Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa/D. 13 Marca we wtorek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa
Podtytuł w r. 1787.
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1860
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Dn. 13 Marca we wtorek.

Podróżni korzystając z pięknéj pogody i słońca od trzech dni jaśniejącego, byliby się tego dnia w dalszą wybrali drogę, gdyby bagaże szérokie i ciężkie nie tylko jakokolwiek przetartych gościńców, ale nawet wyrównanych i utorowanych nie potrzebowały. Oprócz tego nie mały był kłopot z przygotowaniem koni, których pod N. Pana szło sto sześćdziesiąt, a dla nazajutrz do Kijowa wybierającego się z żoną marszałka koronnego, z niemi ks. de Ligne i księcia podskarbiego, znowu około stu potrzebowano.
Z tego powodu rano wyruszył przodem ks. podskarbi a niektóre powozy i brankarty wyprawiwszy, N. Pan własny wyjazd na dzień następny naznaczył. Korzystając zaś z pogody pięknéj lubo przy dość silnym mrozie i lekkim wiaterku wschodnio-południowym, około godziny 11téj wyjechał N. Pan na przejażdżkę do Łóz, pałacyku o ćwierć mili od Wiśniowca odległego, a do dóbr marszałkowskich należącego, wioząc z sobą gospodarzów i cudzoziemców przybyłych.
W Łozach oglądano prześliczną miejsca pozycję, upięknioną sztuką, która nawet w téj niekorzystnéj roku porze zwracała oczy. Wróciwszy między godziną 12tą a 1szą oglądano rysunki hrabiego Dillon, przedstawujące znaczniejsze miejsca przezeń zwiedzone, budowy, obeliski, świątynie, piramidy i starożytne ruiny Egiptu, Natolji i Syrji.
Czasu obiadu podziwiali cudzoziemcy wielkość kielicha po ks. Wiśniowieckim z działu na dzisiejszego dziedzica Wiśniowca spadłego, który wszakże ledwie połowę tego trzymał, co puhar starosty Inflantskiego z tego samego działu po matce wzięty, Michałem zwany, tak jak ten zwał się Michalichą.
«Z okazji oświadczonego podziwienia, dodaje Plater, chciał jeszcze do większego dać powód N. Pan wystawując w osobie p. Komarzewskiego, potomka nieodrodnego dzielnych w Polsce dawnéj biboszów, który to vitrum gloriosum pełne wina, bez wielkiéj pracy na rozkaz pański zręcznie wydusił. — »
Po obiedzie zdradzony jako autor hr. Dillon, przez ks. de Ligne ojca, na żądanie N. Pana zaczął czytać diarjusz swej podróży z kilkunastu arkuszy złożony.
«Na zaletę rzeczonego diarjusza w stylu miłym, łatwym, krótkim a jednak wymównym zawartego, dosyć będzie tego świadectwa, dodaje Plater, że gdy był przeczytany, każdy ze słuchaczów w duchu żałował tego, iż jakby skrzydłami przelatujący wszystkie miejsca, wtedy u końca podróży stanął, gdy jeszcze daléj z oglądania starożytnych śladów chciał pożytkować.. Jest zaś prawdziwie czego żałować, gdyż hrabia w czasie dziewięciu miesięcy z Belgradu przebiegając Serbją, Bulgarją, Rumanją do Konstantynopola, a ztamtąd około wysp Książęcych, Dardanellów, dążąc aż do Alexandrji w Egipcie, piechoto nawet idąc do Jerozolimy i przebiegając miasta Damaszku, Alepu, nim nazad powrócił do Stambułu wszędzie był, i wszystko widzieć starał się, co historja święta i grecka zostawiła nam wiadomości, i co w śladach dotąd jeszcze trwających dawne wieki przypomina.»
Gdy się temi starożytnościami zmordowano, zszedł N. Pan na dół do apartamentów marszałkowstwa, a tu znowu książe de Ligne bawił monarchę nowém czytaniem niektórych szczegółów o Fryderyku II. królu Pruskim, spisanych przez siebie.
Do godziny ósméj bawił się król w gabinecie swoim, zajęty wyexpedjowaniem p. Lachnickiego adjutanta jw. hetmana Ogińskiego, w interesach pryncypała jadącego do Kijowa z instancjonalnemi listami króla Pruskiego, do których swoje N. Pan przyłączył: — a potém przyszedłszy na pokoje, znowu zabawiał się muzyką. Tu między innemi popisywali się dwaj waltorniści, jadący z ks. de Ligne ojcem, do saméj wierzerzy różne wygrywając sztuki. Zaleciwszy wszystkim by na godzinę siódmą byli gotowi, król zamiast na kolacją, przeszedł do swoich pokojów.
List ten kończy hr. Plater wynurzeniem wdzięczności Mniszchom za gościnne przyjęcie. Jedenasty zaś od tych słów poczyna, datując go z Lachowców.
«Po diarjuszu hr. Dillon, tknięty w punkcie honoru, gdy mu ani gładkością stylu, ani rozumnemi obserwacjami dorównać nie potrafię, miałbym wielką pokusę porzucić przedsięwziętą pracę, szmer atoli między czytelnikami memi warszawskiemi wszczęty i głos z téj stolicy do mnie dochodzący, przezwycięża bojaźń moją i zdaje się mówić do mnie: «— A nam co do tego, cośmy o Dillona diarjuszu nie słyszeli, chociażby ten był nam nawet znajomy,? — co nam po starożytnościach greckich, bajką są piramidy, bajką tureckiego barbarzyństwa ślady, kiedy objekt jedyny pomyślnéj, jaką życzemy N. Panu podróży i stan zdrowia Jego w różnych czasu teraźniejszego przemianach, najtroskliwiéj ciekawość naszą zaostrzają. —»
Daléj tedy opowiada historjograf, że wedle rozkazu wczorajszego o godzinie ósméj wszystko było w gotowości do drogi, a król pożegnawszy gospodarza, bo gospodyni wstawać nie dozwolił tak wcześnie, wyruszył za bagażami, które go poprzedziły. Śniegi choć utarte były bardzo wielkie, i kołowe powozy głęboko się w nich zarzynały, tak, że dwie mile do Katerynburga przez godzin cztéry jechali podróżni i o dwunastéj ledwie tu stanęli.
Miasteczko to od dwóch dopiéro lat założone przez Platerów, liczyło naówczas już do 820 dusz i było w posiadaniu ex-pisarza Platera, który tu przewidując potrzebę spoczynku dla N. Pana, śniadanie przygotował. «Lubo N. Pan nie zwykł był jadać przed godziną drugą obiadowi zwyczajną, pisze Plater, że jednak znaczna odległość miejsca obiadowi i noclegowi naznaczonego, późne tam obiecywała zjechanie, a nadto smaczno wabiący dymek potraw do pokusy stał się okazją, przygotowane więc śniadanie nie tylko przyjął łaskawie N. Pan, ale i zupełną satysfakcją dał tego świadectwo; oczewista, że do jedzenia nie zawsze sam szczególnie głód bywa pobudką. —»
Gdy konie wypoczęły, o godzinie piérwszéj puścił się król w dalszą drogę, i przebywszy Jampol miasteczko Radziwiłłowskie, o mil dwie wedle rachuby krajowéj od Katerynburga odlegle, gdzie stanął o piątéj, ostatnią milę do Lachowców trzy godziny wlec się musiał.
Miasteczko zdala ukazało się oczom podróżnych o godzinie szóstéj przy zachodzącém słońcu, ale nim się do niego długo okrążając otaczające go stawy dostali przez nieprzebyte groble, mrok padł i rzęsistą oświecone illuminacją w nowém świetle zjawiło się oczom podróżnych.
«Ktokolwiek przed blizko dwudziestu laty był przytomny w Białymstoku, pisze diarjusz nasz, ceremonji wkładania orderu Złotego Runa na j. o. niegdyś kasztelana Krakowskiego Branickiego, ten potrzebować zapewne nie będzie historycznego wywodu dla poznania tak zmarłego już pana Lachowców ks. Jabłonowskiego, wdy Nowogródzkiego, jako téż dzisiejszéj temi dobrami władającéj księżnéj wojewodzinéj z domu Woronieckiéj.»
Na godzinę przed przyjazdem zdala, już dał się słyszeć huk harmat, a o dobre ćwierć mili przed zamkiem spotkał króla książę Dobrogost wojewodzic Nowogrodzki z księciem Woronieckim krewnym matki, konno w licznéj dworu assystencji. Przed groblami niezmiernie długiemi uszykowane było we dwa rzędy żydowstwo, które z muzyką i kantorami hołd monarsze składało.. Daléj ze dwudziestu prezbiterów podobnie długim szeregiem imieniem duchowieństwa przyjmowali N. Pana, a następnie aż do samego miasteczka pospólstwo uszykowane z chorągwiami, z zapalonemi pochodniami po obu stronach drogi płotem stało. Gdy cały ten tłum niezmierny z ogniami wbiegł, cisnąc się do miasteczka, rosła obawa, aby przy pośpiechu i nieostróżności, nie potrzebnego nie zrobiono fajerwerku ze strzech słomianych, ale się szczęśliwie bez tego obeszło.
U drzwi głównych zamku stojąca gospodyni przywitała gościa dostojnego i wprowadziła na pokoje.
«To przyjęcie monarchy, dodaje Plater, lubo nam zdawało się aż nadto wspaniałe, było wszakże skutkiem ściśnionéj wolności, wyraźném w imieniu N. Pana oświadczeniem przez generała Komarzewskiego, żeby dla uniknienia królowi subjekcij, żadnych nadzwyczajnych nie czynić przygotowań. Cóżby więc nasza z monarchami europejskiemi skolligacona księżna, a małżonka swojego nieboszczyka we wszystkiém naśladująca nie uczyniła była, gdyby woli jéj zostawione było uczczenie pana? Jeżeli jednak chęć przyjęcia króla podług tego jakby chciała księżna cierpiała, tém przynajmniéj dogodziła swemu zamiarowi, iż jak gdyby ze wszystkich dóbr pościągała synagogi, prezbiterów i innych ludzi, a tłok nadzwyczajny wszelkiego rodzaju, powołania i wieku pędził się za karetą królewską z chorągwiami z cerkwiów pewnie sprowadzonemi, których było do sześćdziesięciu. — »
Głód się czuć dawał żołądkom od Katerynburgskiego śniadania poszczącym, a w pół do dziewiątéj podano wieczerzę, do któréj król gospodynię, ks. Dobrogosta i Woronieckiego zaprosił. «Podczas wieczerzy ubolewała księżna nad śmiercią hrabiego de Vergennes, a o sukcessorze jego mówiła, że korespondenci paryzcy mianowali nim pana de la Vouguyon; wspomniała daléj o Stathuderze i rewolucjach holenderskich, parlamencie angielskim, i z tych cudzoziemskich nowin schodząc do krajowych przedmiotów i do nieboszczyka męża, obiecała N. Panu okazać jego rękopisma i inne osobliwości. Po wieczerzy, prezentowała księżna królowi damy i mężczyzn, plenipotentów, possesorów swoich, ich żony i t. p.
Król i drogą i przyjęciem zmordowany potrzebując odpoczynku, dawszy dobranoc gospodyni, usunął się do swych pokojów, a za nim towarzystwo całe, przyrzekł jednak i zapowiedział, że nazajutrz zamek Lachowiecki w regularny pentagon zabudowany, na wyspie wodą zewsząd oblanéj, szczegółowie obejrzy.
Jakoż pomimo nadejścia kres z Warszawy, udał się król dla obejrzenia pokojów, malowideł, i wszelkich zbiorów jakie w sobie Lachowce zamykały. Plater wspomina o kollekcji portretów królów Polskich i ww. ks. Litewskich, jako téż sławnych ludzi, bibliotece i skarbcu. Po obejrzeniu jéj udał się do kaplicy, gdzie na prawym boku od wielkiego ołtarza pod baldachimem krzesło na dwóch gradusach wyniesione czekało go, i tu mszy św. przy pulpicie pod amboną wysłuchał. Potém w pokojach jeszcze obejrzawszy kollekcją rzeźbionych kamieni starożytnych po większéj części w pierścienie oprawnych, i między niemi umieściwszy brylantowy sygnet przeznaczony dla gospodyni domu, pożegnał ją i dla spóźnionéj pory pośpieszając w dalszą podróż się udał.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.