Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom III/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
II.
W KTÓRYM SIE MÓWI O PRZYJAŹNI MĘŻCZYZN I O MIŁOŚCI KOBIET.

Kobieta jest dziwną istotą. Kiedy przed Henryką Tristan Henryka żałował, kiedy tonem prawdziwego politowania, opowiadał historyą o przednich zębach, z których jeden Henryce się dostał, ta nie mogła na nic lepszego się zdobyć jak na wyśmianie całéj przygody zabawnéj z pozoru, a okropnéj w rzeczywistości. Widziała tylko jedno pocieszne położenie w téj całéj strasznéj dla Henryka męczarni, a nie myślała ile on znając powody śmiechu, mógł z boleścią w sercu uczuć taką wesołość i cały odgłos tego śmiechu.
Dopóki Tristan przekładał jéj, że to było nielitościwie z jéj strony, śmiać się z boleści z któréj nawet skorzystała, ona odpowiedziała mu nowemi napadami śmiechu i wesołości, tak, że Tristan na pół rozgniewany na pół śmiejący, zostawił ją samą i odszedł od niéj. Raz zostawszy samą i nie mając już morałów Tristana pobudzających ją do wesołości, przestała się śmiać, a po trochu, zwyczajem wszystkich pięknych kobiét, uczuła potrzebę rzucenia się w zdanie przeciwne, temu jakie przed kilką, minutami utrzymywała, i siedząc przy oknie, zaczęła żałować Henryka. I w ten czas to wstała, przeszła przez ogród i udała się do Henryka, zajętego pisaniem listu pożegnalnego, pełnego żalu i smutnych wspomnień o czém już w przeszłym rozdziale opowiedzieliśmy. Otóż, jakieśmy powiedzieli, kobieta jest żyjącą sprzecznością, w prześlicznéj formie z głosem czarującym: to téż Henryka widząc tę prawdziwi] boleść Henryka zesmutniała, jak pierwéj weseliła się i jednym rzutem woli nadała sercu swemu litości, oczom łzy, a słowa pocieszające ustom, zaczęła opatrywać rany które sama zadała, naprawiać błędy które popełniła, tak dalece, że wieczorem obydwa młodzi ludzie byli zamyśleni, zajęci uwagami o których wspomnieliśmy.
Nieszczęściem dla nich, a większém jeszcze nieszczęściem dla drugich, każde indywiduum przeznaczone aby było wczasie mężem lub kochankiem, a świat napełniony jest takiemi indywiduami: każde mówię indywiduum odebrało od natury w saméj chwili przychodzenia na ten świat, pewną dozę miłości własnéj, to jest zadowolenia z siebie, i zarozumiałości, zmieszanéj ze ślepotą względem innych, które to przymioty razem wzięte to zrządzają, że zawsze postrzega ostatni to, co w położeniu męża lub kochanka, najpierwéj postrzedz winien, i że jeżeli przypadkiem się postrzeże, używa właśnie środków najprzeciwniejszych na odwrócenie spełnienia przewidzianéj katastrofy: tak téż i Tristan wyłączny co do przygód, nieoddzielny od drugich charakterem; znosił i podlegał każdéj woli zagadkowéj i przypadkowéj, i nazajutrz po dniu w którym uważał że Henryka czémciś zajętą była, nie troszczył się bynajmniéj aby dojść przyczyny takiego jéj zajęcia; Jak gdyby w kobiecie oddalonéj od świata, znajdującéj się między dwoma młodymi ludźmi z których jeden jest od pięciu miesięcy jéj kochankiem, a drugi od kilku dni przybyłym; zajęcie się, mogło istnieć i bez przyczyny.
Dnie następowały jedne po drugich, ale oczywiście coś nadzwyczajnego działo się w domu. Takiego coś, było, jak to się zdarza między zakochanemi, przed wybuchem jakiéj gwałtownéj sceny, a po wybuchnięciu któréj wszystko znów okazuje się w lazurowym nieba kolorze, albo też wszystko zostaje zerwaném; do oznajmienia takiéj sceny, czyli do zapowiedzenia jéj wzywa się pewnych przygotowawczych sprzeczek, pewnych przedugodnych sprzeciwiali, podobnych do tego wichru szeleszczącego listkami i zapowiadającego, że burza spadnie na ziemię. Gdyby Tristan nie był tak mało bacznym jak wszyscy inni kwalifikujący się na mężów i kochanków, byłby się natychmiast domyślił, że jeżeli już nie dzieje się to, dziać się może coś dziwnego w sercu i uczuciach Henryki. Bo ile razy stawszy się uprzejmiejszym dla niéj, w miarę gdy ona dla niego była przekorną, ile razy przysuwał się do niéj, szczególniéj w ten, czas kiedy z Henrykiem rozmawiała, i powiadał jéj, że czas prześliczny, a zarazem pytał czy nie chce konno przejechać się? zawsze mu odpowiadała tém jedném słowem „dziękuję“ ale tak sucho, że można było wziąść to słowo za bratnie, ale starsze słowa, nie chcę, nadto może twarde i dla tego nieużywane.
I dzień przemijał na zimnéj rozmowie, a w wieczór, Henryka zawsze znalazła jakąś wymówkę aby pozostać samą.
Miłość jest jak deska do chóźdania, któréj dwa przeciwne końce nie mogą pozostać w równowadze, gdyby téż nie to, wynalezionoby równowagę w szczęściu, czyli że szczęście byłoby powszechném i wszędzie. Otóż tak się dzieje, że zawsze jeden koniec w górze kiedy drugi na dole, tak samo między kochankami, że jedno zawsze w tenczas więcéj kocha, kiedy drugie mniéj okazuje przywiązania, lub ze wszystkiém kochać przestaje. Ale jak we wszystkich grach świata tego, nieruchomość i ciągła stagnacya tak umysłu jak ciała jest niepodobną, trzeba wiele i bardzo wiele usiłowań, aby położenie na chóźdawce zmienić i tym sposobem, ten co przeważał na dole staje się lekkim i idzie w gorę, a ten co był na górze jest wówczas cięższym spada na dół, tak, że koniecznie jeden drugiego położenie zająć musi: czyli że ten co mniéj kochał musi pokochać mocniéj, a ten co bardzo kochał, musi poprzestać albo przynajmiéj zwolnić w kochaniu, powtarzam jednak, że równowaga nie podobna; i że ten który był na dole, co znaczy że był silniejszym, to jest że mniéj kochał i współ zawodnika trzymał w zawieszeniu, albo zmorduje się swojém położeniem, albo porzuci zabawę. NB. jeżeli jest litościwego i dobrego serca, na tenczas, porzucając miejsce swoje i grę, przytrzyma deskę, aby drugi mógł z niéj zstąpić nie zrobiwszy sobie nic złego; lecz jeżeli jest bez litości, porzuca raptem wszystko, narażając drugiego z nim się bawiącego na spadnięcie i skręcenie karku.
W zupełnie podobném położeniu znajdowała się Henryka z Tristanem, bo Tristanowi który widział kobietę uwielbiającą go, zdawało się, że żałował Ludwiki i nie chciął postrzegać udręczeń jakie tém swojéj kochance wyrządzał aż do chwili, kiedy Henryka znużona rolą swoją, na wzajem dla niego ostygła, co sprawiło skutek zwyczajny: że Tristan bardziéj ją cenił. Lecz tym razem Henryka była silniejsza i miała lepsze stanowisko czyli była mocna położeniem: ale Tristan nie dojrzał jeszcze Henryka, i dla tego nie wiedział co począć. Dawne sposoby nieudawały mu się więcéj, zapisywał album wierszami i śpiewał jak najtkliwiéj, jednak Henryka znajdowała wiersze i śpiew nudnemi, a pogarda tak się stała widoczną, że Tristan koniecznie ją postrzedz musiał.
Tristan ani rozumiał ani pojmował przyczyny téj zmiany, i pytał oto Henryka, którego sadził przyjacielem swoim po usłudze jaką mu zrobił. Biedny Tristan! który myślił że to jest uczynić przysługę, stawiając zaporę woli czyjéj, a nadewszystko biedny, iż myślał, że za przysługę choćby największą, najrzetelniejszą, pozyska się przyjaciela. Gdyby Bóg dał dwa życia człowiekowi, jedno na nabycie doświadczenia i ocenienie świata, drugie na korzystanie złego co się człowiek nauczył, to pewna, że tych dwóch żyć niewystarczyłoby, i że to drugie życie byłoby zawsze jeszcze nieszczęśliwsze od pierwszego. Gdybyśmy, w przypuszczeniu takich dwóch istnień danych od Boga, znali w podobnéj epoce Tristana i widzieli go czyniącego zapytania Henrykowi, oto są słowa prawdy którebyśmy mu powiedzieli:
„Jak to? waryacie! tyś przeszkodził człowiekowi, dla własnego szczęścia jego, dopełnić czynu jego własnéj woli, a co gorzéj jeszcze, jak człowiek bezrozumny przyprowadziłeś go do kobiety, któréj w prawdzie nie kochałeś ale mogłeś co chwila ją pokochać, bo pokazuje się, że ją teraz kochasz; i myślałeś że można bezkarnie oddać przysługę człowiekowi? Ależ nieszczęsny człowieku! już sześć tysięcy lat, jak najpierwsi filozofowie i najgenialniejsi poeci, życie swoje trawią na powtarzaniu ci, że ludzie w ogólności, a przyjaciele w szczególności

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przecież wszystko to co pisali, jedynie na to było, aby cię ostrzedz, żebyś tego nie zrobił co właśnie teraz uczyniłeś. Czyż warto było, aby prace wielkich ludzi i pisane traktaty o przyjaźni, tak się z poniewierały, że ty mogłeś wystąpić z twoją grubą pomyłką i wszystkie ich zdania zniweczyłeś? Ależ ty jesteś stokroć ślepszy jak Belizaryusz. Czyż ty nie domyślasz się, nie widzisz, że pierwszym czynem zawdzięczającym ci przysługę, być powinno: staranie się o względy kobiety którą kochasz, i użycie wszystkich sposóbów, aby ci jak najwięcéj przykrości zrobić. W téj chwili, dodalibyśmy jeszcze w naszéj otwartości i idź! idź Tristanie! do pokoju, w którym się znajduje Henryka, zobaczysz tam u nóg jéj twego przyjaciela, ujrzysz go w takim położeniu, w jakiem ty się znajdowałeś przed oddaniem mu przysługi, i posłyszysz go wymawiającego podobne tym słowa, jakie wymawiałeś nimeś jednego więcéj niewdzięcznika na święcie tym przysporzył.
No, a wiecież coby Tristan, jeżeli jest szczerym i otwartym, na to zbawienne rady odpowiedział?
Oto z miną głębokiego przekonania, i jakby najświętszą prawdą, odrzekłby nam:
„Mój drogi! zanadtoś śmiały, kiedy śmiesz mi takie biednie prawić: że Henryk jest kochankiem Henryki! gdzież twoja głowa, mój biedny przyjacielu? okropnie zwodzisz twoich czytelników, jeżeli im podobne rzeczy w swoich romansach opisujesz; wszakżesz ona nie może czuć dla niego miłości, wszakże za każdym razem kiedy jéj mówię o Henryku, kiedy dokładam starań aby go polubiła, odpowiada mi: żebym milczał, mów i że go znajduje zupełnie śmiesznym. Pomyśl tylko, że żadna dotąd kobieta nie mogła go pokochać, tém bardziéj téż Henryka, kobieta pełna wykwintnego gustu, tak dowcipna, wytworna! Pomyśl, że ona całe życie, słowo w słowo ma opowiedziane tego nieboraka, wie że ma fałszywe zęby, i codzień śmieje się z niego. Nie! nie mój kochany, z téj strony nie ma żadnego niebezpieczeństwa, bądź o mnie spokojny. Henryka nie zdolna popełnić takiéj niewdzięczności. I Tristan pewnie poróżniłby się z nami, dawszy nam pierwéj naukę o sercu ludzkiém.
Co do nas, bylibyśmy się z grzecznością odwrócili od niego, mówiąc sobie samym: „nie zna ani mężczyzn, ani kobiet, ot, naiwnie sobie szczęśliwy!“
Ale nas tam nie było: i dla tego nie udał się do nas, tylko do Henryka.
— Mój Henryku! co téż to mogło się zrobić Henryce?
— Nie wiem, odpowiedział przyjaciel.
— Ależ może opowiada ci rzeczy, których nie śmie mnie mówić?
— Oh! wcale nie, zkądby jéj przyszło takie do mnie zaufanie.

. — Ztąd, że po całych godzinach z tobą rozmawia.
— To prawda. Ale mi nigdy ani słowa o tobie nie mówi.
— To dziwnie. Może mnie już nie kocha?
— Owszem, zawsze dla ciebie jednakowa.
— Tak myślisz?
— Jestem tego pewny.
— Lecz przecie, cóżbyś mi poradził robić w takiej okoliczności?
— Pytasz mi się o radę?
— Tak jest.
— Trudno to bardzo dawać radę.
— Jedna tylko rzecz jest nad to trudniejsza, to jest: iść za tą radą: mów przecie jednak.
— No! otóż! na twojém miejscu...
— Na mojem miejscu?...
— Porzuciłbym Villę.
— Jak to! co chcesz mówić?
— Na jakiś czas, na miesiąc, na piętnaście dni. Dałbym uczuć Henryce smutek po oddaleniu, a po przybyciu, przyjęto by mnie okrzykami radosnemi, jak dawnych bohaterów w tryumfach.
— A ty! cóżbyś przez ten-czas tu robił?
— Ja? no... pozostałbym tutaj, aby Panią Linsay nie zostawiać samą; uważałbym na wrażenie jakie twoja niebytność sprawia, i potém, za powrotem twoim, opowiedziałbym ci wszystko.
— Może masz słuszność...
— Zdaje mi się że to byłby dobry sposób; Kobiety miewają chwile złego humoru, tak jak czas, ma swoje deszcze, trzeba się chronić od jednego jak od drugiego, i nie wracać, aż kobieta będzie wesołą i uprzejmą, a niebo pogodném.
— No! dobrze! pomyślę nad tém, i jeżeli Henryka nie będzie dla mnie lepszą, pójdę za twoją radą.
Pozwalam wam rozważać, co sobie Henryk myślał po takiéj rozmowie. Ten biedny Tristan, na prawdo zaczął się kochać w Henryce. Ona zaś stając się dla niego zimną, wzięła drogę najpewniejszą, chociaż najlepiéj znaną. Tristan w głowę zachodził, chcąc dojść, co mógł takiego przewinić swojéj kochance, że znajdowała wszystko to niedobrém co tylko powiedział. Nie było jeszcze wojny otwartéj, lecz często w rozmowie przy Henryku, pani de Lindsay pozwalała sobie słów docinkowych, które ściskały boleśnie serce jéj kochanka. Często, nie raczyła nawet odpowiedziéć mu na jego mowę, albo jeżeli odpowiadała, to zawsze słowa jego złe i fałszywie tłomacząc. Dla tego Tristan stał się posępnym, aż straszno było patrzéć na niego, i to go zniewoliło zasięgać rady od Henryka.
Nareszcie, raz w wieczór, znalazłszy się sam na sam z Henryką, przybliżył się do niéj, ukląkł u nóg jéj, co zwyczajnie robił i wymówił do niéj:
— Henryko! otwarcie mi powiedz! co masz przeciwko mnie? Czy myślisz że cię już nie kocham? czy cię mimowolnie czém obraziłem? w imię nieba powiedz mi!
— Nic doprawdy nie mam przeciwko tobie mój przyjacielu! i zapewniam cię, że nadto za złe bierzesz małe nic nieznaczące dzieciństwa, które dla tego samego powinny nie mieć skutków, że nie mają przyczyn.
— Nie mówisz do mnie szczerze, nie kochasz mnie już!
— Mylisz się Tristanie, kocham cię zawsze!
— Jakże mi to zimno powiadasz! a jednakże to mi pierwszy raz mówisz od dawnego już czasu.
— Nigdy nie jesteśmy sami, mogęż przy obcym powtarzać, ci że cię kocham? nie możesz wymagać tego po mnie; już i to nadto; żeśmy panu de Sainte Ile uczynili na pół zwierzenie, nie powiedziawszy mu wszystkiego. On ma oczy, nie możemy przeszkodzie mu aby niemi nie widział, ale możemy ustrzedz się aby nie słyszał.
— Miesiąc temu, Henryko, nie byłabyś do mnie tak mówiła!
— Bo od miesiąca wiele się nowych rzeczy stało.
— I cóż się takiego słać mogło, aby z powodowało dla mnie taką w tobie zmianę?
— Rozważyłam sobie...
Rozważyłaś?
— Tak jest.
— I możnażby wiedziéć to rozważenie, które cię robi tak niedobrą dla mnie, i czyni tyle nieszczęśliwym?
— Rozważyłam sobie: żeś mnie nie kochał, żeś kochał inną, że jeżeli teraz cierpisz, sądź ile ja cierpiałam.
— Ależ to czas dawno już zapomniany, Henryko! po co go przypominać? kocham cię więcéj niż kochałem Ludwikę, bardziéj niż kiedykolwiek mogę kochać jaką kobietę. Ta obojętność twoja może udana? nieprawdaż? kochasz mnie jeszcze.
Henryka nic nieodpowiedziała.
Tristan podniósł się.
— No! widzę, wymówił, że mi już nic nie pozostaje, tylko pójść za radą Henryka.
— Jakaż to rada?
— Żeby odjechać.
— Odjechać? z zadziwieniem odparła Henryka.
— Tak jest.
— A to dla czego?
— Dla tego, że na teraz moja bytność jest tu niepotrzebną, a z czasem, mogłaby się stać śmieszną.
— Wytłomacz się.
— Chcę mówić pani, że dotąd ta twoja zimna obojętność może pochodzić tylko z woli twojéj, i że późniéj można jéj będzie nadać boleśniejszą dla mnie przyczynę. Nie powinniśmy czekać chwili, w któréj pani staniesz się więcéj występną, a ja bardziéj smutny, z przymuszonego rozłączenia. Henryka zarumieniła się, ale Tristan tego nie widział.
— To bardzo fe panie! odpowiedziała, mówić takie rzeczy. Dotąd nie masz mi nic do wyrzucenia, i nie wiem w jakim celu mówisz to wszystko.
— To jest pani: że obawiam się, abym nie był przeszkodą do jéj szczęścia, i dla tego chcę odjechać.
— Odjechać? odrzekła, pan tylko to słowo masz na ustach, wiesz jednak dobrze że nie możesz tego zrobić.
— A to dla czego? zapytał Tristan, który po tonie wymówienia Henryki, zrozumiał, co mogło nastąpić.
— Cóż się z panem stanie jeżeli wyjedziesz?
— Tristan zbladł.
Henryka rzuciła mu całą przeszłość jak obelgę przed oczy. Możeby była połowę swego majątku oddała, żeby mogła była cofnąć to słowo, lecz cios już był rzucony. Rana bolesna i głęboka zadaną, została; Tristan, który dotąd całą tę rozmowę uważał za kłótnie miłosną, i myślał, że Henryka na tém skończy iż mu się rzuci na szyję, zdrętwiał i pognębionym został taką mową. Dwie łzy z serca pochodzące, zpłynęły z oczu, i gdyby był się wstrzymywał, byłby jak dziecię płakał. Nie odpowiedział nic, wziął kapelusz i poszedł do drzwi. Henryka zrozumiawszy, że potrzebowała przebaczenia za okrucieństwo, wstała i rzuciła się pomiędzy drzwi a Tristana.
— Przebacz, Tristanie! zawołała.
— O! ja pani przebaczam ale jadę.
— Nie wyjeżdżaj, zaklinam cię! nie powinieneś gniewać się na mnie; cierpię w nerwach; oh! my kobiety, nie znamy tak jak wy wartości i wagi słów wmówię. Przebacz mi, nie to com powiedziała, ale wytłumaczenie jakie nadać mogłeś moim wyrazom. Czyż sądzisz że jestem zdolną dobrowolnie zadać ci boleść?
I mówiąc to, wzięła go za rękę i przyciągnęła ku sobie. Tristan był jakby z paraliżowany; ciche łzy płynęły mu z oczu, dal się prowadzić, bo nie miał władzy ani siły chciéć lub nie chciéć czego.
— Ależ! przyjacielu! wymówiła tonem żalu, no! nie płacz; źle zrozumiałeś mowę moją; ja chciałam powiedzieć, że bezemnie, bez kogoś któryby cię kochał, byłbyś nieszczęśliwym, bo ty potrzebujesz być kochanym. To tak trzeba było tłumaczyć słowa moje. A ty niedobry! inną im myśl nadałeś. To ty powinienbyś przeprosić mnie, za to, żeś mnie osądził zdolną, powiedzieć inaczéj! ależ to byłoby niegodnie! nikczemnie, podłe! a przecież nie wierzyłbyś żebym mogła być nikczemną, szczególniéj względem ciebie, który mnie kochasz i którego kocham, dodała po cichu.
— O! pani mnie nie kochasz.
— No! otóż znów zaczynisz i znów wątpisz!
— Gdybyś mnie kochała, nigdy byś mi nie była powiedziała tego com dopiero usłyszał; tak jest Henryko.
— Ależ ty sobie robisz roskosz z mojéj męczarni! zawołała Henryka, płacząc temi łatwemi łzami, które wylewać jedynie kobiety mają przywilej, i które są wewnętrznemi powodziami: czyż nie widzisz że od kilku dni jestem cierpiącą? i zamiast pielęgnować mnie i współczuć ze mną, nie wiem zkąd wynajdujesz powody do kłótni, i takim sposobem zniewalasz mnie do płaczu? Jesteś bez litości! bo wiesz że kocham; że dopiero co przepraszałam cię, a ty zamiast mnie przeprosić, martwisz mnie tém bardziéj.
Wszystko to powiedziane było z takiem przekonaniem, że Tristan uwierzył że on sam winien, i znów się rzucił do nóg Henryki.
Ta skończyła na przebaczeniu swemu kochankowi. Oboje sobie powtórzyli: że się kochają jak w pierwszych dniach miłości, i kiedy Henryk wszedł, kochankowie byli jak dawniéj, to go zadziwiło, i zdawało się, że nawet i gniewało. Wieczór przeszedł bez wielkiego wstrząśnienia, i ledwie małe kiedy niekiedy słówko przypomniało scenę dzienną, jak niby wątle obłoczki, pędzone wiatrem po burzy, któréj jakąś cząstkę w sobie zawierają.
O północy, Henryk podniósł się i pożegnał Henrykę; Tristan to samo uczynił.
— Bądźcie zdrowi panowie! odezwała się, do jutra! Zobaczymy jutro rano powiedziała do Tristana, ściskając mu rękę, czy ci mogę ze wszystkiém przebaczyć.
I obydwa odeszli do drugiéj Villi.
Tristan udawszy się do swego pokoju, przypomniał sobie wszystko co w dzień zaszło, a że dopiero była północ, a księżyc pysznie świecił, wołał rozmyślać w oknie, i pytał się siebie samego: czyby też Henryka przebaczyła mu gdyby przyspieszył chwilę zupełnego z nią pojednania i zgody? Druga Villa, jakby uśpiona, tak spokojnie odbijała białém srebrném światłem księżyca, i Tristan tak samo jak w dzień przyjazdu swego widział powolnie kołyszące się drzewa poruszane wiatrem, można powiedziéć że powietrze i noc oddychały miłością. Tristan mając klucz od ogrodu Henryki, postanowił pójść w nocy do niéj dla otrzymania przebaczenia, a dla tego aby go łatwiéj pozyskać, chciał jéj pod oknem zaśpiewać ulubioną aryę.
Zszedł więc powolnym i równym krokiem, przeszedł ogród, otworzył furtkę i gotował się przebyć przestrzeń dzielącą dwa mury. Lecz zdało mu się, że się coś ruszało przy furtce od któréj miał klucz. W istocie, człowiek jakiś stał przy niéj, może złodziéj. Tristan zatrzymał się; człowiek ów wolno i po cichu otworzył furtkę od ogrodu Henryki, i zamknął ją za sobą; Tristan jednym skokiem przebył odległość od muru do muru, i z kolei ostrożnie, otworzył także tę samą furtkę; natenczas mógł dojrzéć tego który zawracał się na końcu ulicy oświeconéj księżycem, i ujrzał Henryka de Sainte-Ile.
Tristanowi okropnie serce bić zaczęło. Widział, jak Henryk przeszedł ogród, jak po cichu wśliznął się do domu i zniknął, starannie drzwi od ganku zamknąwszy.
Pierwszą myślą Tristana było: wejść tam także, bo równie miał klucz od drzwi wchodowych; chciał zakuć Henryka, lecz potém namyślił się, bo pragnął miéć oczywisty dowód: że go Henryka zdradzała; postanowił zatém czekać.
Wszystko co możemy o téj przygodzie powiedziéć, jest to; że o trzeciéj rana czekał jeszcze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.