Przypadki Robinsona Kruzoe/XLI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Daniel Defoe
Tytuł Przypadki Robinsona Kruzoe
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1868
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Ludwik Anczyc
Tytuł orygin. The Life and Strange Surprizing Adventures of Robinson Crusoe
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLI.
Przybycie do wyspy — radość Hiszpanów — przywitanie się Piętaszka z ojcem — co zaszło podczas méj nieobecności — przygody osadników — zuchwałość Atkinsa — Anglicy opuszczają wyspę — powrót ich w towarzystwie dzikich i kara zbrodniarza.

Pomimo dokładnych obserwacyj zrobionych przez kapitana angielskiego okrętu w czasie naszego odjazdu z wyspy, wskazujących że znajdowała się pod 50 stopniem długości zachodniej a 14 szerokości północnéj, nie byłem pewny czy ją mam przed oczyma; ale serce Piętaszka i jego wzrok bystry, wnet rozstrzygnęły wątpliwość.
— Patrz! patrz Robinsonie! — wołał poczciwy chłopak, — tam nasza wyspa... tam ojciec Piętaszka... stary, kochany ojciec... on bardzo płacze za Piętaszkiem, i myśli że już jego syn nie żyje... O tam... tam na prawo strażnica.. ja ją widzę dobrze, bardzo dobrze. I zaczął się rzucać i skakać jak szalony, klaszcząc w ręce, zaledwie go wstrzymałem że nie skoczył w morze, ażeby wpław do brzegu dopłynąć.
Z bijącém sercem wsiadłszy do łodzi, popłynąłem z Piętaszkiem i sześciu ludźmi uzbrojonymi do brzegu. Sądziłem bowiem, że może zamiast osadników, znajdę dzikich Karaibów na wyspie; ale jakaż była moja radość, kiedy najprzód spotkałem Hiszpana wyratowanego przezemnie.

Trudno opisać z jakiém wzruszeniem witał mię ten zacny człowiek. Przez długi czas ściskaliśmy się ze łzami, nie mogąc przemówić słowa. Gdy inni dowiedzieli się o mojém przybyciu, natychmiast powitali mię wystrzałem całéj artyleryi, na co okręt i szalupa odpowiedziały. Na odgłos wystrzałów nadbiegł ojciec Piętaszka, powitanie ich było bardzo rozrzewniającém. Posadziwszy ojca na wzgórku, wpatrywał się w niego jak w obraz, a co chwila odbiegał po jakiś przysmaczek do szalupy, i wracał znów okrywać pieszczotami starca. Przytém wciąż mówił po Karaibsku, tak że mu się usta nie zamknęły na chwilę.
Nadbiegli Hiszpanie w liczbie szesnastu poprowadzili nas w tryumfie do zamku; na szczycie strażnicy zatknięto sztandar z mojém nazwiskiem. Nie mogłem poznać fortyfikacyi, bo je znacznie podniesiono, tak że wał dochodził do czterech sążni wysokości, a rów dokoła szeroki na trzy sążnie, napełniała woda strumienia. W trzech narożnikach pięciokąta stały nabite falkonety, tuż zaś przy drzwiach groty znajdowało się dziesięć muszkietów i dwie strzelby. Późniéj dopiero dowiedziałem się o przyczynach tych ostrożności.
Nastąpiły wzajemne opowiadania: Hiszpanie nie spodziewali się więcéj mię oglądać, sądząc że okręt na którym odpłynąłem zatonął, albo téż że przybywszy do Anglii, wkrótce zakończyłem życie. Poczciwi ludzie, nie przypuszczali ażebym mógł o nich zapomnieć.
Prosiłem Hiszpanów, ażeby mi opowiedzieli wszystkie wypadki zaszłe na wyspie od czasu mego odjazdu; powtarzam je w krótkości:
Wszyscy siedmnastu zaprzysięgłszy przysłaną przezemnie umowę, postanowili od razu puścić się na wyspę; ojciec Piętaszka zgodził się im towarzyszyć. Dzicy przecież wcale o odjeździe nie wiedzieli, gdyż pod pozorem rybołowstwa parodniowego, uciekający opuścili ich siedziby.
Za przybyciem na wyspę, zasmucili się niezmiernie niezastawszy mię; z listu dowiedzieli się co zaszło, zawiadomiłem ich zarazem o trzech Anglikach pozostawionych, i o sposobie w jaki z niemi postępować mają. W tydzień dopiero trzech Hiszpanów uzbrojonych udało się na folwark, gdzie tamci przebywali, nie śmiejąc się wychylić z doliny, stosownie do moich rozkazów. Dobrzy Hiszpanie mając ich za porządnych ludzi, już w parę tygodni potém zwolnili rygor, pozwalając im po całéj przechadzać się wyspie.
Nadana swoboda zamiast ująć trzech łotrów, posłużyła im tylko do popełniania nowych niegodziwości. Przybrawszy postawy pokorne, potrafili tak sobie zjednać Hiszpanów, że ci wbrew moim poleceniom, powierzyli Anglikom broń palną. Odtąd Atkins i jego towarzysze zuchwali posiadaniem broni, widząc że historya o gubernatorze była zmyśleniem, nietylko wymówili Hiszpanom posłuszeństwo, lecz rozpoczęli z niemi kłótnie, domagając się żywności i udziału we wszystkich zapasach przezemnie pozostawionych. Kiedy zaś Hiszpanie żądań tych zaspokoić nie chcieli, Anglicy zagrozili że ich wymordują.
Skutkiem tych pogróżek trzeba było po całych nocach utrzymywać czaty, aby łotrzy niespodzianie nie napadli śpiących i nie wypełnili swéj obietnicy. Trzej wygnańcy nie mogąc podejść cichaczem Hiszpanów, dopuszczali się wszelkiego rodzaju psot: zniszczyli zasiewy na folwarku, poburzyli budynki, i kilkadziesiąt palm kokosowych wycięli; nakoniec Atkins zaczaiwszy się w lesie, postrzelił przechodzącego Hiszpana. Pochwycili go i skrępowali drudzy, poczém udali się na schwytanie pozostałych Anglików, co powiodło się szczęśliwie. Natychmiast złożono sąd pod przewodnictwem Don Juana; Atkins tak zuchwale odzywał się przed sądem i powtarzał odgróżki, że skazano go na karę śmierci przez powieszenie, dwóch zaś drugich na wygnanie do jednéj z wysp na południu leżących. Szlachetny Don Juan nie chciał tego wyroku potwierdzić przez pamięć na to, że Anglicy byli memi rodakami, owszem prosił, ażeby ich zupełnie uwolniono. Sędziowie po długim oporze przystali wreszcie z warunkiem, żeby Atkins pozostał przez parę miesięcy w więzieniu, dopóki stanowczéj nie przyrzecze poprawy.

Poodbierano im broń palną, a nawet siekiery, a dopóki Atkins siedział w więzieniu, wszystko szło jako tako. Lecz złoczyńca sprzykrzywszy sobie pobyt w zamknięciu, zdołał się wyswobodzić, a połączywszy się z swemi koleżkami, na nowo zaczął dokuczać Hiszpanom.
Tego już było zanadto: mieszkańcy zamku chociaż szlachetni i łagodni, nie mogli dłużéj wytrzymać i żyć ciągle pod groźbą stracenia wszystkiego co posiadali; raz należało pozbyć się niegodziwych sąsiadów. Anglicy widząc że tym razem nie ujdzie im na sucho, udali się w pokorę, prosząc Hiszpanów o pozwolenie opuszczenia wyspy na karaibskiéj łodzi, i uzyskali je. Don Juan zaopatrzył łódź we wszystkie potrzeby, a nawet udzielił im dwie strzelby i kilkadziesiąt ładunków. Do łodzi dorobiono maszt i żagiel.
Tak zaopatrzeni puścili się na morze. Hiszpanie odprowadzili ich do brzegu, życząc pomyślnéj podróży i ciesząc się że już raz pozbyli się wichrzycieli zatruwających im życie.
We dwa tygodnie potém, Hiszpan pracujący w polu postrzegł łódź płynącą ku brzegowi, na któréj ośmiu znajdowało się ludzi. Przestraszony tém pobiegł do zamku, donosząc o niebezpieczeństwie. Hiszpanie pochwyciwszy strzelby, wyszli na spotkanie mniemanych nieprzyjacioł, i z wielkiém zdziwieniem i smutkiem, poznali że to powracają Anglicy w towarzystwie pięciu Karaibów. Oto co ich spotkało:
Po dwóch dniach żeglugi, wylądowali na wyspę leżącą na zachodzie; mieszkańcy zbiegli się natychmiast z bronią, dla przeszkodzenia wylądowaniu przybyszów. Zaniechawszy więc swego zamiaru, popłynęli ku południowi i wysiedli na niewielką przez kilkudziesięciu dzikich zamieszkaną wysepkę. Karaibowie przyjęli ich bardzo dobrze, dostarczając żywności złożonéj z patatów i ryb suszonych. Mieli oni u siebie pięciu niewolników schwytanych w ostatniéj potyczce i za parę fraszek europejskich odstąpili ich Anglikom, między temi znajdowało się dwóch mężczyzn i trzy kobiety.

Po czterech dniach Atkins z towarzyszami i niewolnikami wypłynął na morze, w zamiarze osiedlenia się na jakiéj pustéj wysepce, lecz gdy nie mogli takiéj jak chcieli znaleźć, postanowili więc powrócić na moją wyspę.
Mając teraz niewolników, nie potrzebowali pracować koło roli, i mogli wygodne prowadzić życie. Wylądowali więc prosząc Hiszpanów, aby im pozwolili osiąść na zachodnim krańcu wyspy, odległym o dwie mile od hiszpańskiéj osady, gdzie mieli zamiar pobudować chaty, i zająć się uprawą roli.
Pomimo doznanych nieprzyjemności, dobrzy mieszkańcy zamku przystali na żądanie Anglików, zagroziwszy im jednak, że w razie ponowienia zaczepek, natychmiast wszystkich trzech rozstrzelają. Ponieważ pogróżka ta wyszła z ust Don Juana do tego czasu bardzo pobłażliwego, a więc Anglicy poznali że żartów nie ma, i przez długi czas zachowali się spokojnie. Burzliwy jednak charakter Atkinsa, nie dozwolił mu wytrwać w dobrych zamiarach.
Rozgniewany na jednego Indyanina, uderzył go tak silnie siekierą w głowę, iż ten na miejscu padł trupem. Towarzysz tamtego mszcząc się krzywdy rodaka, rzucił się na Atkinsa i pochwyciwszy wpół powalił na ziemię i począł go dusić. Na szczęście dwaj drudzy Anglicy przybywszy w porę, ocalili życie Atkinsowi zabijając Karaiba; ale pomimo to zuchwały majtek przez kilka miesięcy ciężko chorował, mając prawie pogniecioną piersiową klatkę, i kilka żeber złamanych. Wylizał się z niebezpieczeństwa, ale przyjść do dawnego zdrowia nie mógł i wpadł w suchoty. Kiedy go ujrzałem, przestraszyłem się że tak źle wyglądał. Z barczystego i silnego majtka, cień zaledwie pozostał, zaledwie powłóczył za sobą nogi i zdawało się że nie długo pożyje.
Krwawy ten wypadek zasmucił osadników, lecz poniekąd był pomyślnym, gdyż dwaj drudzy Anglicy podburzani poprzednio przez Atkinsa, zachowywali się teraz spokojnie, a herszt przyciśnięty niemocą, nie miał chęci zakłócać spokojności osady.
Z przywiezionych Karaibek jednę Hiszpan, a dwie inne Anglicy pojęli za żony. Ochrzczono je tymczasowo w nieobecności kapłana, i nauczono pierwszych zasad religii chrześciańskiéj: były to kobiety pracowite, prędko nauczyły się gotować, prać i szyć odzież z koziéj skóry i osadnicy mieli z nich wielką pomoc.
Tak upłynęły pierwsze dwa lata pobytu na wyspie. Gdyby nie tęsknota za ziemią rodzinną i nie niegodziwość Atkinsa, wyspiarze byliby zadowoleni z swojego losu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Daniel Defoe.