W te oczy, w których tęchnych żądz mam święto, Kiedy raz patrząc, wielce im się dziwię — By na przekorę zrobić mi złośliwie, Bieluchną rączką znagła je przymknięto.
Nie wytrzymałem! — i jak wraz z przynętą Połyka haczyk rybka w wód przepływie, Lub jak ptaszyna co nie wprzód się wywie O bezpieczeństwie, aż na lep jest wzięta.
Tak jam się schwytał w jej paluszków siatki, Lepem jej ślicznych oczu przynęcony. — I odtąd duch mój, przez wypadek rzadki,
Ni ocalenia życząc ni obrony, Gdy się bezwładnie w matni tej trzepota, Umrzeć z rozkoszy bierze go ochota! —