Profesor Przedpotopowicz/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Profesor Przedpotopowicz
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1898
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
Pół milki w głąb’ ziemi, więcej nie mogę!
R

Ruszono znowu. Każdy dokazywał cudów odwagi. Z nieustraszonością alpejskich turystów pokonywano przeszkody i nie opatrzono się, aż znowu nad głęboką przepaścią. Aby do jej dna dosięgnąć trzeba było pozwiązywać linki i umocować z należytą rozwagą. Podczas gdy paleontolog kierował robotami, lord Puckins gwizdał urywek jakiejś opery i spacerował po pochyłem i nierównem dnie. Rzucił wreszcie niedopalone cygaro i jął się chłodzić ukradkiem.

— Ile mamy stopni gorąca? — zapytał po chwili.
— Czterdzieści, — odparł profesor, — czyli 1,150 metrów głębokości. Nie uwierzysz lordzie, jaką mię to napełnia radością.
— Czterdzieści stopni ciepła napełnia nas radością! — zauważył filuternie sługa. — O takich powodach, jak żyję nie słyszałem.
— Ależ nie! ty Metternichu! ciepło, trzeba ci wiedzieć, jest teraz moim największym wrogiem, cieszy mię zaś wspaniała głębokość, do jakiej dosięgliśmy! Czuję, że dojdziemy do głębin, w jakich nietylko człowiek nie postał, ale do których narzędziami nawet górniczemi nie dosięgnął![1].
— Ma pan zupełną słuszność, nazywając ciepło swoim wrogiem, ale dla czego pan zapomina o mnie i o milordzie? Od godziny czuję, że gorąco jest i moim wrogiem. Ledwo się nie roztopię!
Na te słowa anglik skrzywił się pogardliwie.
— To mi wytrzymałość, to racya do dumy! — zawołał, pomimo, że pracował płucami, niby miechem kowalskim. — Gdybyś profesorze dostał się do środka ziemi — ha! to miałbyś z czego czuć się dumnym, ale twoje 1,150 m. znaczy wobec rozmiarów globu dziesięć razy mniej, aniżeli ukłucie smoczkiem komara powierzchni największej dyni.
— Prawda! ale mimo to szczęśliwym się czuć będę, jeśli uda się nam opuścić jeszcze choć o paręset metrów głębiej. Pojmujesz, że to może sprawić człowiekowi niejaką satysfakcyę. Choć górnicy pokłuli skorupę ziemską, niby rzeszoto, człowiek nie dostał się głębiej nad tysiąc z górą metrów, (co stanowi ułamek ⅟5000 promienia ziemskiego). Powodem tego były nietylko techniczne przeszkody, jakie należy zwalczać przy kopaniu głębokich szybów, ale głównie temperatura. O ile wiem, nigdzie jeszcze nie napotkano w podobnych głębokościach tak chłodnego, jak nasz, punktu.
— Tak chłodnego! — krzyknął z rozpaczą Stanisław. — A cóż pan nazwie «ciepłem» powietrzem?
— Zwykle ciepło wzmaga się w kopalniach daleko szybciej, — odezwał się geolog, nie zwracając uwagi na słowa sługi. W jednym z najgłębszych angielskich szybów, który mierzy tylko 745 metrów, ciepło na dnie dochodzi już do 34½ C. W stanie Nevada istnieje najbogatsza kopalnia złota i srebra. Pomimo jednak bajecznych skarbów, jakie zawiera, pozostaną one w większej części nietknięte, albowiem gorąco uniemożebnia dostęp.
Robotnicy pracują tam miejscami w temperaturze 47° C., ale nie wolno im dłużej nad 10 minut przesiadywać i mimo tych ostrożności, śmiertelność wśród nich jest przerażającą, oraz bardzo częste wypadki pomieszania zmysłów.
Najgłębszy szyb w pokładzie soli pod Sperenbergiem doprowadzony został jedynie w celach naukowych aż do 1,372 metrów i dalsze roboty wypadło przerwać, gdyż ciepło doszło 48° C. Niewielką też żywić można nadzieję, aby o wiele głębiej udało się dostać.
— Bardzo przepraszam, ale pozwolę sobie w tym względzie wnieść małą poprawkę, — wygłosił z uśmiechem lord Puckins. — Czytałem w pewnej zajmującej książce, że niejaki profesor Lidenbrock, w roku 1863, doszedł do głębokości 35 mil pod ziemią[2].
— Niepodobieństwo! chwalił się tylko, — zaprotestował żywo profesor. — Choćby nawet istniał podobnie głęboki kanał wulkaniczny, co zresztą jest zupełnie niemożliwem, to jeszcze nie tylko żaden profesor, ale nawet bajeczna salamandra[3] nie wytrzymałaby gorąca, jakie panuje na tej głębokości.
— Zkądże to wiadomo, proszę pana, skoro, jak pan powiada, nikt nie dosięgnął tej głębokości? — zapytał Stanisław.
— Tego dowodzi stały przyrost ciepła. Niechby temperatura podnosiła się o jeden stopień, nie co 33 metry, ale choćby tylko co 80 metrów, to i wtedy na głębokości 35 mil panowałoby gorąco 3 tysięcy stopni, żar nieznany nam praktycznie, bo chemicy i fizycy do niedawna umieli tylko otrzymywać temperaturę najwyżej 2,000 stopni. Obecnie elektryczne piece dają o kilkaset stopni więcej, co już wystarcza do roztopienia wszystkich metali, nie wyłączając nawet platyny!
— Widzisz więc, że prof. Lidenbrock chwalił się tylko; bo choćby komórki i włókna jego ciała były z platyny, stopiłyby się niezawodnie już na głębokości 20‑tu mil.
— A zatem, skoro nie jesteśmy zbudowani, ani z platyny, ani z granitu, tedy będziemy musieli wkrótce przerwać naszą wspaniałą wycieczkę, — zauważył lord Puckins. — Moje hrabstwo Dewońskie leży tu, jak widzę, w zbyt gorącym klimacie.
— Jesteśmy już oddawna w Sylurze — poprawił geolog.
— Wszystko jedno! — zauważył lekceważąco anglik.
— Wcale nie jedno! — zaprzeczył profesor, — ale nie czas już na dysputy. Wzywam do drogi, bo czas uchodzi.
Zaledwie nasi podróżni uszli kilkadziesiąt kroków, wązkie i nizkie sklepienie czerwonego piaskowca rozszerzyło się nagle ukazując kolosalną pustkę. Ściany były czarne, twarde i połyskujące, z pustki biło gorąco.


Sklepienie rozszerzyło się, ukazując kolosalną pustkę.

Tu opatrzono się dopiero, że Basanis znikł, a Stanisław objaśnił, że niechętny już od dłuższego czasu powrócił. Stanisław także doradzał odwrót, — ale napróżno.
Profesor zapalił się i zapowiedział, że póty będzie się posuwał, dopóki mu sił starczy, póki białko jego krwi nie zacznie się ścinać, że koniecznie musi minąć Kambryjskie pokłady, jeśli tu są dochowane, i dostać się do warstw Archaicznych.
Jakoż wyprzedził towarzyszów i zniknął w ciemnej czeluści, a za nim, rad nie rad, podążył Stanisław. Anglik all right! — zawołał i zrównał się z przyrodnikiem.
— Zdaje mi się, że otaczają nas ściany Antracytu?
— Nie inaczej! — odrzekł geolog. — Jesteśmy w skarbcu górników. Gdyby te niedostępne pokłady leżały nieco wyżej, eksploatacya ich przyniosłaby miliony, tutaj zaś znaczą one tyle, co piaskowiec lub granit.
Po chwili czarna czeluść zaczęła zmieniać barwę i podróżni wstąpili w obszerną jaskinię, której ściany składały się z Marglu, Dolomitów i Konglomeratów. W ścianach iskrzyły się prześliczne kryształy najprzeróżniejszych minerałów, które w tej ciszy od tysiącoleci powoli formowały się i rosły.
Nasi podróżni jak mogli naznaczali sobie drogę, aby nie zmylić przy powrocie. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i sklepienie z gruntem zaczęło się bardzo stromo opuszczać, ukazując nowe głębiny. Znikły błyszczące krystaliczne ściany, — szare tło miejsce ich zajęło.
Profesor geologii obejrzał termometr i poczynił pomiary. — 1,400[4] metrów! — zawołał z tryumfem. — Jesteśmy głębiej, aniżeli ktokolwiek z ludzi. Naprzód! naprzód! póki można! Taka okazya do naukowych spostrzeżeń drugi raz już się może nie zdarzyć!
— Panie profesorze, — odezwał się prawie z płaczem Stanisław, — błagam, wracajmy! mam jakieś złe przeczucia...
— To źle, odrzuć je!
— Panie profesorze, jestem niemal pewny, że szczęście nas nie opuści aż do końca.
— Więc doskonale, czegóż chcesz więcej?
— Lękam się właśnie, że jak nam tak doskonale pójdzie, to wpadniemy nareszcie w roztopione skały pierwotne... i potopimy się, jak muchy w smole.
— Plecież i tyle! słyszałeś przecież, że do stopienia skał potrzeba 2,000 stopni gorąca. Choćby tedy jeden stopień ciepła przybywał co 33 metry, to mógłbyś się utopić w roztopionych skałach dopiero doszedłszy do głębokości 9-ciu mil...
— A myśmy zrobili ćwierć mili dopiero! — dorzucił anglik.
Stanisław odetchnąwszy, odezwał się:
— Skoro pan utrzymuje, że to nie grozi utopieniem, gotów jestem teraz pójść z panami jeszcze nawet z pół milki w głąb ziemi, ale więcej nie mogę...


Tysiąc czterysta metrów pionowej głębokości!

— Wierzę ci, dość pół milki, abyś się usmażył na skwarek.
— Ślicznie dziękuję! to jużbym wolał przespacerować się z 10 milek w głąb’ nieznanych okolic ziemi i dopiero utopić się tam w lawie — zaprotestował sługa. — Wiedziałbym przynajmniej, że niezwykle ginę.
— Rzecz gustu, — mruknął anglik.
Ale wracając do rozpuszczonej lawy ośmieliłbym się zrobić małą poprawkę. Powątpiewam mianowicie, czy można­‑by się w tej głębokości utopić. Skoro kilka tysięcy stopni ciepła wystarcza do utrzymania wszystkich pierwiastków w stanie gazowym — zdaje mi się, że wnętrze ziemi, nie może być płynnem, lecz składa się z gazów. Więc Stanisław nie utonąłby, ale powinienby się zamienić w obłoczek gazu, niezmiernie rozrzedzonego.
— Masz słuszność, lordzie, ale tylko w połowie. Wnętrze ziemi w istocie pozostaje w stanie gazu niesłychanie rozgrzanego[5]. Dość przyjąć stwierdzony doświadczalnie przyrost temperatury, aby obliczyć, że w samym środku ziemi materya rozpaloną jest do 76,000 stopni Celsjusza, jak obliczają umiarkowani, albo do 200,000 według krańcowych. Mimo to nie sądzę, aby wnętrze naszej planety było wypełnione gazem, jak to sobie niektórzy wyobrażają.
— Jakto? — zawołał anglik, jeśli wszystkie zasady nauki dowodzą, że materya dąży do coraz większego rozrzedzenia we wzrastającej temperaturze, czyż możebnem jest, aby wobec strasznego gorąca nie wypełniał ziemi rozrzedzony gaz?
— Nietylko jest to możebne, ale pewne.
— Na czemże gruntujesz swą pewność? zagadnął Puckins.
— Na ścisłym obrachunku. Jeśliby wnętrze ziemi wypełniał gaz, wtedy nasza planeta, nieposiadałaby ani miljonowej cząstki tej wagi, jaką stwierdzają obrachowania. A tymczasem, waga ziemi, porównana z jej obojętnością[6], daje nam niespodzianie wyższą cyfrę, aniżeli nawet możnaby przypuszczać, sądząc po gatunkowym ciężarze skał tworzących skorupę ziemską. Gatunkowy jej ciężar równa się 5,55 czyli średnio glob ziemski ma ciężar pięć i pół razy wyższy od wody, a dwa razy większy od skał, z których składają się znane nam warstwy skorupy. W głębi tedy ziemskiego globu materya musi być znacznie cięższą gatunkowo od skorupy.
— Jakże więc pogodzić znaczny ciężar wnętrza ziemi z ogromnem ciepłem, wobec którego wszystkie pierwiastki mogłyby się nietylko zamienić w parę, ale rozłożyć nawet na atomy? — Gubicie się panowie w sprzecznościach!
— Zapomniałeś lordzie o sile, która skupiła atomy, która, skupiając, rozgrzała je do wysokiej temperatury, zapomniałeś o sile ciążenia.
Ona to sprawiła, że atomy, ulegając potężnemu przyciąganiu dośrodkowemu, rozgrzewały się tem silniej, im gęściej musiały się skupiać.
Gorąca we wnętrzu ziemi, bez zgęszczenia atomów, tak samo nie możnaby pojąć, jak obecności nieścieśnionego gazu, jeśli przypuszczamy, że tam panuje wskazane wyżej gorąco.
Obadwa zjawiska staną się dla nas zrozumiałemi dopiero, jeśli przypomnimy sobie, że gazy pod ciśnieniem zmniejszają swą objętość i to w prostym stosunku do ciśnienia. Kwarta gazu gdy na nią podziałamy jednostką siły, zgęści się do objętości pół kwarty; dwoma jednostkami gaz doprowadzimy do objętości kwaterki, 4‑ma do półkwaterka i t. d., aż dojdziemy do zamienienia tej naszej kwarty gazu w płyn, zajmujący mniej miejsca, niż jedna kropla. Do stałego utrzymania atoli tej kropelki w płynnym stanie, potrzeba, aby siła, użyta do jej zgęszczenia, działała ustawicznie, bo cząsteczki gazu, zbliżone przez ucisk, posiadają całą swą energią w stanie utajonym i skoro tylko ucisk ustanie, natychmiast dążą z niezmierną szybkością do powrócenia do stanu poprzedniego rozproszenia. Możemy np. w bardzo mocnem i zamkniętem naczyniu rozgrzewać wodę do nader wysokiej temperatury bez żadnej widocznej w niej zmiany. Choć wiemy, że przy 100° zaczyna się ona gotować, t. j. zamieniać w parę w całej swej masie, pozostanie przecież płynną przy 200°, przy 300° i przy każdej temperaturze, jeśli tylko ciśnienie, wywierane na nią przez ściany będzie dostatecznie silnem. Musi ono w każdym razie przynajmniej zupełnie równać się prężności, w miarę bowiem wznoszenia się temperatury, cząsteczki wody coraz większą nabywają siłę prężności, i gdyby tylko ciśnienie ustało, natychmiast przyjęłyby postać pary.
A teraz powróćmy od tych luźnych przykładów do naszego globu. Masa wypełniająca wnętrze ziemi, znajduje się właśnie w takiem zamknięciu.
— Rozumiem, zamyka ją zewsząd zastygła skorupa...
— Nie może tu być ani mowy o skorupie pokrywającej ziemię. Byłaby ona stokroć zasłabą do wytrzymania naporu wewnętrznych cząsteczek, a przytem, gdybyśmy nawet przypuścili utworzenie się jej w takich warunkach, to pamiętajmy, że najmniejsza szczelina w niej powstała, wywołałaby natychmiastowy wybuch, nie gorszy od dynamitowego. Skorupę ziemską spotkałby los stokroć gorszy od bomb i kotłów parowych. W pył strzaskana, rozleciałaby się w mgnieniu oka daleko w przestrzeń i całe jądro ziemskie przemieniłoby się nagle w obłok bardzo rzadkiego gazu.
Że nie skorupa utrzymuje w karbach wewnętrzne gazy, łatwo zrozumieć ztąd, że rozpękała się ona nieraz na znacznych przestrzeniach bez groźnych następstw dla całości globu. Jest inna potęga unicestwiająca prężność rozpalonego wnętrza ziemi. To siła ciążenia. Wzrasta ona wraz z głębokością. Im bliżej do środka ziemi, tem cząsteczki materyi większą warstwę innych na sobie dźwigają. Aby nabrać pojęcia, pod jak strasznem ciśnieniem pozostaje materya we wnętrzu globu, dość przypomnieć, że nietylko twardy grunt, ale nawet i powietrze ulega tej sile. Choć jest tak nikłem, że przywykliśmy je uważać za ideał lekkości, wywiera nawet powietrze niemały ucisk na powierzchnię ziemi. Na każdy centymetr kwadratowy naszego ciała[7] ciśnie przeszło jeden kilogram powietrza, na całą zaś powierzchnię ziemi 110,000 biljonów centnarów[8].
Teraz, zgodzisz się chyba, milordzie, że gazowe jądro ziemi znajduje się pod ciśnieniem, najzupełniej przechodzącem nasze pojęcie. Według Tisseranda ciśnienie owo w środku ziemi wynosi milion siedmset tysięcy atmosfer, według innych geofizyków dochodzi do trzech miljonów atmosfer! Ciśnienie owo równoważy najzupełniej tę niezmierną prężność materyi, jaką jej udziela wysoka temperatura wewnętrzna naszej planety i tym sposobem jądro ziemskie może sobie mieć na pewnej głębokości temperaturę 10,000 stopni, głębiej dwudziestu, jeszcze głębiej pięćdziesięciu tysięcy stopni gorąca, a w samym środku może mieć 76,000 Celsjusza, a mimo to pozostaje ciągle w stanie zagęszczenia.
Równowaga obu sił jest zupełna, więc żar wewnętrzny powoli zmniejsza się przez promieniowanie w przestrzeń, czyli stygnięcie bez nadzwyczajnych kataklizmów na powierzchni skorupy. Jedynemi, że tak powiem, dotykalnemi objawami stygnięcia ziemi są wybuchy wulkaniczne i trzęsienia; ale choć dla nas mikroskopowych mrówek, przedstawiają się one jako zjawiska potężne, — są one w stosunku do rozmiarów globu skromnem i ledwo dostrzegalnem zjawiskiem kurczenia się, załamywania tu i owdzie ziemskiej skórki.
I znowu trójka nasza z trudem poczęła się opuszczać w głębiny. Nagle stało się coś okropnego.







  1. Najgłębsze świdrowania, dokonane w ostatnich latach, nie pozwoliły przeniknąć narzędziami głębiej nad 2,000 metrów.
  2. Aluzya do głośnej, popularnej, fantastyczno­‑naukowej pracy Juliusza Verne’a, zatytułowanej: «Podróż do środka ziemi.» Polski przekład wyszedł w 1874 roku.
  3. Według baśni ludowych.
  4. Temperatura wynosiła 45° C.
  5. Ustęp niniejszy jest w ścisłym związku z treścią XIII-go rozdziału mego «Końca świata» (str. 117—120) pierwszego wydania.(Przyp. autora).
  6. Przypis własny Wikiźródeł Wydaje się, że w miejscu słowa obojętnością winno być objętością.
  7. Przy powierzchni morza.
  8. Co choć jest ogromnym ciężarem, stanowi zaledwie miljonową cząsteczkę ogólnego ciężaru ziemi 0,00000081998.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.