Widzę Cię, Matko, w tej strasznej chwili,
Gdy Syn Twój skonał za cały świat,
Gdy krzyż oprawcy z Nim opuścili
I głowę złożył w rąbek Twych szat. W tej strasznej widzę chwili.
Z czoła cierniowy wieniec Mu zdjęli,
Wyrwali gwoździe ze świeżych ran,
Potem Go, Matko, z łona Ci wzięli
I do grobowych ponieśli ścian, Gdzie skał tych złom się bieli.
Była to chwila święta i wielka,
Gdy w niebo wzleciał Twój, Chryste, duch,
Zdrętwiała z bólu Twa rodzicielka,
Głos zamarł w piersiach, stępił się słuch... Boć matki boleść wielka!
Gdy tkwią w jej sercu te gwoździe krwawe,
Korony Twojej tkwi ostry cierń,
Podnosi, milcząc, swe oczy łzawe
I za bezmyślną modli się czerń, Co wokół wznieca wrzawę.
To znów zamglonym w dal sięga wzrokiem,
Gdzie przyszłych wieków i kres i byt,
W przepastne głębie owiane mrokiem,
Tam, gdzie jutrzenki nie błyska świt, Tam duszy sięga wzrokiem.
Przez śmierć męczeńską, niosąc zbawienie,
Skonał wybrany Ludzkości Syn.
Skądże te mroki wieczne i cienie?
Czyliż nie zmazał wszystkich jej win? — Wciąż dręczy nas zwątpienie.
Na górze Lebek, u skał rubieży,
Już dziewiętnasty śnisz, Matko, wiek.
Wciąż fala wichru za falą bieży,
Wezbrały łzawych koryta rzek I mrok się wiecznie szerzy...
Tysiące braci dziś w imię krzyża
Z Chrystusem dzieli jednaki los,
Gdy kat z ofiarą nowy krzyż zniża,
Nowy żal srebrzy Twój, Matko, włos, Lecz świt się nie przybliża...
Co wieczór widne znaki złowieszcze,
Gdy słońce, gasnąc, pławi się w krwi.
Czyż nowych ofiar za mało jeszcze?...
Odpowiedź echem w pomroce brzmi: — Zamało ofiar jeszcze!...