Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ukazała się kotlina z malachitowemi skałami, szafirowem niebem i czerwonem drzewem koralowem, z którego biła fala niezrównanej woni.
Vasitthi przycisnęła dłoń do piersi celem zatamowania zbyt szybkiego oddechu, a Kamanita, patrząc na jej twarz, gdzie nastąpiła szybka zmiana mroku na jasność, poznał, że rozpętała się w jej duszy burza wspomnień.
Podniosła ramiona i wykrzyknęła, rzucając mu się na piersi:
— Kamanito, ukochany mój Kamanito!
Pochwycił ją w objęcia i uniósł szybkim lotem poprzez roztokę ku dolinom. Usiedli pod drzewem w okolicy pustej jeszcze i dzikiej nieco, gdzie pasły się jeno gazele, a nikt im przeszkodzić nie mógł i zakłócić samotności.
— Ileżeś musiał wycierpieć, biedaku? — zawołała — Cóżeś sobie o mnie pomyślał; dowiedziawszy się, iż poślubiłam Satagirę!
Kamanita opowiedział jej, że nie otrzymał wieści o tem, ale sam widział własnemi oczyma jej orszak weselny i patrzył w jej twarz, wyrażającą najwyższą rozpacz i ból. To go też przekonało, że ustąpiła jeno przymusowi rodziców, a nie odebrała mu serca swego.
— Żadna moc ludzka, o ukochany mój, nie byłaby mnie mogła skłonić, — zawołała Vasitthi — gdyby mi nie położono przed oczy dowodu, iż nie znajdujesz się już pośród żywych.
Powiedziawszy to, Vasitthi zaczęła opowiadać szczegółowo swe ówczesne przeżycia i przygody.