kuchni. Zrobiła herbaty, zmusiła żeby mama i Gertruda się napiły, ja zaś pobiegłam do mego pokoju, zamknęłam drzwi na klucz, uklękłam przy oknie i płakałam, jak wówczas Gertruda, po otrzymaniu wiadomości o swym narzeczonym“.

4 października, 1918.

„Dzisiaj przyszedł list od Jima. Przybył przed sześciu godzinami i wszyscy czytali go po kilka razy. Naczelniczka poczty opowiedziała wszystkim w Glen o przybyciu listu i wszyscy przybiegli, aby usłyszeć coś o Jimie.
„Jim był ciężko ranny w udo i zabrany został do niewoli w gorączce, dzięki której nie wiedział, gdzie się znajduje. Po kilku tygodniach dopiero wrócił do przytomności i wtedy napisał do nas, lecz list nie doszedł. Traktowany był zupełnie nieźle w obozie, tylko pożywienie miał marne. Nie dostawał nic oprócz kawałka czarnego chleba, gotowanej brukwi i odrobiny zupy, a my przecież podczas tych dni zajadaliśmy najsmaczniejsze potrawy! Pisał do nas bardzo często, lecz domyślał się, że listy nie dochodziły, bo nie otrzymywał żadnej odpowiedzi. Gdy tylko wrócił do zdrowia, usiłował zbiec, lecz został schwytany i sprowadzony zpowrotem do obozu. W miesiąc później przedsięwziął wraz z jednym ze swych kolegów nową ucieczkę i tym razem udało im się dotrzeć do Holandji.
„Nie może jeszcze tak prędko wrócić do domu. Nie czuje się tak dobrze, jak pisał w depeszy, gdyż rana nie jest zupełnie zagojona i musi pozostać jeszcze w Anglji w szpitalu, aby się zupełnie wyleczyć. Twierdzi jednak, że będzie się czuł zupełnie dobrze, a my wiemy, że żyje, że wróci kiedyś i to nam wystarcza!
„Dzisiaj również otrzymałam list od Jima Andersona. Ożenił się z Angielką, dostał zwolnienie i wraca do Kanady wraz ze swą żoną. Nie wiem, czy się mam cieszyć, czy martwić. Zależy to od tego, jakim typem kobiety jest żona Jima Andersona. Otrzymałam jeszcze jeden list, tajemniczy nieco. Pisany jest przez jednego z adwokatów z Charlottetown, adwokat ten pragnie zobaczyć się ze mną w sprawie związanej z majątkiem „nieboszczki pani Matyldy Pitman“.
„Czytałam wzmiankę o nagłej śmierci pani Pitman w „Przedsięwzięciach“ przed kilku tygodniami. Ciekawa jestem, czy to ma coś wspólnego z Jasiem“.


5 października 1918.

„Byłam dzisiaj rano w mieście i odbyłam konferencję z adwokatem pani Pitman, szczupłym małym człowieczkiem, który mówił o swej klientce z takim szacunkiem, iż domyśliłam się, że musiał tak samo być pod jej wpływem, jak Robert i Amelja. Na krótko przed śmiercią spisała nowy testament. Posiadała trzysta tysięcy dolarów i całą tę sumę zapisała Amelji Chapley. Lecz pozostawiła również pięć tysięcy dla mnie na wychowanie Jasia. Procenty z tej sumy miały być przeznaczone na jego wykształcenie, a cała suma miała zostać wypłacona w dwudziestą rocznicę jego urodzin. Naprawdę Jaś urodził się w czepku. Ja go wyratowałam z rąk okropnej pani Conover, Mary Vance uratowała go od śmierci, a nawet Opatrzność czuwała nad nim, gdy wypadł z pociągu. Teraz miał być spadkobiercą dość pokaźnej sumki. Widocznie, jak twierdziła pani Matylda Pitman i jak ja zawsze uważałam, Jaś nie jest przeciętnem dzieckiem i Opatrzność zawsze nad nim czuwać będzie.
„W każdym razie jest zabezpieczony i Jim Anderson będzie mógł przyzwoicie go wychować. Jeżeli tylko ta angielska macocha okaże się dobrą kobietą, będę już zupełnie spokojna o przyszłość mego wojennego dziecka.
„Ciekawa jestem, co Robert i Amelja o tem myślą. Z pewnością teraz będą zabijać gwoździami okna, ile razy na dłużej wyjdą z domu!“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.