Gdy widzę z Nieba zstępującą Zorzę, Z różaną skronią, w splotach z złotej przędzy, Wołam, w miłosny pchnięty błąd pomiędzy Sen i ocknienie: — To cień Laury może! —
O ty szczęśliwy! co wiesz, w jakiej porze I gdzie masz skarb twój kryć od ziemskiej nędzy Titonie![1] słuchaj! mój ja skarb nie prędzej Ujrzę, aż śmierć mi z trumny zdziała łoże!
I nie tak srogie wasze są rozstania — Gdyż choć w ciemnościach możesz wracać do tej, Co przy księżycu na twem łonie drzymie,
Lecz smutkiem nocy moje dnie przesłania Ta, co uniosła duszy mej tęschnoty — W zamian mi ledwie dając w pieśń swe imię! —