Zcichnij pleśni czarnoskrzydła! Zamilcz śpiewie klątwą klęt! Już mi łzy i krew obrzydła I zgrzyt rdzawych pęt.
Co tam znój raba, co tam że wokół
Dnia zgiełków celem jedynym: żer —
Pobrzęk łańcucha, co pierś mą okuł
W źródeł kastalskich zmienia się szmer.
Świetlana postać sfrunęła z nieba,
Gdzie mozół dyszał, baśń się koleba,
Z padołu wzlatam w blask czystych sfer.
Już daleko wrzask czczych waśni, Mierzchnie ziemia w dole gdzieś, Coraz wolniej, coraz jaśniej — Nieś mnie, baśni, nieś!
Oto zbór duchów, ich tok i majdan,
Ich wywierzysko i wir i ruch.
Tu skrzydło nie zna szranek ni kajdan,
Gędźbą dróg mlecznych poi się słuch.
Tutaj myśl wolna w wolnym przestworze
W kras nieśmiertelnych polata zorze —
Fraszką ciał jarzmo, królem jest duch!
Ledwo skinął — noc przezuła Czarny płaszcz na szafran zórz. Sad bajeczny..., w nim Moguła Pałac pośród róż.
Poprzez sieć bluszczów, lianów i pnączy
Storczyków giętki wije się wąs
I z palm wysmukłych koroną łączy
Wonnych kielichów lazur i pons.
Z utajonego w kryształach wrzyska
Woda zwysoka w baseny tryska,
jakby kto tęczę na marmur strząsł.
W mgłach kadzideł cień się słania Otulony w tkań pajęczą, Cudna nóżka w takt wydzwania Złotą obręczą.
Pod kruczą grzywą, nad lic liliją
Blaskiem fosforów źrenice mżą,
Bieluchne piersi większy skarb kryją
Niż te, co w łonie Golkondy śpią.
Ale nad oczy, nad pierś dziewczęcą
Silniej usteczka kuszą i nęcą
Ku lubych pieszczot najsłodszym grom.
Rozkochaną sięgam dłonią... Kto te zgrzyty w baśń mi wplótł?
Tensam dokoła szczęk rdzawych oków,
Zpod których bluzga braci mych krew —
Smagany biczem spadam z obłoków,
Rozkosz się zmienia w mękę i gniew.
Miast pieśni słodkiej pięknem zaświatów
Z piersi wybucha pod chłostą katów
Czekanej zemsty zdziczały śpiew.