Profesor Przedpotopowicz/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Profesor Przedpotopowicz
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1898
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
Gorąca przeprawa.
O

Oj! nieszczęście! nieszczęście — wołał rozpaczliwie Stanisław, nadbiegając z syczącym przedmiotem, który oburącz niósł przed sobą.

— Co się stało? — mów prędko! — zawołali pogodzeni nagle przeciwnicy.
— A to wino się leje! — krzyczał sługa i podał butelkę, z której uchodził szampan i obfitą strugą pienił się po kamieniach.
— Stłukłeś niezgrabiaszu! dawajże prędzej, niech się choć cokolwiek uratuje. — To mówiąc podał profesor pośpiesznie pękniętą butelkę anglikowi, który sprawdził, że wina będzie jeszcze na dwie szklaneczki.
— To samo tak strzela! — biadał Stanisław. — Już druga poszła na nic. W tem piekielnem gorącu nic nam nie zostanie!


Dawajże prędzej! niech się choć cokolwiek uratuje...

Snadź w złą godzinę wymówił fatalne proroctwo — bo znowu dał się słyszeć trzask i ostatnia butelka sprawiła suty prysznic plecom Basanisa.
— Dawać ją tu! — krzyknął anglik i z zadziwiającą przytomnością umysłu wydobywał płaską szklankę podróżną. Niebawem jedyna szklaneczka, uratowana z całej butelki oświeżyła zaschłe gardło przyjaciół. Osuszono następnie uratowane pół butelki i po tem niemiłem intermezzo siły i animusz przeciwników nietylko nie osłabły, ale wzmogły się nawet. Pierwszy anglik powrócił do przerwanej dysputy.
— Prawiłeś, że nasza cielesna doskonałość jest złudzeniem. Ciekaw jestem o jakim ty ideale marzysz dla ziemi? Czyż ci nie dosyć cudów, które w człowieku się urzeczywistniły?
— Ziemskiego ideału nikt przewidzieć nie zdoła!
— Profesorze! wspomnij na skarby ducha, na skarby piękna i dobra, obficie rozlane w naszym rodzie...
Paleontolog gorzko się uśmiechnął.
— Jeżeli kładziesz na szalę brylanty natury ludzkiej i olśniewasz się ich blaskiem, to pozwól mi rzucić na drugą niezrównane podłości, okrucieństwa i nizkie instynkta, w których nasz ród prześcignął stanowczo wszystkie, ale to wszystkie zwierzęta, a wtedy zobaczysz, jak mało w nas lepszego pierwiastku, jak mało jeszcze ducha, a jak za to wiele zmysłowego zwierzęcia, doprowadzonego częstokroć do potęgi! Dziewięć dziesiątych ludzi zużywa dotąd swe ludzkie uzdolnienia na zadawalnianie głównie najniższych popędów. Wspaniałe zaiste korony stworzenia!
— Niepoprawnym jesteś pesymistą! — syknął anglik. — Z bólem muszę przyznać, że masz trochę słuszności. Ale przecież ród nasz wiecznie nikczemnym nie pozostanie! Zadatki dobra, które w sobie nosi, rozrosną się niebawem i przygłuszą chwasty. Człowiek wtedy ze zgrozą spojrzy na dawną nędzę i stanie się istotą na wskroś szlachetną i uwielbienia godną.
— Sam przyznałeś, lordzie, że człowiek musi dopiero odmienić się i udoskonalić, jeśli ma stanąć na wyżynach, które już przeczuwamy. Otóż posłuchaj mię, dumny królu ziemi. Jeśli, mimo całą nizkość naszą, przeczuwamy świat lepszy i tęsknimy doń — już on nie może być mrzonką, ale musi być piękny, wielki i wprost niedocieczony dla słabego umysłu naszego.
Może być bardzo, że jesteśmy już w progach tego świata wyższego, temu nie będę przeczył, ale i to mi się zdaje pewnem, że kajdany naszej cielesności nie puszczą nas jako ludzi zbyt wysoko...
Człowiek nie wytrzyma nadmiaru ducha, ideału, podobnie jak ryba nadmiaru powietrza... i musi ustąpić miejsca innym, albo, jeśli zdoła, musi się, jak ryba, z gruntu przetworzyć.
— Mojem zdaniem przetwarzanie zupełnie jest niepotrzebne, — wyrzekł oschle Puckins. — Patrzysz dopiero na początki ludzkości, profesorze, a śmiesz wyrokować o losach całości. Czyż nie widzisz, jak szybko wznosimy się ku szczytom? Przypomnij sobie weddów, brudnych andamańczyków, bez śladów wstydu i religii, buszmanów i australijczyków jedzących padlinę. Porównaj te biedne kreatury, te serca i mózgi ubogie z sercami i mózgami tych, których czcimy, którym stawiamy pomniki w sercach swoich. Cóż może nastąpić, gdy o jeden szczebel pójdziemy wyżej? Wtedy każdy z ludzi będzie może igrać z trudnościami wyższej matematyki, każdy będzie rozumiał Kanta, Leibnitza i Hoene­‑Wrońskiego. Pytam gdzież wtedy wznieść się mogą umysły wyższe z pośród wyższych? Ogarną one prawdy, utajone przed największymi z naszych myślicieli, prawdy jasne jak słońce, których się dziś ludzkość nie domyśla!... I to wszystko może się obejść bez radykalnych zmian w organizmie ludzkim, podobnie jak się dotąd obywało.
— Znów widzę że mię fałszywie pojmujesz, — przerwał mu Przedpotopowicz. Ja jeszcze wyżej a raczej dalej patrzę. I ja wierzę, że tkwi w nas pierwiastek, który stawia nas niesłychanie wyżej po nad zwierzęta. I ja wierzę, że ludzkość nie stanęła jeszcze u mety, wierzę, iż dojdzie jeszcze do udoskonalenia, o jakiem dziś pojęcia mieć nie możemy. I ja nie śmiałbym zakreślać mety dla naszego postępu, oraz korzę się wobec wielkiej zagadki naszej przyszłości. I ja nie zaprzeczam możliwości względnego w naszym rodzie tryumfu dobra i piękna ale pewny jestem, że istnieje granica, po za którą nie przejdziemy. Że zaś z drugiej strony wierzę w możebność jeszcze wyższych ideałów i uzdolnień, przypuszczam przeto, że możemy być tylko szczeblem w drabinie kreacyi ziemskich. Nasza pozioma organizacya, powtarzam to jeszcze raz, nie puści nas zbyt wysoko... Daje nam ona przedsmak nieba, ale nas trzyma w prochu. Pozwala oglądać przez dziurkę od klucza daleki horyzont, ale wstąpić nań nie dozwala, i prędzej pod naciskiem potężniejącego ducha ciało nasze ulegnie zdruzgotaniu, na podobieństwo kajdan, aniżeli wzniesie się do wyższych, a zupełnie jednak możliwych warunków bytu. Zbyt ono jest poziomem i materyalnem, aby służyć mogło za godne mieszkanie wyższemu duchowi.
— Bawisz się w metafizykę, panie marzycielu. I ja jej nie odrzucam, ale zachodzisz, mem zdaniem, w niej zadaleko... I ja zgadzam się, profesorze, na możliwość jakichś wyższych, doskonalszych istot, ale domyślam się ich we Wszechświecie, gdzieś... w Eterach! Na ziemi, daruj, ale nie umiem sobie wystawić nic godniejszego nad teraźniejszego człowieka...
— To nie dowód! I ryby Dewońskie nie wyobrażały sobie nic doskonalszego od siebie, a przecież jest na ziemi człowiek. Trzeba się wznieść trochę aspiracyami i zarazem upokorzyć, a wtedy łatwo się zgodzisz ze mną, że cała wiedza nasza o świecie jest względną i ściśle ludzką; bo opiera się na ograniczonych zmysłach naszych. Gdyby tylko te zmysły lepiej funkcyonowały, gdyby ich było więcej, gdybyśmy dłużej pamiętali, albo dłużej żyć mogli, gdybyśmy mniej poziomych instynktów i namiętności nosili w łonie — o ileż lepsze byłyby nasze serca, o ileż głębszą i subtelniejszą stałaby się ta sama wiedza!... Cały poziom umysłowości naszej jest ściśle ludzki, tuzinkowy, zastosowany do naszych ułomności i brutalnych potrzeb. Jak my nędzni i zaślepieni! Nie zatamowaliśmy jeszcze nawet rubinowych strumieni krwi, własną ręką wylewanych, nie stłumiliśmy jęków bólu i konania, a mówimy, żeśmy ideałem! Czyż po to Duch zstąpił na ziemię, aby się jego dzieci wiecznie płatały i mordowały, wiecznie w nieprawościach nurzały?
Czyżby się bez tych jatek i nędzy obejść nie mogło? Czyż ciągle ma się snuć na ziemi pasmo zwierzęcych namiętności i zbrodni? Nie! po stokroć nie! Skoro nawet dzieci, wyrosłe na tym pniu krwawym, czują, że powinno być inaczej, to już nawet na ziemi może być i będzie zapewne inaczej.
— Ale czy jesteś w stanie wyobrazić sobie typ, choć cokolwiek odpowiedniejszy na ideał ziemski?
— Nie trudno o to! Pomijając idealne kreacye naszych poetów i malarzy, jako niezgodne z wymaganiami rzeczywistości, możnaby nawet wśród naszego otoczenia znaleźć materyał na wyższe istoty. Weź pod uwagę choćby typ owadów. Są wśród nich gatunki w stanie dojrzałym nieprzyjmujące żadnych pokarmów, albo osobniki, nieznające nigdy co to ojcostwo lub macierzyństwo. Popatrz choćby na bezpłciową, «nijaką» pszczołę lub mrówkę i wystaw sobie, że węzły mózgowe tych istot wzrastają do stopnia, potrzebnego do objawienia się wyższych uzdolnień...
— Profesorze! — wykrzyknął zgorszony anglik. Geolog uśmiechnął się z politowaniem.
— Nie byłoby to przecież większym cudem nad wytworzenie się istot, obdarzonych wyższemi aspiracyami i uzdolnieniami na pniu poziomych kręgowców. Ale nie upieram się przy tym typie, dla przykładu tylko pochwyconym. Czyż po za znanemi nam nie mogą kiedyś, kiedyś, gdy naszego rodu nie stanie, powstać inne, bardziej niespodziewane? Siła przetwórcza ziemi, a raczej świata i tu nie ma granic. W innych warunkach fizycznych powstać może zgoła nowy świat istot ożywionych. Wezmę jeden przykład: Wszak atmosfery stale ubywa. Kiedyś, powietrze ziemskie stanie się znacznie lżejszem. Czyż w rzadszej atmosferze nie mogłyby żyć organizmy znacznie subtelniejsze od obecnych? Czyż nie mogą one być o tyle wyższemi od dzisiejszych, o ile wyższym jest nasz świat, ludzki, od świata istot, zrodzonych pod ciśnieniem wód oceanu?...
— Daliby już panowie spokój sprzeczce! — przerwał nagle Stanisław. — Czas leci, a kto wie, jak jeszcze daleko do dna szczeliny. Musimy się śpieszyć.
Trzeźwe te słowa sprowadziły rozbujałe umysły przeciwników na ziemię i do rzeczywistości.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.