Iż do nadgrody drogę mi zamknięto, W manowiec zbiegłem, Laurze chcąc w rozpaczy Z oczu precz odejść, — ale cóż to znaczy, Gdy im wprzód w zakład wierność dałem świętą?!
Więc łzy połykam twarde znosząc pęto, Bom snadź do nędzy zrodzon duch tułaczy, I nawet szemrać nie śmiem, bo już raczej Jest mi potrzebą boleść niż ponętą.
Niech tylko z oczu kształtów tych nie tracę, Co nad największych Arcymistrzów prace Potęgą boską wdzięków swych świetnieją!
Zresztą, czyż jest gdzie tak odludne błonie, Kędy się nędzny przed jej gniewem schronię — Lub gdzie potrafię rozstać się z nadzieją? —