Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Któż to wyrzekł te straszliwe, światoburcze słowa?
— On... doskonały... zbudzony... — mistrz Buda!
Zadumał się Kamanita.
Przez czas długi rozważał owe słowa, wspominając różne rzeczy, potem rzekł:
— Już raz przytoczyłaś, Vasitthi, słowa Budy, które spełniły się w oczach naszych, a było to w Sakhavati, w raju zachodnim. Pamiętam, że powtórzyłaś mi tam cały jego wykład, zakończony oną sentencją. Ale nie było tam tak światoburczego zdania jak obecne, wnioskuję tedy, iż słyszałaś więcej jeszcze nauk Budy.
— Słyszałam dużo mów jego, — odrzekła — gdyż przeszło pól roku przebywałam u jego boku. Słyszałam nawet ostatnie słowa, jakie wyrzekł na ziemi.
— Kamanita spojrzał na nią z podziwem i czcią wielką i powiedział:
— Z tego to, widzę, powodu jesteś najmędrszą istotą wśród całego świata Bramy. Wszystkie bogi gwiezdne wkoło nas popadły w przerażenie, świecą nierówno, błyskają i migocą. Sam nawet stutysięczny Brama zaniepokoił się, z mdlejącego jego blasku wypadają często jakby błyskawice gniewu. Ty zaś świecisz jasno i spokojnie, niby lampa osłoniona od wiatru. Dostrzegłem i inne jeszcze oznaki, że coś się psuje, oto ruchy ciał niebieskich stały się dosłyszalne i zewsząd dochodzą nas teraz gromowe, potężne tony i jakby dźwięki dzwonów śródgwiezdnych, podobne do tych, jakie słyszeliśmy ongiś, daleko stąd, nad brzegiem niebiańskiej Gangi. Znaczy to, że harmonja