Przejdź do zawartości

Piętnastoletni kapitan (Verne, tł. Tarnowski)/Część 2/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Piętnastoletni kapitan
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1930
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 12.

Pogrzeb królewski.

Nazajutrz po śmierci króla, całe Kassande najzupełniej odmienny aniżeli zazwyczaj przyjęło wygląd. Przerażeni krajowcy kryli się w swych lepiankach. Biedacy nie widzieli jeszcze nigdy palącego się króla, to też byli pewni, że niezadługo żywy ogień spadnie z nieba, ażeby spopielić wszystko, co się tylko na ziemi pozostało. I nie wiedzieli, czem by gniew bogów przebłagać można?
Nawet Alvez nie był pewien siebie i cicho przesiadywał w domu, w obawie, by go nie obwiniono o śmierć króla... Lecz z tego niebezpieczeństwa, bądź co bądź — możliwego, wybawił go Negoro, który umiejętnie zaczął rozsiewać po mieście wieści, że śmierć króla była nadprzyrodzoną, że właściwie była najwyższą łaską, jaką wielki Manitu zsyła na swych wyjątkowo umiłowanych czasami.
— Przez ogień wstępować do nieba mówił — może tylko bóstwo!
Zabobonni krajowcy dawali pełny posłuch tym bredniom, przyczem głośno krzyczeli, że doczesne szczątki tego, który się stał bóstwem, muszą być z należytą czcią pochowane.
Negoro twierdzeniom tym najzupełniejszą przyznawał słuszność, to dodając jedynie, iż żar ognia. który spopielił króla, może być ochłodzony krwią ludzką jedynie, najlepiej krwią człowieka białego.
Takie się stały tym sposobem pragnienia ludu.
Decyzja wyjść mogła, co do tego, od władzy królewskiej wszelako.
Następczynią króla Loonga, naturalną, była jego starsza małżonka, królowa Moilla. I stała się nią faktycznie, rządy swe roapoczynając od wydania rozkazów, które dotyczyło pogrzebu króla, uprzedzając tem innych pretendentów.
Objęcie władzy dawało królowej Moilli tę olbrzymią korzyść jeszcze, iż ona jedna z liczby wszystkich żon królewskich miała, dzięki temu właśnie, pozostać przy życiu.
Otóż wolą królowej było, ażeby pogrzeb królewski odbył się wieczorem, nazajutrz po śmierci.
Dekret ten, ogłoszony w sposób nader prymitywny, bo przy pomocy nie już tylko bosych, ale wprost zupełnie gołych heroldów, przyjęty został przez całą ludność bardzo ulegle, co równało się uznaniu królowej przez kraj cały. A że i Alvez przeciwko rządom kobiety najmniejszego nie stawiał veta, niedawna: tylko starsza żona, — królową została.
Tego samego jeszcze dnia zajęto się przygotowaniami do pogrzebu. Tuż za Kassande płynął potok bardzo głęboki i burzliwy, Koango. Otóż królowa rozkazała, ażeby jego bieg został odwrócony, a gdy to już zostanie dokonane, w tem dawnem łożysku strumjenia ma być wykopana mogiła króla, w której będzie on ze wszystkiemi ofiarami pochowany. Po dopełnieniu wszystkich obrządków, wody strumienia na swe dawne wrócić miały miejsce.
Dick Sand został, dzięki zabiegom Negora, zaliczony do liczby ofiar, które miały swą krwią skropić mogiłę króla.
Negoro, jak każdy nikczemnik, był tchórzem, to też nigdy, pamiętając zwłaszcza o losie Harrisa, nie ośmieliłby się zbliżyć do Dicka Sanda, gdyby ten się na swobodzie znajdował. Obecnie jednak, doskonale wiedząc, że więzień ma skrępowane ręce i nogi, — postanowił udać się do niego.
Na widok Negora, młody nasz bohater aż się skurczył cały, a następnie szarpnął więzami, w nadziei, że je zerwie może... Niestety jednak, były one na tyle mocne, że o ich potarganiu nie było co i marzyć; nie porwałby ich Herkules nawet.
Dick zrozumiał to w jednej błyskawicy myśli, zarzucił więc natychmiast próżne wysiłki, zdając sobie z tego sprawę, że teraz walka inną musi przybrać formę. W milczeniu wpił więc tylko w twarz Negora swe przenikliwe spojrzenie, postanawiając sobie nie robić mu zaszczytu odpowiedziami swemi.
— Uważałem sobie za swój obowiązek — rozpoczął mówić Negoro — przyjść się pożegnać ze swym byłym młodym kapitanem i wyrazić mu swe ubolewania, że on nie rządzi tutaj tak, jak to miało miejsce na pokładzie „Pilgrima.“ Widząc, iż Dick nie odpowiada, ciągnął dalej:
— Cóż to, kapitanie, czyżbyś nie poznawał swego kucharza? On przyszedł właśnie po rozkazy i na nie oczekuje w niewiedzy, co ma przygotować na śniadanie?
Dick tylko zacisnął zęby.
— Jeszcze jedno, kapitanie mój, zapytanie małe. Jakimżeż to cudem się stało, u licha, żeś ty, kierując statkiem w stronę Valparaiso, dopłynął... do Angoli afrykańskiej?
Dick Sand już poprzednio był prawie pewien, że Negoro uszkodził kompas: jego ostatnie słowa dały mu w tej mierze pewność niezbitą.
— Przyznaj, kapitanie... za młody trochę, -— ciągnął dalej Negoro — iż dla was wszystkich wielkiem to było szczęściem, że na pokładzie „Pilgrima“ choć jeden znajdował się marynarz. Gdyby nie to — gdzieżbyś ty mógł dopłynąć, biedaku!... Boże drogi! Rozbiłbyś się na pierwszych lepszych skałach podwodnych, gdzieby was zapędziła burza. Że się stało inaczej, że znaleźliśmy się w kraju zaprzyjaźnionym i przyjacielskim, podziękuj za to wszystko marynarzowi owemu, na. którym ty... nie umiałeś się poznać.
Wszystko to Negoro mówił głosom spokojnym, który był wynikiem olbrzymiego wysiłku. Lecz wkońcu wybuchnął:
— Fortuna kołem się toczy! — krzyczeć zaczął, wyprowadzony z równowagi pogardliwem milczeniem Dicka — dziś, ja jestem tutaj panem i twoje życie w moich się znajduje rękach!
— A więc je weź, to życie moje — przemówił nakoniec Dick Sand, mrożąco zimnym tonem. — Pamiętaj jednak, że jest Bóg na niebie, który zna wszystkie twe zbrodnie i że dzień twej kary się zbliża.
— Jeżeli Bóg nie tylko karze za zbrodnie, lecz i nagradza cnotliwych, to czas najwyższy, by się zajął tobą.
— Jestem gotów stanąć przed sądem Najwyższego, co zaś do samej śmierci, to się jej nie obawiam.
— To jeszcze zobaczymy! — zapienił się portugalczyk — widzę, że liczysz na jakąś pomoc! Ha, ha!... Licz na nią, licz, tutaj, w Kassande, gdzie ja i Alvez jesteśmy wszechmocni! Jesteś szalony! Myślisz może, że twoi murzyni znajdują się jeszcze tutaj? Jakżeż ogromnie się mylisz! Są już w drodze do Zanzibaru.
— Niezbadane są drogi Opatrzności — odpowiedział Dick — Herkules jest na wolności.
— Herkules? — zakrzyczał Negoro, tupiąc z wściekłości nogą — dawno rozszarpały go lwy i pantery; i jestem z tego powodu niepocieszny, bo zabrały mi one tym sposobem moją zemstę!
— Jeżeli umarł Herkules, to żyje jeszcze Dingo, a jest on wystarczająco silny, by mógł się porachować z tobą.
— Głupcze! — zawył nieomal nieprzytomny z gniewu Negoro — z Dingiem załatwiłem się od bardzo już dawna. On zdechł, jak zdechną ci wszyscy, którzy się znajdowali na pokładzie „Pilgrima“, gdy ja na nim byłem kucharzem.
— I jak ty sam zdechniesz niezadługo — przybił chłodnym głosem Dick.
Portugalczyk szalał z wściekłości. Już się rzucił na Dicka, by go zadusić gołemi rękoma, lecz się powstrzymał, bo mu przyszło na myśl, że jeżeli zabije swą ofiarę, to tem samem oszczędzi jej tortur. Powściągnął zatem swój gniew i opuścił barak, nakazując jedynie baczne pilnowanie więźnia.
Cała ta scena nie tylko nie osłabiła siły duchowej Dicka, lecz nawet wróciła mu całą, moc i energję.
Zdawało mu się przytem, iż Negoro, który w furji zaczął nim wstrząsać, rozluźnił nieco więzy, ponieważ sznury cisnęły go o wiele mniej teraz. Lecz choćby nawet zdołał wyswobodzić ręce, to cóżby mu z tego przyszło? Przecież wyjść z więzienia nie zdoła, bez pomocy udzielonej z zewnątrz?
Godziny mijały jedna za drugą i dzień skłaniał się już ku zachodowi, gasnąć zaczęły wreszcie ostatnie na niebie blaski. Przycichły echa z wielkiego targowego placu dochodzące. Przyszła noc i w więzieniu ciemności zapanowały zupełne.
Wyczerpany Dick zasnął i spał spokojnie około dwóch godzin. Gdy się rozbudził, snem pokrzepiony, zdołał oswobodzić z więzów jedną rękę. W tej samej chwili wyostrzony jego słuch dosłyszał dość silny szelest, który dochodził zza drzwi; miało się wrażenie, jakby się ktoś podkopywał pod nie.
— Herkules! — pomyślał Dick — o, gdyby to on był istotnie!
Korzystając z nabytej swobody ruchów, Dick przyczołgał się do drzwi i u ich progu wyszeptał imię Herkulesa.
W odpowiedzi usłyszał ciche i żałosne skomlenie.
— To Dingo — z radością zawołał Dick. — Mój Dingo żyje! Czyżby mi znów przynosił od Herkulesa kartkę?
Jeszcze czas jakiś mądre zwierzę odrzucało pazurami ziemię, aż wreszcie w jamie uczynionej ukazała się jego łapa. Lecz jeżeli miał on jakąś kartkę, to musiała ona być, jak poprzednio, znów do obroży przywiązana. Co tu począć? Należy oczywiście rozszerzyć podkop na tyle chociażby, ażeby Dingo mógł przezeń swój łeb przecisnąć. Więc zaczął jakimś drągiem odrzucać ziemię. Lecz ledwo rozpoczął tę pracę, gdy na placu rozległy się głośne ujadania psów miejscowych, które zwietrzyły obcego i Dingo był zmuszony ratować się ucieczką. Dick usłyszał następnie parę wystrzałów nawet. Widząc, iż w tych warunkach o ucieczce nie było co i marzyć, Dick wrócił na swe dawniejsze miejsce w kącie izby, gdzie spędził resztę nocy. Zaświtał wreszcie dzień, po którym dla niego nie miało już być jutra.
W ciągu całego dnia tego, przygotowania do pogrzebu króla trwały nieprzerwanie, pracowano z pośpiechem, ponieważ wszystko musiało być gotowe na oznaczoną godzinę.
Wody potoku skierowane zostały w inną stronę, a w osuszonem tym sposobom łożysku wykopano obszerną mogiłę, długości 50, szerokości 10 i głębokości również 10 stóp.
Pod wieczór dno i ściany grobu tego wykładać zaczęto żywemi cegłami — żonami zmarłego króla. Zazwyczaj, nieszczęsne ofiary takie są zasypywane, wraz z ciałem zmarłego męża, ziemią. W omawianym wypadku wszelako. ze względu na wyjątkową śmierć królewską, miały być wraz z całym grobom zatopione, falami potoku, powracającego do swego dawnego łożyska.
Cały obrządek pogrzebowy miał się odbywać przy świetle pochodni, z pompą, jaknajbardziej okazałą. W pogrzebie przytem — uczestniczyć była obowiązana cała ludność Kassande, nie wyłączając cudzoziemców.
Gdy zapadł wieczór, z „tembe“ królewskiego ruszył ku przygotowanej mogile olbrzymi pochód, przyczem bez przerwy rozlegały się ogłuszające krzyki. Ciało zmarłego króla niesione było na samym końcu pochodu. Postępowała za nim królowa Moilla, w towarzystwie Alveza, Coimbry, Negora i innych „szlachetnych“ cudzoziemców.
Gdy ciało stanęło nad mogiłą, przy świetle pochodni ujrzano, iż czarne ciała nieszczęśliwych żon zmarłego drgały nieprzerwanie, aczkolwiek nie do wiary silnie były skrępowane powrozami.
W jednym końcu grobu był wbity w ziemię słup na czerwono pomalowany, do którego przywiązano „białego człowieka“.
Tym białym człowiekiem był Dick.
Gdy ciało zmarłego króla zostało już w grobie umieszczone, na dany znak przerwano tamy, wczorajszej nocy porobione i fale potoku szybko zalały swemi wodami cały grób wraz z Dickiem i 50-a żonami zmarłego.
Było coś wstrząsającego i przerażająco okropnego w tej jednoczęśnej cichej i bezkrwawej śmierci kilkudziesięciu istnień, co tem silniejsze sprawiało wrażenie, iż w chwili, gdy wody potoku zalewać grób zaczęły, na rozkaz królowej zaczęto gasić pochodnie, rzucając je w fale spienionych wód.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.