Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Rilla ze Złotego Brzegu
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Księgarnia Czesława Kozłowskiego
Data wyd. 1933
Druk Salezjańska Szkoła Rzemiosł
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rilla of Ingleside
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XV.
AŻ DO ŚWITU.

— Niemcy znowu zajęli Przemyśl, — biadała Zuzanna z rozpaczą spoglądając z nad rozłożonej gazety, — i teraz pewno znowu zaczną to nieszczęśliwe miasto nazywać po niemiecku. Była u mnie kuzynka Zofja, gdy nadeszła poczta i jak usłyszała te nowiny, westchnęła z głębi żołądka, pani doktorowo, i powiedziała: „Tak, jestem pewna, że teraz pójdą na Petrograd“. A ja na to: „Nie posiadam tak wielkiej znajomości geografii, ale mam wrażenie, że z Przemyśla do Petrogradu jest parę ładnych mil“. Kuzynka Zofja znowu westchnęła, mówiąc: „Wielki książę Mikołaj nie jest jednak takim człowiekiem, jakim go sobie wyobrażałam“. „Broń Boże nie mów mu o tem“, zaśmiałam się, „Mogłoby go to dotknąć boleśnie, a biedak i tak ma dosyć zmartwień“. Kuzynka Zofja jest tak ponura, iż nie rozumie się nawet na najbardziej gryzącej ironji, pani doktorowo. Westchnęła po raz trzeci i zawołała: „Ale Rosjanie szybko ustępują!“ Nie mogłam już dłużej wytrzymać. „To co z tego? Mają dosyć miejsca do ucieczki, nieprawdaż?“ Chociaż nigdy w życiu nie przyznam racji kuzynce Zofji, pani doktorowo, to jednak muszę powiedzieć szczerze, że nie jestem zachwycona sytuacją na wschodnim froncie.
Nikt tą sytuacją nie był zachwycony. Przez całe lato Rosjanie ustępowali, nie czyniąc już żadnych wysiłków.
— Wątpię, czy kiedyś jeszcze będę oczekiwała przybycia poczty z uczuciem spokoju, — mówiła Gertruda Oliver. — Nocą i dniem prześladuje mnie jedna myśl, czy Niemcy zmasakrują Rosję zupełnie i czy przypadkiem nie przerzucą wszystkich swych wojsk z frontu wschodniego na front zachodni?
— Tego nie zrobią, kochana panno Oliver, — odparła Zuzanna tonem prorokini. — Przedewszystkiem Wszechmocny by na to nie pozwolił, a po drugie, wielki książę Mikołaj (pod niektóremi względami rozczarowaliśmy się na nim) wie dobrze, co czyni i poradzi sobie z Niemcami. Norman Douglas oświadczył, że należałoby z zimną krwią zabijać dziesięciu Niemców za jednego naszego żołnierza. Ja jednak jestem zdania, że oświadczyny takie niewiele pomogą, bo cóż można zrobić siedząc w domu? Niech się pani tak strasznie nie martwi, kochana panno Oliver, nasi chłopcy dadzą sobie radę.
Pierwszego czerwca Władek wyjechał do Kingsport. Nan, Di i Flora podczas wakacyj pracowały również w Czerwonym Krzyżu. W połowie lipca Władek przyjechał do domu na tygodniowy urlop, po którym miał być wysłany na front. Podczas dni jego nieobecności Rilla żyła tylko nadzieją przepędzenia z nim owego tygodnia, a teraz, kiedy ten tydzień nadszedł, z nienawiścią patrzyła na przesuwającą się wskazówkę zegara, dzięki której czas tak szybko upływał, skracając pobyt Władka w domu. Mimo ogólnego smutku, tydzień ten przepędzono przyjemnie, szczególnie Rilla, która odbywała z Władkiem długie spacery i prowadziła długie serdeczne rozmowy. Należał on w zupełności do niej i wiedziała, że wszystkie niemal siły czerpie patrząc na nią, uradowany jej zrozumieniem i serdecznością. Przyjemnie było pomyśleć, że tak wiele znaczy dla niego, świadomość ta pomagała jej w chwilach największego smutku i dodawała siły do uśmiechu, a czasem nawet do wesołości. Gdy Władek wyjedzie, Rilla pozwoli sobie na łzy. Nie wolno jej płakać, dopóki on jest tutaj. Nie płakała nawet w nocy, lękając się, że rankiem brat może zauważyć poczerwieniałe oczy.
Ostatniego wieczoru pobytu jego w domu poszli razem do Doliny Tęczy i usiedli na ławce pod Białą Damą, gdzie tyle spędzili przyjemnych chwil w dawnych dobrych czasach. Dolina Tęczy ozłocona była tego wieczoru blaskiem zachodzącego słońca. Szary zmierzch rzucał gdzie niegdzie błękitnawe cienie, a potem zjawił się księżyc, pogodny, srebrzysty, wnikający swemi promieniami w najdrobniejszą szczelinę i pozostawiający jedną część doliny w szarym aksamitnym mroku.
— Gdy będę „gdzieś we Francji“, — rzekł Władek, rozglądając się dokoła płonącym wzrokiem, — zawsze będę pamiętał ten cichy kochany zakątek. Będę pamiętał upojną woń sosen, poświatę księżyca i dumnie sterczące wierzchołki pagórków. Rillo! Spójrz na te góry dokoła, na te góry, na które patrzyliśmy będąc dziećmi i zastanawialiśmy się, co się mogło znajdować za niemi. Teraz są one chłodne i potężne, cierpliwe i bez zmiany, jak serce szlachetnej, dzielnej kobiety. Rillo ma Rillo, czy wiesz czem byłaś dla mnie w ciągu ostatniego roku? Chciałem ci o tem powiedzieć przed wyjazdem. Nie przeżyłbym tego czasu na pewno, gdybym nie żył z myślą o tobie, droga, mała siostrzyczko.
Rilla nie mogła się zdobyć na słowa. Wsunęła rękę w dłoń Władka i uścisnęła ją mocno.
— A gdy pojadę do tego piekła na ziemi, gdzie ludzie już dawno zapomnieli o Bogu, również myśl o tobie dodawać mi będzie otuchy. Wiem, że będziesz tak samo dzielna i cierpliwa, jak byłaś podczas ostatniego roku. Nie lękam się o ciebie. Wiem, że cokolwiekby się stało, ty zawsze będziesz Rillą ma Rillą, choćby się stać miało coś najgorszego.
Rilla powstrzymała łzy i westchnienie, lecz nie mogła powstrzymać przenikającego ją dreszczu i Władek zrozumiał, że powiedział dosyć. Po chwili milczenia, podczas której każde z nich czyniło w duszy niewypowiedziane obietnice, Władek rzekł:
— Teraz nie będziemy się smucić już więcej. Będziemy spoglądać w przyszłość, aż do tej chwili, gdy wojna się skończy i Jim, Jurek oraz ja wrócimy zwycięskim marszem do domu i wszyscy będziemy na nowo szczęśliwi.
— Nie będziemy już szczęśliwi, jak dawniej, — szepnęła Rilla.
— Nie, nie w ten sam sposób. Wszyscy ci, których wojna dotknęła, nie będą już umieli, jak dawniej, cieszyć się szczęściem. Lecz to szczęście będzie lepsze, siostrzyczko, szczęście, na które zasłużyliśmy. Byliśmy bardzo szczęśliwi przed wojną, nieprawdaż? Z naszym domem na Złotym Brzegu, z naszym ojcem i z naszą matką, musieliśmy zdawać sobie sprawę ze szczęścia. Lecz to szczęście było darem życia i miłości. Nie było ono naszą własnością, życie mogło nam je odebrać w każdej chwili. Nie będzie ono mogło odebrać nam szczęścia, które zdobędziemy sami wysiłkiem spełnionego obowiązku. Zrozumiałem to od chwili, gdy włożyłem na siebie mundur. Doszedłem do wniosku, że właściwie prawdziwie szczęśliwy byłem do owej pamiętnej nocy w maju. Rillo, pamiętaj o matce, jak mnie nie będzie. Przykra jest rola matki podczas tej wojny. Matki, siostry, żony i kochanki przechodzą straszną próbę. Rillo, siostrzyczko moja, a ty nikomu nie oddałaś serduszka? Jeżeli tak, to powiedz mi przed wyjazdem.
— Nie, — odparła Rilla. Potem nagle przyszło jej na myśl, że powinna być z Władkiem zupełnie szczera podczas tej rozmowy, która może jest ostatnią w ich życiu. Dodała więc, rumieniąc się mocno: — Ale gdyby... Krzysztof Ford... chciał...
— Rozumiem, — odparł Władek. — Krzyś jest także w mundurze. Biedna mała dziewczynko, to wszystko, co cię otacza jest ponad twoje siły. Ja na szczęście nie pozostawiam żadnego zasmuconego serca dziewczęcego, dzięki Bogu za to.
Rilla spojrzała w stronę plebanii, wznoszącej się na pagórku. Widziała światło w oknie Uny Meredith. Chciała coś powiedzieć, lecz doszła do wniosku, że nie powinna. To nie była przecież jej tajemnica, a poza tem nie wiedziała na pewno, tylko się domyślała.
Władek rozejrzał się znowu dokoła wolno i uważnie. Zakątek ten był dla niego zawsze tak drogi. Ile wesołych chwil przeżyli tu za czasów dzieciństwa! Czar wspomnienia zdawał się snuć po zarosłych ścieżkach i maleńkich polankach. Jim i Jurek na bosaka, mali chłopcy, łowiący ryby w strumieniu, smażyli je potem na rozpalonem ognisku. Nan, Di i Flora biegające po dolinie z rumianemi dziecięcemi twarzyczkami. Una ze swoją słodyczą i zawstydzeniem. Karolek zbierający żaby i ślimaki. Złośliwa, lecz dobra w gruncie rzeczy Mary Vance i dawny Władek, leżący godzinami na trawie i czytający poezje, lub błądzący wyobraźnią po krainie fantazji. Wszyscy oni w tej chwili przywołani wspomnieniem, otaczali go, widział ich prawie tak dokładnie, jak widział Rillę, tak dokładnie, jak niegdyś ujrzał Srokatego Kobziarza, grającego na swej kobzie w godzinie zachodzącego słońca. I przemawiały do niego, te wesołe małe duszki dawnych dni:
— Jesteśmy dziećmi dnia wczorajszego. Władku, walcz zwycięsko za dzieci dzisiejsze i za dzieci przyszłości.
— Gdzie jesteś, Władziu? — zawołała Rilla ze śmiechem. — Wróć do rzeczywistości.
Władek ocknął się, wzdychając głęboko. Wstał, spojrzał na piękną dolinę, tonącą w poświacie księżyca, jakby chciał wchłonąć w siebie cały jej urok, spojrzał na wielkie stare śliwy, na sosny, znaczące się wyraźnym konturem na tle pogodnego nieba, na stateczną Białą Damę, na stary strumyk, na przywiązaną Trójkę Kochanków i na zarośnięte mchem ścieżki.
— Muszę to wszystko widzieć tak w moich snach, — rzekł, ruszając z miejsca.
Poszli zpowrotem na Złoty Brzeg. Zastali tam państwa Meredith i Gertrudę Oliver, która przyjechała z Lowbridge, aby się pożegnać z Władkiem. Wszyscy byli zupełnie weseli i pogodni, lecz nikt nie mówił o tem, że wojna skończy się prędko, jak mówili wówczas, gdy Jim odjeżdżał. Wogóle nikt nie mówił o wojnie, chociaż każdy o niej myślał. Wreszcie wszyscy zebrali się przy pianinie i zaśpiewali stary potężny hymn.
— Zwracamy się ciągle do Boga podczas tych dni upadku na duchu, — rzekła Gertruda do Johna Mereditha — Ostatnio były takie chwile, kiedy przestawałam wierzyć w Boga, nie jako w Boga, tylko jako w wyższą siłę. Obecnie znów w Niego wierzę, doszłam do wniosku, że tylko nam ta wiara pozostała.
— „Od wieków jesteś naszą ostoją“, „to samo wczoraj, dzisiaj i na zawsze“, — rzekł pastor łagodnie. — Gdy my o Bogu zapominamy, On o nas pamięta.
Nie było zbytnio tłoczno nazajutrz rano na stacji w Glen, gdy Władek wyjeżdżał. Przyzwyczajono się już do widoku, że niemal codziennie rano wsiadał do pociągu jakiś młodzieniec w wojskowym mundurze. Oprócz samego Władka zjawili się tylko mieszkańcy plebanji, Mary Vance, no i najbliższa rodzina. Mary swego Millera pożegnała przed tygodniem z jasnym uśmiechem i teraz jako osoba doświadczona wypowiadała swe zdanie o tem, w jakim nastroju pożegnania powinny się odbywać.
— Najważniejszą rzeczą jest uśmiechać się i zachowywać tak, jakby się właściwie nic nie działo, — pouczała gromadkę mieszkańców Złotego Brzegu. — Chłopcy nie znoszą płaczu. Miller powiedział mi, że nie pozwoliłby mi nigdy pójść na stację, gdyby wiedział że nie zdobędę się na spokój. Wypłakałam się więc przedtem, a w ostatniej chwili powiedziałam mu: „Życzę ci szczęścia, Miller, a jak wrócisz, przekonasz się, że się nie zmieniłam, jeśli zaś nie wrócisz będę zawsze dumna z ciebie. W każdym razie nie zakochaj się w jakiejś Francusce.“ Miller przyrzekł, że się nie zakocha, ale, co można wiedzieć, jak się sprawy ułożą. W ostatniej chwili widział mnie uśmiechniętą i wesołą. Potem przez cały dzień nie mogłam żadną miarą zrzucić z twarzy tego przymuszonego uśmiechu, w którym jakbym odrętwiała.
Mimo rad Mary i jej żywych przykładów, pani Blythe, która żegnała Jima z uśmiechem, nie mogła zdobyć się na uśmiech przy pożegnaniu Władka. Nikt jednak nie płakał. Wtorek wyszedł ze swej budy i przysiadł u nóg Władka, kręcąc zawzięcie ogonem. Spoglądał na odjeżdżającego ufnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: „Wiem, że odnajdziesz Jima i przywieziesz go do mnie.“
— Bądź zdrów, stary, — rzekł Karol Meredith wesoło, gdy się już zaczęto żegnać. — Powiedz im wszystkim, aby byli mocni na duchu, wkrótce i ja się tam zjawię.
— Ja także, — dorzucił Shirley lakonicznie, wyciągając opaloną dłoń. Zuzanna słyszała te słowa i twarz jej stała się nagle ziemista.
Una spokojnie uścisnęła dłoń Władka, patrząc nań ze smutkiem swemi szafirowemi oczami. W oczach Uny na zawsze już potem pozostał ten smutek. Władek pochylił swą piękną ciemną głowę w zielonej furażerce i złożył na twarzy dziewczyny gorący, braterski pocałunek. Nigdy nie całował jej dotychczas i przez jedną chwilę Una zaniepokoiła się, czy ktoś to widział. Nikt nie widział jednakże. Konduktor zawołał głośno: „Wsiadać“. Wszyscy zmusili się do uśmiechu. Władek zwrócił się do Rilli. Trzymała jego dłonie i spoglądała nań z powagą. Nie zobaczy go dopóki świt nie nastanie, dopóki mroki nie pierzchną. Nie była pewna, czy świt ów zastanie go w mogile, czy przy życiu i humorze.
— Dowidzenia, — rzekła.
Z ust jej zniknęła gorycz, która rozpanoszyła się na miejscu słodyczy starych uczuć wszystkich kobiet, które kiedykolwiek kochały i modliły się za ukochanych.
— Pisz często i wychowuj Jasia stosownie do rad Morgana, — rzekł Władek wesoło, bo przecież już wszystko powiedział poprzedniego wieczoru w Dolinie Tęczy. Lecz w ostatniej chwili ujął jej głowę w obydwie swe dłonie i spojrzał głęboko w oczy. — Niech Bóg nad tobą czuwa, Rillo ma Rillo, — rzekł miękko i czule. Właściwie nie straszna była walka za kraj, w którym rodziły się takie dziewczęta.
Stał na platformie i powiewał jeszcze do nich ręką, gdy pociąg się oddalał. Rilla stała samotnie, lecz Una Meredith zbliżyła się do niej i obydwie dziewczynki, najbardziej kochające Władka, stały razem trzymając w uścisku swe zimne ręce, gdy pociąg zniknął na zakręcie toru.
Rilla przesiedziała długą godzinę w Dolinie Tęczy, lecz nigdy nikomu o tem nie wspominała ani słowem. Nie zapisała nawet owej godziny w swym pamiętniku. Później wróciła do domu i przez całą resztę dnia zajęta była zabawą z Jasiem. Wieczorem poszła na posiedzenie Młodego Czerwonego Krzyża, gdzie była już zupełnie pogodna i spokojna.
— Niktby nie przypuszczał, — mówiła potem Irena Howard do Oli Kirk, — że dopiero dzisiaj rano Władek wyjechał na front. Istnieją ludzie, którzy nie posiadają głębi uczuć. Takim ludziom jest najlepiej. Chciałabym brać wszystko tak powierzchownie, jak Rilla Blythe.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.