Posągi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Posągi
Pochodzenie Szkice helweckie i Talia
Wydawca Księgarnia Pawła Rhode
Data wyd. 1868
Druk A. Th. Engelhardt
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POSĄGI.

POEMA.


Maryan nad prawdy posągiem pracował,
O którym marzył od dni wsych dziecinnych,
Z gorącą wiarą, którą w duszy chował
Jako kwiat wonny, z ziarnem światów innych.
W duszy Maryana jak w jego pracowni,
Było szeroko – biało – i spokojnie,
Posągi myśli, jak męze wymowni,
Ciszą, a czasem kwiat zakwitnął strojnie.
Gdy się już posąg z bryły wyłamywał,
Wprowadził Maryan dni swych towarzysza,
Z którym od dziecka ślubnym bratem bywał.
Czy burza w piersi była im, czy cisza. . . .
I długo obaj przed posągiem stali,
Dzień ciemniał – i przez gotycką arkadę
Księżyc na posąg rzucił światło blade,
Jak pocałunek kochanka z oddali. . . .
A byli obaj młodzi – pełni szału –
I kochankowie obaj – ideału,
Jak pierwszy piorun – co z wiosennej dłoni
Pada, do tęczy stóp – na fiołków błoni. . . .

Na ścianie arfa wisiała – na której
Strunach miesiąca zadrżał promień złoty,
Chwycił ją w dłonie Bolesław ponury,
Zatargał w strunach szponami tęsknoty,
I po nad glową druha tak zanucił:
„Jeźli ci przwdy błysla postać biała
Z czarą, co do ust Bóg jej nieodwrócił,
Co apostołem ostatnim być miała. . . .
To wiesz – że tam! jest mistrz ów rzeźbiarzem,
Boleść mu dłutem – a posągiem człowiek –
On światów życia, harmonii, harfiarzem
Z piorunującym dlutem, z łzą u powiek! . . .
Im więcej ciosów zada – tem cudniejszy
W nieśmiertelności staje posąg ducha,
Tem wyżej wzlata, im jest pokorniejszy,
Gdy się w klucz orłów bólem natchnień wsłucha.
Prawda mieć winna lica jak zwierciadło,
W któremby człowiek widział własne dzieło,
Czy tam, gdzie serce iskrą niebios władło,
Czy gdzie się bydlę w człowieku poczęło! –
I dla idei świętej apostoła,
Co cierpiał, walczył i padł niezwalczony,
Ma jasne lica tryumfu anioła,
Co budzi z grobów ludzkości miliony. . . .
Dla pracownika, co jej oddał życie,
A siebie zaparł śród myśli przestworza,
Ma najpiękniejszą z gwiazd, co na błękicie
Na czole swojem – jak jutrzenkę morza. . . .
A dla człowieka, który żył miłością
I od miłości skonał, w pośród ludzi

Winna mieć szczęście ludzkości, co budzi
Na gody wieczne, wiedzę – z snów przyszłości –
Dla bohatera co legł dla ojczyzny,
Lub dla niej cieższem żył od śmierci życiem,
Ma uśmiech bóstwa, płaszcz z gromów wyszyciem,
Co był w jego gwiazdolity blizny. . . .
Dla maluczkiego – który zdziałał swoje –
Pogodę – jako pieśń żniwiarzy chóru,
Pokój – co w duchu gra jak dzwon wieczora
I z sercem matki – na grób klosów zwoje –
Na ustach pieczęć ma dla przyjaciela,
Która rozwiąże jego pocalunek
I w oku dużą łzę – pocieszyciela –
A w piersi serca loretański dzwonek,
I bezimienną smętność ma twarz biała,
Z wyprężonymi namiętnie ramiony,
Lecz nóg skrzydlatych lot jej skajdaniony
Wieńcem narcyzów – by nie wędrował. . . .
A dla sumienia dręczonych narodów
Ma wyraz taki – jak piekło zbawione,
Porywający na dzień ducha godów
W loty miłości, milością szalone! . . .
A dla tyranów m a potworu lica,
Jak zbrodnie, co na grobie ich usiędą,
I w swych pochodni blask, jak błyskawica
Piekło ich piersi rozświecały będą! . . .
O! tu jest wszystko bracie! . . . ale nie ma
Boleści wielkiej – która matką ducha,
W miłość się zmienia, mękami olbrzyma

Złość – od ludzkości zabija łańcucha! . . .
Ona co wieki kona na Golgocie,
Co błonia Polski za świat cały krwawi,
Za „pługiem dziejów” stąpa w czoła pocie,
Aż w łez milionów tęczę – świat oprawi! –
I spuścił arfę, z piersią co jak fala
Spadała wstając, bólem kołysana,
Gra tonów nikła rozplakana zdala,
Jak chmura liści wichrami porwana. . . .
Ha! więc ci dłutem mem dam arcydzieło
Prawdy, mój druhu, że krzykniesz z zachwytu,
Dłutem uderzył w pierś – i padł jak dzieło
Bruta – co jutrem miało dosiądz szczytu! . . .
Bolesław niemo stał nad druha ciałem
I patrzył w „prawdę boleści,” lecz nagle
Padł, jak podcięty dąb – rozpaczy szałem
Na trupie trupem – duch rozwinął żagle. . . .
A posąg prawdy stąpił z piedestału,
I płaszcz swój na nich rzucił matki dłonią,
Zanim w świat poszedł – cicho i pomału. . . .


∗             ∗

I odtąd nagi, jako szczyt Golgoty,
Szedł przez świat wielką pobojowisk drogą
A za nim w pochód ludzkoścć śród tęsknoty
Szła mleczną drogą w przestwór ideału [1]. . . .





  1. Umieszczone w „Dzienniku literackim” lwowskim z małemi wariantami. [Tj. z niewielkimi zmianami.]





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.