Strona:PL Lord Lister -48- Przygoda w Marokko.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nością, mistrzu — odparł Charley. — Szkoda mi tylko pieniędzy.
— I tak byśmy ich nigdy nie otrzymali — odparł lord Lister. — Wiesz przecież, że myszy nęci się słoniną.
Zwrócił się do Marokańczyków.
— Wybaczcie nam naszą rozmowę, czcigodni wysłannicy wielkiego maghzenu. Chciałem naradzić się z mym towarzyszem, który jest pełen mądrości.
Charley ukłonił się z powagą.
— Mój przyjaciel zwrócił mi uwagę, że dotychczas nie podaliście mi panowie swoich nazwisk, ani nie złożyliście dowodów, że naprawdę jesteście wysłannikami maghzenu.
Arabowie spojrzeli po sobie zmieszani. Człowiek w białym turbanie ukłonił się. — Myśleliśmy już o tym — rzekł. — Żądanie twoje jest słuszne. Przed zawarciem z nami umowy, pragniesz znać nasze nazwiska: jestem Mohamed ben Aissa. Nazwisko to znane jest wśród plemion marokańskich i ci, którzy je nosili często prowadzili armie sułtańskie ku zwycięstwu. A ten człowiek — to Omar ben Hassan, mój sekretarz prywatny.
Wyciągnął z burnusa pergamin, pokryty pieczęciami i wręczył go lordowi Listerowi.
Sekretarz, władający doskonale językiem hiszpańskim przetłomaczył na żądanie lorda Listera treść dokumentu. Był to istotnie list sułtana, mianujący tych marokańczyków wysłannikami na dwór wielkiego Roghi.
— Dziękuję wam panowie — rzekł lord Lister, zwracając marokańczykom ich dokumenty. Ani przez chwilę nie wątpiłem w prawdę tych słów. Ale wiara nie jest równoznaczna z pewnością. Układ wymaga szczerości z obydwu stron.
Błysk radości zajaśniał w oczach Mohammeta ben Aissy.
— Czy zgadzasz się podpisać pakt?
Lord Lister pochylił głowę udając, że się zastanawia. Następnie podniósł się i rzekł:
— Dziękuję wam panowie za okazane mi zaufanie. Zważywszy jednak, że Roghi przyjął nas przyjaźnie, że sprawa, dla której się tu zjawiliśmy zotsała przez nas już prawie załatwiona, nie mogę przyjąć waszej propozycji. Złamałbym bowiem odwieczne prawa gościnności.
Obydwaj marokańczycy drgnęli. Radosna powaga, która cechowała dotyczczas ich zachowanie zniknęła nagle, ustępując miejsca wyrazowi wściekłości.
— Psi syn — mruknął Mohammet ben Aissa przez zęby. —
Wyciągnął z pod burnusa długi sztylet. Sekretarz również uzbrojony, gotował się do ataku na Charleya. —
Zaledwie napastnicy zdążyli uczynić krok naprzód, cofnęli się przerażeni. Ujrzeli wycelowane przeciwko sobie dwie lufy rewolwerowe.
— Schowajcie w tej chwili swoje noże — rozkazał lord Lister. —
Sztylety skryły się natychmiast pod burnusami.
— A teraz precz stąd, ambasadorzy jego sułtańskiej mości! Dziwne są wasze pojęcia o honorze i obowiązkach gościnności.
Obydwaj mężczyźni, bez słowa skierowali się w stronę drzwi. Mohammet ben Aissa zniknął za zasłoną. Jego sekretarz Omar ben Hassen zatrzymał się nagle:
— Wierzycie słowom wielkiego Roghi głupcy! — zawołał. — Pożałujecie rychło żeście odrzucili naszą pomoc. My jedyni mogliśmy wam pmóc. Teraz dosięgnie was nasza zemsta. Nigdy nie ujrzycie waszej ojczyzny. Niechaj Allah was przeklnie, psy niewierne.
— Czy pozwolisz mi strzelać? — zapytał Charley. —
Podniósł rewolwer udając, że strzela. Jednym skokiem, marokańczyk skrył się za drzwiami.

Napad

Charley powiódł za nimi roześmianym spojrzeniem.
— Czy spostrzegłeś z jaką kocią zręcznością ten zuch uciekł przed twym rewolwerem?
Lord Lister schował broń do kieszeni.
— Nie uważam sytuacji za pomyślną. Ci dwaj będą bezwątpienia buntowali Emira przeciwko nam i postarają się przypisać nam plan, który powstał w ich głowach. Nie wiem co z tego wyniknie.
Na szczęście, nasi przyjaciele z „Meteora“ znajdują się w pobliżu. Zechcij łaskawie Charley z nimi się skomunikować. Oddziela nas od nich tylko przedsionek. Muszą być w każdej chwili gotowi do ataku. Gdyby natomiast walkę rozpoczęto od nich, sternik da nam znać przy pomocy gwizdka. Przyjdziemy im z pomocą.
— Czy uważasz sytuację za niebezpieczną — zawołał zdumiony Charley. — Sądziłem, że wszystko szło jaknajlepiej.
— Tak było dotąd istotnie. Możliwe zresztą, że się mylę. Nie mam zaufania do tych dwuch emisariuszy sułtana. Oczernią nas jak tylko będą mogli i wątpię, czy Bu Hamara zorientuje się w ich kłamstwie. Nie jestem pewny, czy Roghi jest dobrze dla nas usposobiony. Musimy postępować ostrożnie. Idź do naszych marynarzy.
Charley wyszedł drzwiami, za którymi przed chwilą znikli wysłannicy maghzenu.
Lord Lister napróżno łamał sobie głowę, chcąc znaleźć jakieś wyjście z tej niebezpiecznej sytuacji. Nagle nastawi! uszu. Usłyszał jakiś lekki odgłos kroków. Włożył rękę do kieszeni...
Nie omylił się.
Czerwona zasłona rozsunęła się i ku swemu wielkiemu zdumieniu lord Lister ujrzał na progu zawoalowaną kobietę. Była to ta sama, która w trakcie jego rozmowy z Emirem namawiała wodza, aby usłuchał prośby cudzoziemca. Gruby woal osłaniał tak, jak i wówczas jej oblicze. Uczyniła ręką ruch nakazujący milczenie. Na widok uśmiechu, który pojawił się na twarzy śpiącego dziecka, złożyła ręce na piersiach i uklękła przy tapczanie.
Głębokie westchnienie wyrwało się z jej piersi.
— Biedne dziecko — szepnęła cicho. — Jak spokojnym jest twój sen! Mimo to będziesz musiał obudzić się, gdyż napastnicy są już blisko. Znajdujesz się pod opieką męża wielkiego serca. Bóg mu pomoże i pozwoli mu zabrać ciebie, radość twej matki, do twej ojczyzny.
Lord Lister nie wierzył własnym uszom.
Rzekoma marokanka mówiła najczystszą angielszczyzną.
— Nie stawiaj mi żadnych pytań, panie, — rzekła. Uciekaj i zabierz z sobą to dziecko gdyż za chwilę wpadnie tu Bu Hamara, wraz ze swymi żołnierzami. Hiszpanie was zdradzili, a wysłannicy maghzenu złożyli na was kłamliwą skargę. Nie pytaj mnie o nic. Musisz działać szybko, gdyż inaczej bę-