Przygoda w Marokko/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Przygoda w Marokko
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 5.10.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nieufność Marabuta

Lord Lister wrócił do swych towarzyszy, niezmiernie zadowolony z przebiegu rozmowy z wielkim Roghi.
— Na Boga, — zawołał Charley. — Osiągasz przecież wszystko, o czym tylko zamarzysz. Nigdy nie spodziewałbym się takiego rezultatu. Jestem teraz pewny, że twój projekt zostanie przeprowadzony. Żałuję tylko jednej rzeczy — dodał z uśmiechem.
— Jakiej, jeśli wolno spytać?
— W całej tej sprawie działałeś tylko jako lord angielski lub jako milioner amerykański. Nie pamiętałeś ani przez chwilę, że w tej afrykańskiej kazbie byłoby świetne pole do działalności dla Johna Rafflesa. Pomyśl tylko, że ten wódz riffeński zebrał olbrzymi skarb wojenny, do którego obecnie przyłączył się milion pesetów.
Lord Lister zapalił papierosa i pogroził żartobliwie palcem przyjacielowi.
— Nie komplikujmy bardziej tej sprawy i nie utrudniajmy jeszcze bardziej sytuacji, Jacka Lubtona. Przyjaźń, jaką okazał nam Emir, oraz jego gościnność nie pozwalają nam myśleć o zdradzie. Gdyby okazał nam wrogość, John Raffles miałby prawo wystąpić na scenę. Ale w tych stosunkach, w jakich jestem obecnie z Emirem, nie wolno nam myśleć o skarbcu wojennym.
Charley zaśmiał się.

— Wielka szkoda — odparł. Po naszej ostatniej przygodzie w Messynie nasz własny „skarbiec wojenny“ wymagałby uzupełnienia.
Marabut nie zwracał uwagi na prowadzoną w języku angielskim rozmowę. Zajęty był paleniem. Błękitny obłok dymu oddzielał go od jego towarzyszy. Po kilku chwilach odłożył ustnik swej nargili i podniósł się.

— Nie jesteśmy jeszcze u celu. Zmienną jest dusza wielkiego Roghi. Nie przebyliśmy jeszcze wszystkich niebezpieczeństw. Muszę dowiedzieć się, jak stoją sprawy? Mam nadzieję, że przyniosę wam dobre wieści.
Bu Ismail ukłonił się ceremonialnie i wyszedł.
— Ten pobożny pustelnik, zawstydza mnie — rzekł lord Lister. — Jestem zbyt beztroski. Nie należy wierzyć bez zastrzeżeń w dobre intencje Emira.
— Chciałbym podzielić twoje zdanie... Nadarzyłaby się wówczas okazja, abyś mógł wystąpić w swej właściwej skórze jako John Raffles.
— Mówiąc szczerze — odparł Lister — wołałbym, aby w interesie naszego młodego przyjaciela, sprawa zakończyła się polubownie. Ale kto wie? Dopóki nie będziemy mieli innych dowodów, musimy wierzyć w szczerość słów Bu Hamary.
Lord Lister zwrócił się w stronę drzwi i nadstawił uszu. Instynktownie włożył rękę do kieszeni, w której znajdował się rewolwer.
Zasłona, znajdująca się po lewej stronie drgnęła i do pokoju wszedł murzyn w błękitnej dżelabie z krótkimi rękawami. Położył rękę na sercu i ukłonił się głęboko.
— Czy Sidi zgadza się udzielić mym panom chwilki rozmowy?
— Kim są twoi panowie i czego chcą?
Czarny służący cofnął się i wskazał na drzwi. Następnie skrzyżował ręce na piersiach i znów zgiął się w ukłonie. Zasłona rozchyliła się po raz wtóry i do pokoju weszło dwóch mężczyzn w białych burnusach. Jeden z nich nosił zielony turban potomków Kalifa. Turban drugiego był zupełnie biały. Lord Lister ze swym niezwykłym talentem do naśladownictwa, powtórzył dokładnie ich wschodni ukłon.
— Czemu zawdzięczam zaszczyt waszej wizyty?
— Przychodzimy, szlachetny cudzoziemcze — rzekł marokańczyk w zielonym turbanie, aby w imieniu sułtana, władcy całego terytorium marokańskiego, wraz z krainą Riffu, zapytać się o zdrowie i zaofiarować pomoc, jaka ci będzie potrzebna.
Lord Lister uśmiechnął się z lekką ironią.
— Troska waszego potężnego władcy o moją skromną osobę wzrusza mnie niesłychanie — odparł z powagą, która pobudzała Charley‘a do śmiechu. — Zechcijcie powiedzieć Jego Wysokości, że czuję się znakomicie, że nie mam dość słów dla wyrażenia wdzięczności za uprzejme przyjęcie, jakie mi zgotował wielki Roghi.
— Zaniosę te słowa memu panu — odparł człowiek w zielonym turbanie. Jeśli chcesz mi ufać, cudzoziemcze, strzeż się. Kot jest najuprzejmiejszy dla myszy w chwili, gdy pragnie ją zjeść. Przybyliśmy w charakterze członków margzenu, aby skłonić wielkiego Roghi do poddania się. Ale Roghi jest dumny. Jego potęga jest wielka, a góry Riffu niedostępne. Jeśli przyrzekasz nam, że zachowasz naszą wizytę w sekrecie, w imieniu sułtana uczynimy ci propozycję, która okaże się korzystną dla niego, dla nas i dla ciebie.
— Macie moją obietnicę — odparł lord Lister. — możecie mówić bez obawy.
— Nasz pan jedyny i prawdziwy Emir wiernych nie może zrezygnować z olbrzymiej połaci kraju marokańskiego od Ceuty do Melilli. Pragnie on żyć w zgodzie z mocarstwami, których postępowanie Bu Hamary oburza. Jeśli Roghi podda się, sułtan zawrze z nim pokój. Pewny swej siły, Bu Hamara trwa w oporze. Czyż mamy wrócić do Fezu nie spełniwszy naszej misji? Z twoją pomocą oraz przy pomocy twych ludzi uda nam się łatwo zmusić Emira do posłuszeństwa. Jeden z nas objąłby zamiast niego dowództwo nad Riffe. Zawładnęlibyśmy wówczas skarbcem wojennym. Połowa poszłaby dla naszego pana, druga zaś połowa dla ciebie. Jesteś pierwszy, który odważył się przedrzeć się przez te góry. Nie potrzeba nam innego dowodu twej odwagi. Zgódź się, cudzoziemcze, a nasz los i twój zostanie w ten sposób zabezpieczony. Gdy ja zostanę wodzem Riffu uczynię wszystko, co będziesz chciał. Jakiego jesteś zdania o naszej propozycji?
— Charley, co myślisz o tym? — rzekł lord Lister, zwracając się do swego przyjaciela. — Czy mamy się zgodzić na ten układ? Moglibyśmy dzięki niemu napełnić nasze kieszenie...
— Byłbym skłonny do zawarcia tego układu — odparł Charley. — Sam zadawałeś sobie pytanie, czy naprawdę Roghi jest do nas dobrze usposobiony. Zgadzając się na proponowane warunki, sparaliżowalibyśmy możliwy z jego strony podstęp. Ponadto nie wolno nam gardzić milionem, a może i wielu milionami.
— Jaką mamy gwarancję, że ci dwaj ludzie mówią prawdę, i że nie są nasłani, aby nas wypróbować — odparł lord Lister. — Ja jestem odmiennego zdania. Nie lubię zresztą być narzędziem w cudzych rękach. Szczęście sprzyja mi tylko wówczas, gdy pracuję sam. W razie potrzeby potrafię obejść się bez sprzymierzeńców.
— Muszę uchylić czoła przed twoją przezornością, mistrzu — odparł Charley. — Szkoda mi tylko pieniędzy.
— I tak byśmy ich nigdy nie otrzymali — odparł lord Lister. — Wiesz przecież, że myszy nęci się słoniną.
Zwrócił się do Marokańczyków.
— Wybaczcie nam naszą rozmowę, czcigodni wysłannicy wielkiego maghzenu. Chciałem naradzić się z mym towarzyszem, który jest pełen mądrości.
Charley ukłonił się z powagą.
— Mój przyjaciel zwrócił mi uwagę, że dotychczas nie podaliście mi panowie swoich nazwisk, ani nie złożyliście dowodów, że naprawdę jesteście wysłannikami maghzenu.
Arabowie spojrzeli po sobie zmieszani. Człowiek w białym turbanie ukłonił się. — Myśleliśmy już o tym — rzekł. — Żądanie twoje jest słuszne. Przed zawarciem z nami umowy, pragniesz znać nasze nazwiska: jestem Mohamed ben Aissa. Nazwisko to znane jest wśród plemion marokańskich i ci, którzy je nosili często prowadzili armie sułtańskie ku zwycięstwu. A ten człowiek — to Omar ben Hassan, mój sekretarz prywatny.
Wyciągnął z burnusa pergamin, pokryty pieczęciami i wręczył go lordowi Listerowi.
Sekretarz, władający doskonale językiem hiszpańskim przetłomaczył na żądanie lorda Listera treść dokumentu. Był to istotnie list sułtana, mianujący tych marokańczyków wysłannikami na dwór wielkiego Roghi.
— Dziękuję wam panowie — rzekł lord Lister, zwracając marokańczykom ich dokumenty. Ani przez chwilę nie wątpiłem w prawdę tych słów. Ale wiara nie jest równoznaczna z pewnością. Układ wymaga szczerości z obydwu stron.
Błysk radości zajaśniał w oczach Mohammeta ben Aissy.
— Czy zgadzasz się podpisać pakt?
Lord Lister pochylił głowę udając, że się zastanawia. Następnie podniósł się i rzekł:
— Dziękuję wam panowie za okazane mi zaufanie. Zważywszy jednak, że Roghi przyjął nas przyjaźnie, że sprawa, dla której się tu zjawiliśmy została przez nas już prawie załatwiona, nie mogę przyjąć waszej propozycji. Złamałbym bowiem odwieczne prawa gościnności.
Obydwaj marokańczycy drgnęli. Radosna powaga, która cechowała dotychczas ich zachowanie zniknęła nagle, ustępując miejsca wyrazowi wściekłości.
— Psi syn — mruknął Mohammet ben Aissa przez zęby. —
Wyciągnął z pod burnusa długi sztylet. Sekretarz również uzbrojony, gotował się do ataku na Charleya. —
Zaledwie napastnicy zdążyli uczynić krok naprzód, cofnęli się przerażeni. Ujrzeli wycelowane przeciwko sobie dwie lufy rewolwerowe.
— Schowajcie w tej chwili swoje noże — rozkazał lord Lister. —
Sztylety skryły się natychmiast pod burnusami.
— A teraz precz stąd, ambasadorzy jego sułtańskiej mości! Dziwne są wasze pojęcia o honorze i obowiązkach gościnności.
Obydwaj mężczyźni, bez słowa skierowali się w stronę drzwi. Mohammet ben Aissa zniknął za zasłoną. Jego sekretarz Omar ben Hassen zatrzymał się nagle:
— Wierzycie słowom wielkiego Roghi głupcy! — zawołał. — Pożałujecie rychło żeście odrzucili naszą pomoc. My jedyni mogliśmy wam pomóc. Teraz dosięgnie was nasza zemsta. Nigdy nie ujrzycie waszej ojczyzny. Niechaj Allah was przeklnie, psy niewierne.
— Czy pozwolisz mi strzelać? — zapytał Charley. —
Podniósł rewolwer udając, że strzela. Jednym skokiem, marokańczyk skrył się za drzwiami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.