Strawą łez, którą karmi mię obficie Miłość i smutne z nią wyroki Boże, Raz, gdy się sycąc, serce sobie trwożę: Żem już na męki mej krzyżowej szczycie —
W tem ta, co nad nią wyższej nie ujrzycie, Ni drugiej takiej — w tkliwej swej pokorze Ponad samotne moje spływa łoże, Mierzchnące we mnie chcąc podtrzymać życie —
I ręką, której pożądałem tyle, Łzy mi obtarłszy, z ust pociechy wróży, Jakich czyż serce dozna kiedy czyje?
— Nie szukaj prawdy w ksiąg przemądrych pyle — Rzecze — i zamiast płakać po mnie dłużej, Żyw bądź, tem życiem, jakiem ja dżiś[1] żyję. —