Przejdź do zawartości

Potworna matka/Część trzecia/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Takiej prośbie pani Gevignot nie mogła odmówić.
— Jedź zaraz dzisiaj kochane dziecko — rzekła — lecz wracaj, jak tylko będziesz mogła.
— Powrócę, proszę pani! ale muszę być jutro przy Helenie, zdaje mi się, że lżej jej będzie, gdy mnie zobaczy... Lecz to nie wszystko...
— Czy jest, jeszcze co więcej?
— Pan Lucjan prześladowany, uwięziony! Wiem, że hrabia obiecał zająć się jego sprawą — chciałam się dowiedzieć, czy dotrzymał słowa... pragnę także zobaczyć tego pana Włoskę...
Joanna odjechała do Paryża wieczorem.
Wszedłszy do swojego mieszkania, pobiegła zaraz do okna.
Okna Julii Tordier jaśniały światłem, na zasłonach rysowały się sylwetki Garbuski i Prospera i wielu jeszcze osób obcych, lecz Heleny między nimi nie było.
Joasia, wyczerpana bezsennością przy chorej, położyła się smutna do łóżka i usnęła twardym snem.
Garbuska posłała także list z oznajmieniem o ślubie córki do Petit-Bry.
Po powrocie z Paryża hrabia zastał go, rozpieczętował i zaniósł żonie i córce.
— Co za podłość — krzyknęła Marta z pogardą. — Biednego Lucjana uwolnią w chwili, gdy powloką do ołtarza tę, którą z woli jej ojca miał prawo za narzeczoną uważać! Mamo, pójdziemy do kościoła, ażeby być świadkami tego ohydnego małżeństwa!
— Po co, moje dziecko? — odezwał się hrabia. — Panna Tordier była twoją przyjaciółką, lecz matka jej nie należy do twojej sfery.
— Co mnie moja sfera obchodzi... Chcę widzieć moją przyjaciółkę, Helenkę... Chcę, żeby ona mnie spostrzegła, żeby moja obecność odwagi jej dodała. Ojcze, błagam cię, pozwól... Mamo, ty nie bronisz? Prawda?
— Myślę — odrzekła hrabina z uśmiechem — że trzeba zrobić, co ty chcesz, moje dziecię... pojadę z tobą...
— Któż by mógł Marcie odmówić! — dodał pan de Beuil.

∗             ∗

Joanna obudziła się i wstała bardzo rano, ubrała się cała czarno i usiadła przy oknie. Nie ukrywała się już; niech ją Julia Tordier zobaczy, nic jej to nie obchodziło.
Karety zaczęły zajeżdżać przed dom Garbuski; stangreci z bukietami zwracali uwagę mieszkańców ulicy.
Przyjaciel Prospera, jak on komiwojażer, drużba z bukietem u boku, odgrywał rolę gospodarza wysadzając gości z powozów i wprowadzając do mieszkania.
Mieszkanie Julii zapchane było przez kolegów Prospera.
Pan młody jaśniał ubraniem i postawą.
Garbuska w popielatych jedwabiach była u szczytu radości, wodziła ciągle oczami za Prosperem.
— Zdaje mi się, że to ja idę za mąż — powtarzała w myśli.
Śmiała się i ściskała co chwilę zięcia, który nie śmiał się bronić.
Nikt z obecnych nie podejrzewał nawet, ile podłości kryje się pod tą komedią.
Jedyny ciemny punkt obrazu stanowiła Helena, która w głębi salonu siedziała blada, ze wzrokiem martwym, istna statua przerażenia!
Słuchała banalnych życzeń, nie odpowiadając...
Zaproszeni wynieśli się na koniec do salonu obok, piękny Prosper rozrzucał się i gardłował.
Panna młoda została sama.
Zerwała się i pobiegła do okna. Papuga zaczęła krzyczeć: Helena! Helena! Helena!
— Panno Heleno! — odezwał się głos Joanny z drugiej strony ulicy.
— Joasiu... najdroższa Joasiu!... — zawołała Helena. — O! zgubiona jestem, zgubiona na wieki!
— Odwagi, panno Heleno!
W tej chwili wszedł drużba.
— No, panno młoda — odezwał się — wszyscy już się zebrali, czekamy tylko na panią... Do góry uszy!... Jedziemy do merostwa... Śpiesz się pani, bo przecież bez ciebie się nie obejdzie...
Helena spojrzała nieprzytomnie i na raz przyszła jej myśl wyskoczyć oknem i zabić się na bruku... Rzuciła się do okna i wychyliła...
Joanna zobaczyła gest i domyśliła się zamiaru: krzyknęła więc, wyciągając ręce:
— Lucjan!... Żyj dla niego...
Córka Julii Tordier, usłyszawszy to imię, powstrzymała się, drżąc konwulsyjnie.
— Lucjan... — jęknęła. — Tak... prawda... trzeba żyć dla niego...
— Śpieszmy się... Śpieszmy panno młoda — mówił drużba, niczego się nie domyślając. — Czekają w merostwie, a pani się wzdraga... Mój przyjaciel Prosper, zuch, jakich mało. — Nie będzie się pani nudziła, ręczę... Proszę podać rączkę, zaprowadzę panią do jej opiekuna...
Helena pozwoliła się pociągnąć do jakiejś osobistości wstrętnej, którą rada familijna mianowała opiekunem na uroczystość zaślubin.
— Cóż to, moja pupilko, oczy czerwone? rzekł — uśmiechnij no się i bądź rozsądna. — To dla twego szczęścia! — No, siadajmy i jedźmy!...
Helena zaledwie trzymała się ma nogach; — siadając do karety, o mało nie upadła.
Julia chwyciła ją za ramię i wepchnęła do powozu.
Nakoniec goście usadowili się w karetach i świetny orszak ruszył.
Joanna zeszła i udała się do kościoła Saint-Merii, dokąd państwo młodzi mieli prosto z merostwa podążyć.
W tej samej porze wypuszczono Łucjana z Mazas.
— Jesteś pan wolny, — powiedział mu dozorca.
— Wolny!! wolny!! — powtarzał Łucjan, stojąc ma chodniku;; — będę mógł zatem uściskać matkę!!
Rzucił okiem dokoła i udał się w stronę stacji kolei Liońskiej.
Dorożka, stojąca od godziny przed bramą Mazas, na rozkaz osoby, siedzącej wewnątrz, potoczyła się śladem Lucjana.
Tą osobą był agent Challet.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.