Pielgrzym Kamanita/XXXIX. Zmierzch światów

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Gjellerup
Tytuł Pielgrzym Kamanita
Podtytuł Romans starohinduski
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Poznańska
Miejsce wyd. Lwów - Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Pilgrimen Kamanita
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.
ZMIERZCH ŚWIATÓW.

Kamanita doznał pewnego razu uczucia niezadowolenia i braku.
Mimowoli skierował swą uwagę na stutysięcznego. Bramę, jako na źródło wszelkich uczuć. Ale wrażenie owo nie znikło, przeciwnie z każdą tysiącletnią dekadą stawało się niemal dostrzegalnie przykrzejszem.
Skutkiem owego uczucia natrafił na opór niedostrzegalnie dotąd płynący czas, jak rzeka, napotkawszy wyspę, lub rafę skalną, począł szumieć i zaznaczać swój byt. Natychmiast zjawiło się „przed“ i „po“, jak w rzece oznaczyć można miejsce „przed“ i „po“ przeszkodzie.
Wydało się Kamanicie, że stutysięczny Brama nie błyszczy tak jasno jak przedtem.
Patrzył nań przez pięć miljonów lat i przyszedł do przekonania, że patrzył dość długo, a jednak nie może nabrać poglądu należytego na tę sprawę.
Zwrócił uwagę na Vasitthi.
Spostrzegł, że i ona obserwuje Bramę z uwagą.
Zasmucił się. Wraz ze smutkiem zjawiły się uczucia, za niemi przyszły myśli, a z myśli wyłoniły się słowa.
I rzekł:
— Vasitthi, czy widzisz jak ja, że coś się dzieje ze stutysięcznym Bramą?
Po stu tysiącach lat odparła Vasitthi:
— Blask stutysięcznego Bramy zmniejszył się.
— I mnie się tak wydaje! — przyznał Kamanita i po upływie takiegoż czasu — Może jest to jednak zjawisko przemijające. Ale to mi się już samo dziwnemi wydaje, że stutysięczny Brama może podlegać przemianom!
Umilkł na jakichś kilka mil jonów lat, potem zaś dodał:
— Nie wiem, czym nie doznał olśnienia, ale wydaje mi się, że stutysięczny Brama błyszczy teraz coraz silniej.
Po pół miljonie lat rzekła Vasitthi:
— Blask stutysięcznego Bramy nie zwiększa się, ale ciągle słabnie.
Podobnie jak rozżarzone do białości żelazo staje się niebawem czerwonem po wyjęciu z pieca, tak samo nabrał blask stutysięcznego Bramy odcienia czerwonawego.
— Dziwi mnie to bardzo i nie wiem, jak sobie sprawę wytłumaczyć! — powiedział Kamanita.
— To znaczy — odparła Vasitthi — że blask stutysięcznego Bramy zaczyna gasnąć.
— To niemożliwe! — zawołał — Zważże, Vasitthi, w cóżby się obrócił blask i świetność całego wszechświata?
— O tem — odparła — on myślał, mówiąc:

W krainy sięga blask życia, których nie znamy,
Lecz wiedzcie, przeminie wszystko, nawet świat Bramy.

Już po kilku tysiącach lat spytał trwożnie i popędliwie Kamanita:
— Któż to wyrzekł te straszliwe, światoburcze słowa?
— On... doskonały... zbudzony... — mistrz Budda!
Zadumał się Kamanita.
Przez czas długi rozważał owe słowa, wspominając różne rzeczy, potem rzekł:
— Już raz przytoczyłaś, Vasitthi, słowa Buddy, które spełniły się w oczach naszych, a było to w Sakhavati, w raju zachodnim. Pamiętam, że powtórzyłaś mi tam cały jego wykład, zakończony oną sentencją. Ale nie było tam tak światoburczego zdania jak obecne, wnioskuję tedy, iż słyszałaś więcej jeszcze nauk Buddy.
— Słyszałam dużo mów jego, — odrzekła — gdyż przeszło pól roku przebywałam u jego boku. Słyszałam nawet ostatnie słowa, jakie wyrzekł na ziemi.
— Kamanita spojrzał na nią z podziwem i czcią wielką i powiedział:
— Z tego to, widzę, powodu jesteś najmędrszą istotą wśród całego świata Bramy. Wszystkie bogi gwiezdne wkoło nas popadły w przerażenie, świecą nierówno, błyskają i migocą. Sam nawet stutysięczny Brama zaniepokoił się, z mdlejącego jego blasku wypadają często jakby błyskawice gniewu. Ty zaś świecisz jasno i spokojnie, niby lampa osłoniona od wiatru. Dostrzegłem i inne jeszcze oznaki, że coś się psuje, oto ruchy ciał niebieskich stały się dosłyszalne i zewsząd dochodzą nas teraz gromowe, potężne tony i jakby dźwięki dzwonów śródgwiezdnych, podobne do tych, jakie słyszeliśmy ongiś, daleko stąd, nad brzegiem niebiańskiej Gangi. Znaczy to, że harmonja ruchów została zwichnięta, że nastąpiło rozdwojenie i wyodrębnienie poszczególnych sił. Prawdą jest twierdzenie, że hałas jawi się tam, gdzie powstaje brak, zaś pełnia cichą jest i skupioną w sobie. Nie wątpię tedy, że masz słuszność, Vasitthi. Ale pragnę uzyskać ten sam, co ty, spokój, przeto podziel się ze mną wspomnieniami, o mistrzu podczas kiedy gasnąć będzie i rozpadać się w nicość cały ów świat stutysięcznego Bramy. Powiedz mi wszystko, nie zatajając niczego, bowiem po raz może ostatni spotkaliśmy się w miejscu, gdzie można porozumiewać się duchowo i dzielić myślami. Dotąd nie mam pojęcia jak i dlaczego zjawił się Angulimala w Ujjeni, chociaż opisałaś mi jego nawrócenie się na drogę ascezy. Owo przybycie jego było mi podnietą do rozpoczęcia pielgrzymki i jemu to zawdzięczam, żem nie stoczył się w dół, ale zasłużył na odrodzenie w raju zachodnim, skąd przy pomocy twojej dostałem się do najwyższych sfer widzialnego wszechświata, gdzieśmy wiedli żywot bogów przez niezmierzone eony lat. Mam przeczucie, że z twej strony wyszło to, co mnie pchnęło na drogę pielgrzymstwa. Pragnę się tedy tego dowiedzieć, przedewszystkiem zaś jeszcze zechciej mi wyjaśnić jak się stać mogło, że wcieliłaś się i zjawiłaś ku zbawieniu memu właśnie w Sukhavati, nie zaś na jakiemś innem, odległem, nieskończenie wyższem miejscu szczęśliwości.
Vasitthi opowiedziała tedy Kamanicie ostatnie przeżycia swe na ziemi z całym spokojem, nie pomijając żadnego szczegółu, a tymczasem zachodziły wielkie zmiany w świecie stutysięcznego Bramy.
Coraz to niespokojniej świeciły gwiazdy, łyskając i mrugając. Z kręgu, otaczającego Bramę, wylatywały niezmierne snopy ognia, przenikając wszechświat w wszystkich kierunkach. Zdawało się, że bóg szukał stu olbrzymiemi ramionami niewidzianego wroga, który mu zagrażał.
Skutkiem zwichnięcia harmonji ruchu ciał niebieskich powstały wiry i prądy, które wyrywały całe układy gwiezdne z wszechświata stutysięcznego Bramy, a na ich miejsce wciskały się czarne fale pustki przestrzennej, podobnie jak woda morska ciśnie się w dziurę wyrwaną w boku okrętu.
W wielu miejscach jedne układy gwiezdne wpadły na drugie i powstawały pożary światów nieprzeliczonych, a huk wybuchów i żagwie płomieniste spadających gwiazd dolatywały aż do samego kręgu świetlnego Bramy.
Ryczały pioruny, rozlegał się trzask zapadającej się budowli, harmonji i równowagi świata, a muzyka sfer niebieskich konała w charkotliwych jękach, które toczyły się jak fale zalewu z jednej części przestrzeni w drugą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Gjellerup i tłumacza: Franciszek Mirandola.