Pielgrzym Kamanita/XXV. Pąk rozkwita

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Gjellerup
Tytuł Pielgrzym Kamanita
Podtytuł Romans starohinduski
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Poznańska
Miejsce wyd. Lwów - Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Pilgrimen Kamanita
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.
PĄK ROZKWITA.

Nagle wydało się Kamanicie, że w głębi wód coś zaszło i zobaczył cień, zbliżający się szybko do powierzchni. Fale zaczęły kotłować i wirować, a za chwilę wynurzył się pąk lotosu o różowym końcu. Wyskoczył ponad powierzchnię, potem zaś jął się kołysać, roztaczając coraz to dalsze kręgi, których błyskotanie, małemi niby płomyczkami światła pokryły sąsiednie kwiaty, oraz postacie na nich siedzące.
Dusza Kamanity zadrżała także i rozjarzyła się gamą ukrytych zazwyczaj barw. Uczuł w sercu radosny jakiś ruch, niby pląs taneczny.
— Cóż to takiego? — spytał spojrzeniem błękitnego sąsiada.
— W tej chwili zapragnęła wcielić się tu, w Sukhavati jedna z dusz ludzkich, żyjąca w bezmiernych oddalach kosmicznych, na ziemskim padole. Zobaczymy, czy pąk się pięknie rozwinie i zakwitnie. Zdarza się często, iż mimo pragnienia zjawienia się w raju, dusza nie ma tyle sił, by żyć jak należy, ale zaplątawszy się w namiętności i rozkosze cielesne, przywrze na zawsze do błota ziemi. Wówczas pączek marnieć zaczyna i ginie wkońcu zupełnie. Pąk, który widzisz, zawiera duszę męską. Zbacza ona łatwiej z drogi zbawienia i ulega pokusom świata. To też zauważyć łatwo, iż pośród błękitnych i innobarwnych jest tu o wiele więcej jaśniejszych dusz, to znaczy żeńskich, a tylko liczba białych i purpurowych jest niemal jednaka.
Posłyszawszy to, uczuł Kamanita w sercu dziwną, bolesną nieco radość, a spojrzenie jego spoczęło z ciekawością i nadzieją na białym, śnieżystym pąku, kołyszącym się tuż obok niego, niby łabędź na falach.
— Czy pamiętasz dzień, w którym pąk mego lotosu wynurzył się z głębin? — spytał doświadczonego sąsiada.
— Pamiętam dobrze. Wypłynął jednocześnie z tym oto białym kwiatem, na który patrzysz właśnie, a ja spozierałem nieraz na ową parę, przyczem czasem uczuwałem obawę. Pąk twój zaczął niedługo po pojawieniu się marnieć i tonąć pod wodą, ale nagle wypłynął znowu w jeszcze piękniejszej postaci, zakwitł wspaniale i rozwinął się. Natomiast biały pąk rósł stale i bez przerwy. Raz tylko wydało mi się, że dotknęła go niemoc, ale wnet zło minęło i doszedł do takiej pełni, jak sam widzisz.
Słowa te napełniły Kamanitę radością wielką, wszystko tak rozwoniało i rozdźwięczało się wokoło i rozbłysło, że zdał się sam sobie dotąd szary i smutny.
Patrzył na biały kwiat bez przerwy i spojrzenie to posiadało widocznie magiczną siłę, gdyż czubek pąka zadrżał, płatki jęły się wyginać na zewnątrz i niebawem ujrzał siedzącą pośrodku Vasitthi, uśmiechnioną i zapatrzoną w niego.
Wyciągnęli ku sobie jednocześnie ramiona i po chwili znaleźli się na brzegu.
Kamanita zauważył, że Vasitthi nie poznała go do tej pory, a zwraca się doń jeno instynktownie, jak słonecznik ku słońcu. Nie mogła go poznać, gdyż bezpośrednio po przebudzeniu nikt nie pamiętał w raju poprzednich żywotów swoich, chociaż odczuwała w duszy na jego widok niejasne przeczucie. Doświadczył tego sam, rozmawiając z sąsiadem o Gandze niebiańskiej.
Pokazał jej lśniącą rzekę, wpływającą bez szmeru w toń jeziora i rzekł:
— Niebiański Ganges zasila w ten sposób wszystkie jeziora i stawy raju błogosławionych.
— Niebiański Ganges? — powtórzyła pytająco i przesunęła ręką po czole.
— Chodź, udamy się do drzewa koralowego! — powiedział.
— Idźmy lepiej do tego uroczego gaju, gdzie pośród krzewów pląsają powabne postacie! — zawołała, pokazując w innym kierunku.
— Potem tam polecimy. Musisz się orzeźwić przedewszystkiem zapachem drzewa koralowego.
Vasitthi usłuchała chętnie, jak dziecko, pocieszone obietnicą nieznanej zabawki rezygnuje z nęcącej je zabawy z towarzyszami, a w miarę zbliżania się ku drzewu rysy jej ożywiały się coraz to bardziej.
— Dokąd mnie wiedziesz? — spytała w chwili, gdy skręcali w roztokę skalną. — Nigdym jeszcze tak zaciekawioną nie była. Wydaje mi się, żem nieraz już pragnęła tu się znaleźć, ale twój uśmiech świadczy, iżem dopiero co uzyskała świadomość. Gdzieżeśmy to jednak zalecieli, stąd jak widzisz niema wyjścia.
— Droga tu jeszcze daleka! — odparł z uśmiechem. — Niebawem przekonasz się, moja Vasitthi, że przeczucie nie myliło cię wcale.
Ukazała się kotlina z malachitowemi skałami, szafirowem niebem i czerwonem drzewem koralowem, z którego biła fala niezrównanej woni.
Vasitthi przycisnęła dłoń do piersi celem zatamowania zbyt szybkiego oddechu, a Kamanita, patrząc na jej twarz, gdzie nastąpiła szybka zmiana mroku na jasność, poznał, że rozpętała się w jej duszy burza wspomnień.
Podniosła ramiona i wykrzyknęła, rzucając mu się na piersi:
— Kamanito, ukochany mój Kamanito!
Pochwycił ją w objęcia i uniósł szybkim lotem poprzez roztokę ku dolinom. Usiedli pod drzewem w okolicy pustej jeszcze i dzikiej nieco, gdzie pasły się jeno gazele, a nikt im przeszkodzić nie mógł i zakłócić samotności.
— Ileżeś musiał wycierpieć, biedaku? — zawołała — Cóżeś sobie o mnie pomyślał; dowiedziawszy się, iż poślubiłam Satagirę!
Kamanita opowiedział jej, że nie otrzymał wieści o tem, ale sam widział własnemi oczyma jej orszak weselny i patrzył w jej twarz, wyrażającą najwyższą rozpacz i ból. To go też przekonało, że ustąpiła jeno przymusowi rodziców, a nie odebrała mu serca swego.
— Żadna moc ludzka, o ukochany mój, nie byłaby mnie mogła skłonić, — zawołała Vasitthi — gdyby mi nie położono przed oczy dowodu, iż nie znajdujesz się już pośród żywych.
Powiedziawszy to, Vasitthi zaczęła opowiadać szczegółowo swe ówczesne przeżycia i przygody.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Gjellerup i tłumacza: Franciszek Mirandola.