Pusta ulica/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Napierski
Tytuł Pusta ulica
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1931
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku. Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I

Portrety imaginacyjne.

Ileż tchórzostwa ze strony Edwarda mieścić się będzie w tej decyzji, kiedy odda swój głos na rewolucjonistów: nieodrodny bankrutujący mieszczuch, sprzyja on zwycięzcom przyszłości. — Edward jest słaby i pociąga go wszelka przemoc: pociesza się tem, że kto inny jest ordynarny. Uprawia on bezwiedną regenerację; ciągle pragnie się odnowić; dlatego nie przestaje chwytać idej, wiszących w powietrzu: jest to dlań zastrzyk świeżej krwi. Jednocześnie tworzy sobie przeciwwagę; wyznaje, kaja, zwierza się, obnaża się publicznie: jest to spustoszenie idej. Wtedy czuje się tak, jakby łuszczyła się na nim stara skóra, odpadał trąd: jest wybielony w sposób bezwstydny, pokrzepiający i straszny. Edward jest wogóle powołany do godzenia sprzeczności; ogniskują się w nim samym — i rozrywają mu pierś.

Henryk roił o wielkości, kiedy był bardzo młody; potem i dla niego nadszedł fatalizm mieszczaństwa: wir drobiazgów.

Wieczorem, przed zamknięciem oczu, pomyśl, Lucjanie, jakbyś miał umierać, o Bogu i miłości: nie wierzysz w oboje...

Wincenty: gdyby zginął, zmiażdżony wagonem, możeby szkoda było jego mózgu, — ale nie żal sprzecznego serca.

Marceli ma dziwny, trochę niebezpieczny, dar mimowolnego pobudzania innych do wyznań; jest czemś w rodzaju katalizatora psychicznego, — tym czynnikiem spajającym, którego było im brak. Lecz nie jest-że to aby dokumentem klęski? czyż ktoś, kto jest zupełnie sobą, mógłby odgrywać tę rolę? czy nie traci się zbyt wiele siebie — najżywszego tchu — kształtując innych? Czy nie pozostaje się wtedy na marginesie życia, „wieczyście wygnanym“, z poniżającą dumą samotności?

Wszystko można wiedzieć (jako artysta) i niczego nie przyjąć za swoje; oto Bartłomiej. Nie lubi on i nie poważa myśli, które „wynikają z serca“: są zbyt łatwe. Ale ile też kosztuje go jego „brutalność“! Życie, które prowadzi, jest pełne pasji, kapryśne, szaleńcze, wyzbyte sensu, — życie bardzo puste. A losem Bartłomieja jest (rozważa to czasem nie bez ironji): błąkać się po podejrzanych uliczkach, — po tarasach, gdzie sztuczne kwiaty prześwietlone są lampionami, — po brudnych hotelikach jakżeż romantycznych przedmieść! — pod wiaduktami, drżącemi w szarej mgle (sterczą jak gnaty widma), — i wieczorem czytywać kobietom wiersze o miłości bezpłodnej i o „wyższości piękna“...

Bernardowi, jednemu z głośniejszych i wybredniejszych poetów, podczas rozmowy nos czerwieni się ze zdenerwowania. — Jest on bardzo wyrozumiały; ale ze wszystkiego najsmutniejsza jest ta pobłażliwość; tak, jest to opuszczenie rąk. Przytem w stosunku do ludzi ma Bernard bezmierną nieludzką pogardę; dlatego go nienawidzą lub lekceważą; jest to z ich strony instynkt samoobrony; samoobrony mierności, to znaczy niwelacji przyrodniczej; Bernard nie walczy z tem, gdyż wie, że jest to obrona gatunku. Łagodność natomiast, uległość, bierność (kobiet) prowokuje go do brutalności, budzi w nim uśpionego sadystę; wtedy musi on wynagrodzić sobie z okładem... cudze braki. — Bernard na zewnątrz robi wrażenie silnego, nawet nieulękłego, ale wie, że należy do ginącego świata; rozumuje w ten sposób: nie chciałbym należeć do burżuazji, która się broni, ani tej, która ulega i wreszcie poddaje się; nie chciałbym należeć do burżuazji wogóle, bo jestem skazany wraz z nią; chyba, że odrzucę to pojęcie: ale wtedy niepodobna przecież odrzucić faktów.

Joachim pełen jest wdzięku osobistego, który udziela się najmniej wrażliwym: więc wdzięk ten szarżuje, jakgdyby nim można się było obronić przed życiem i wymigać od śmierci, kiedy udaje się to tak rzadko, że wogóle nie warto o tem mówić. Joachim jest w miłości zupełnie nieodpowiedzialny, gdyż każda miłostka jest to dlań wielka miłość i jedna luzuje drugą; przez to charme jego bardziej jeszcze jest podejrzany. — Niestety, Joachim posiada urok, właściwy ludziom erotycznie złożonym, i coś z mnicha; jakiś bezsilny sadyzm, okrutną, nieludzką potrzebę doskonałości, on, który zawodzi przy każdej okazji. — A przytem, jeśli jest anarchistą, to dlatego tylko, że jest wytworem starej bardzo rasy, arystokratą nawskroś. Ma on nonszalancję ludzi, których niegdyś palono na stosie.

W Robercie jest coś z kurczowej brawury, jak we wszystkich ludziach nieśmiałych. Jego, który uosabia apologję słabości, ciągnie do krajów sadystycznych — do Sowietów, do Italji, do Hellady — gdzie żyje się z zaciśniętemi zębami. Robert śni o sławie, pieniądzach, chłopcach i kobietach; poufały, o oczach mglistych; kanciasty, o ruchach zaczepnych i bezsilnych; bezwładny, smutny, beztroski, nieogolony; w wagonie trzeciej klasy czytujący Gide‘a...

Niektóre przywary Rudolfa są bezecne; ale każdą z tych wad usiłuje legitymować: jest to zaszczepione mu poczucie prawa, sankcja a posteriori, dziedziczna obłuda, która umożliwia resztkę szczęścia. — Ale nie myślcie, że Rudolf jest powierzchowny: nie zadowala się byle czem, jeśli nawet szuka jeszcze usprawiedliwień; wie on, jak się nurkuje, nie tracąc oddechu; to jedyna jego wiedza.

Cóż można powiedzieć o Borysie? Miał on coś z małpki, dziecka i tancerki, — był fascynująco ładny.

*
Cyryl przechadza się w żółtych butach, mlecznych rękawiczkach, w meloniku koloru palonej kawy; wczoraj zgubił rajtpajczę; a jednak nie jest bookmacherem.

Kamil ma lat trzydzieści i jest tak, jakby wszystkie gwiazdy sprzysięgły się przeciwko niemu; coraz trudniej doczytać mu książkę i coraz niemożliwiej kochać..

Fortunat ma czaszkę ascety, głowę coraz surowszą, coraz „niezłomniejszą“, coraz bardziej sadystyczną; i on, popularny prelegent i myśliciel estradowy, teraz dopiero z lękiem odkrywa właściwe swoje powołanie...

Klemens, głęboko zaglądając w oczy przechodzącym młodzieńcom, jakżeż niechętnie przystaje na życie!

Mateusz, dwudziestoletni młodzieniaszek o płomiennych czarnych oczach, ofiarowywał ojcu kunsztowne krawaty, zszyte z wstążek, pozostawianych przez przygodne kochanki na prowincji (wyłudzał je pieszczotą: miał wilgotne wiśniowe usta); ojczulek za każdym razem dziwił się nieco, że „plastrony“ bywały splamione.

Edmund czesze lnianą czuprynę drobnym grzebykiem kochanki; jest to jakby amulet: z włosami, odczesanemi, na czoło, łatwiej zdobywać inne.

Ewaryst jest na tyle subtelny, że potrafi być nawet gruboskórny; rozumie „wszystko“ więc jest straszliwie samotny; lubi ceremonjał towarzyski, nie znosi żywych ludzi; boi się cudzych realności: one zbytnio uwydatniają mu jego samego; kiedy jest zakochany, nie wie, czy się kocha, czy też kocha swą miłość; do niektórych ludzi, godnych zainteresowania, i pięknych książek nie ma przekonania: poprostu ich nie czuje; upodobał sobie udrapowane słowo: gest, — może dlatego, że jest odpowiednikiem pustki; a mógłby przejść obok człowieka, który umiera i nie spostrzec go, — zapatrzony w siebie czy w gwiazdy....
Myśli czasem: wyrosłem ponad żywych... I myśli: mógłby to być koniec powieści.
Kiedyindziej mówi: widziałem rzeczy okropniejsze od śmierci (ale wie, że mógłby to o sobie powiedzieć każdy człowiek).
W czytaniu starych, przez nikogo nie czytywanych książek, przejawia się cała przewrotność umysłowa Ewarysta. Ma on wogóle niechęć do książek, które potęgują jego skomplikowanie; pojmuje zamiłowanie pisarzy do romansów kryminalnych; Ewaryst nie znosi akceptacji.
Ewaryst czuje solidarność z wszystkimi pokrzywdzonymi; lecz nie jest to dobroć: to jego słabość.
Ewaryst odczuwa niechęć niewytłumaczoną do osoby hrabiego X: przypomina mu dezynwolturę jego ojca, nieodpowiedzialność światowca.
Mógłby też powiedzieć o sobie: spójrzcie na mój wszechstronny księgozbiór: oto jest tragizm eklektyka.
Ewaryst wie, że myśli jego poruszają się w próżni, w socjalnej próżni, którą zaludnia wyobrażeniami: że chwytają się szczątków realności.

Hieronim jest jednym z tych ludzi, którym wydaje się, że nieszczęścia dzieją się u innych; o Bogu mawia: „wesoły chłop“, jak dzikus, antropomorfizuje go, co więcej, upodabnia go sobie; jest wogóle chorobliwym optymistą. Nie rozumie on w świecie niczego, co nie jest nim samym. Jest to wspaniałe zmysłowe zwierzę, które jednak nie może pogodzić się z nieskończonością (która mieszka w nim samym): nie przestaje się przeciw niej buntować. Hieronim, jak wszelki zmysłowiec, jest czuły, a przytem brutalny: ma on uczuciowość prymitywną, ale jakżeż natężoną, w bezustannem napięciu!
Kulturę traktuje Hieronim (i wogóle świat cały) jako swoją „sprawę prywatną“: nie przywiązuje do nich większej wagi.

Adolf ma swoją „manję prześladowczą“: jest nieśmiały; zatem obniża innych, w ten sposób podświadomie wygrywając siebie. Jest taktowny: pocieszał swego ojca, zaprzeczał jego przeczuciom, pewnym, jak wiara, gdyż wiedział, że śmierć jego i tak jest nieuchronna i bliska. Adolf nie jest sybarytą i nie lubi sobie dogadzać; lecz rozmyśla: przyglądając się ładnym rzeczom, czyż się nie żyje?

Wszystko, co w Michale jest dobre i wszystko, co jest złe, zawiera się w granicach drobnomieszczańskiej prawości i przyzwoitości: lojalność, szacunek dla idej, bezstronność, ta osławiona bezstronność! Michał jest przytem plotkarzem i intrygantem; lecz, nie przekraczając nigdy swego kanonu, sądzi, że jest szczęśliwy.

Wacław powiedział kiedyś do przyjaciela, oglądając swoją książkę, pisaną przed pięciu laty: ach, jakże byłem szczęśliwy, kiedy to pisałem!...

Cyprjan jest smutny, samotny i — niesprawiedliwy. Jest to jakby minjatura Musset‘a. Ale dzisiaj przechadza się z dobermanem i udaje sportowca.

Szczęście, Władysławie, ty jeden posiadłeś bez trudu: jesteś przyjacielem bez wyobraźni.

Jerzy ma osiemnaście lat; szuka kochanki, a zadowala się książkami.

Justjana nazwaćby można żebrakiem miłości; niema chyba młodzieńca równie spragnionego życzliwości i równie zniecierpliwionego. Justjan bowiem należy do bardzo starej rasy, chociaż najchętniej zapomniałby o tem: kiedy podnosi brwi, ma obłąkane oczy swego umierającego ojca.

Maciej nie istnieje jako taki: należy do ludzi, którzy skazani są na przyjaciół.

Eustachego można polubić: jest wesoły na drwiąco, pobłażliwie — ironiczny, jak djabeł.

Ryszard urodzony jest koło r. 1900; nie poszukuje aprobaty, jest piękny i skazany na bezpłodność; postępuje w myśl zasady: jedyne, co pozostało memu pokoleniu, to umrzeć z godnością. A w rzadkich chwilach szczerości i starannie maskowanej desperacji myśli: to, że jestem taki, jaki jestem, że urodziłem się z pewnego plemnika, może bez miłości, może z wyczerpania... A przecie mogło być inaczej.

Mikołaj kontroluje najprostsze, codzienne swe gesty: lecz jest w tem położeniu, że właściwie nie ma się czemu przyglądać. Konstatuje: wrzucam list do skrzynki, jakgdybym naprawdę żył. Bynajmniej nie unika wykolejeńców, wszystkich tych, którzy zakończyli porachunki z życiem: potwierdzają mu jego własne możliwości na przyszłość.

Emil jest poetą: za każdym wymijającym jego uśmieszkiem kryje się pragnienie realności.

Rajmund jest kolekcjonerem i tem pociesza się, że mieszkać musi na prowincji; ale wszelkie dziwactwo pozbawione jest wielkości. I to jest główne cierpienie Rajmunda.

Jan jest głośny i powszechnie znany. Lecz za jedyny pożytek sławy uważałby, gdyby ziściło się jego marzenie: na „cichej wsi“ zamieszkać w małym domku (z idylli) i żyć sobie nieznanym nikomu.

Ludwik — to cudny efeb; ma białka wybałuszone, jakby z trupiej porcelany.

Może jedynym naprawdę użytecznym czynem w życiu Longina było uratowanie kucharki od śmiertelnego zakażenia krwi, — na wsi, przez sprowadzenie na czas bryczką lekarza. Ale czy poto warto żyć trzydzieści lat?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Marek Eiger.