Panna do towarzystwa/Część druga/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna do towarzystwa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Demoiselle de compagnie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Ofiarą, a nie winowajcą, powtórzył doktór Gilbert. — Tak jest! sto razy tak!
— Trzeba, ażeby wszyscy podzielali tę naszą pewność — odrzekł Filip, — i dojdziemy do tego celu przedstawiając, nie argumenta, ale świadków...
Doktór spojrzał na pana de Garennes z zadziwieniem.
— Świadków? powtórzył pytająco.
— Tak panie...
— Nie dobrze pana rozumiem, przyznaję.
— Zrozumie pan mnie lepiej, jeżeli pozwoli p4n odczytać sobie memoryał, który zredagowałem razem z moim kuzynem.
— Wszak dla tego właśnie, aby pana wysłuchać, prosiłem pana de Challins, aby przywiózł pana do Morfontaine.
— Dziękuję panu, i śpieszę zadowolnić go.
Poczem Filip otworzył portfel i wyjął z niego dość gruby zwit papierów.
Spokój młodego człowieka, jego zimna krew, swobodne i łatwe słowo, nie niszcząc w zupełności przekonania doktora Gilberta, przekonania opartego na logice, zachwiały go jednakże cokolwiek.
— Czyżbym miał się pomylić, co do tego człowieka? pytał się w duchu. Czyż to podobna, aby tak monstrualna hypokryzya, łączyła się z tak haniebną nikczemnością?..
Pan de Garennes zaczął czytać głosem czystym i pewnym swój memoryał.
Doktór Gilbert z łokciami opartemi na stole, twarzą wspartą na dłoni, z oczami na wpół zamkniętemi, słuchał z głęboką uwagą, ważąc każde słowo, rozbierając każden frazes, klasyfikując w pamięci wszystko co słyszał, lecz nie okazując niczem aprobaty, ani też nagany.
Memoryał Filipa, było to drobiazgowe sprawozdanie najmniejszych szczegółów życia R aula przy jego wuju, panu de Vadans, podczas jego choroby, ostatnich jego rozmów z siostrzeńcem, jego śmierci, czuwania baronowej de Garennes i jej syna przy łożu śmierci, kroków przedsiębranych przez pana de Challins, w celu otrzymania pozwolenia przewiezienia zwłok do Compiègne, wyjazdu do Pontarmé, noclegu w tej wiosce, pogrzebu, zebrania u notaryusza, ekshumacyi trumny, aresztowania, wypuszczenia na tym czasową wolność, dzięki opatrznościowemu wdaniu się w tę sprawę doktora Gilberta, nakoniec wszelkie wskazówki zebrane przez obu kuzynów na ulicy Chemin-Vert, dotyczące osoby przybyłej 28 lipca, po trumnę.
Im więcej memoryał zbliżał się do końca, tem częściej doktór Gilbert zapytywał siebie, czy czasem niesłusznie nie oskarżał Filipa.
Kiedy czytanie zostało ukończone, doktór podniósł głowę.
— A więc, rzekł, trafiłeś pan na ślad człowieka o czerwonych włosach! I ja również wpadłem na tęż samą myśl, lecz jak nateraz, nie zaprowadzi nas to do niczego. Pomówimy o tem jeszcze później. Pozwól mi pan teraz uczynić sobie kilka uwag odnoszących się do pańskiego memoryału.
— I owszem, bardzo proszę.
Doktór Gilbert wlepił znowu w młodego człowieka swój wzrok przenikliwy i zapytał:
— Przedewszystkiem, jaka jest pańska konkluzya?
— Konkluzya moja jest nader prosta i sama się poddaje — odrzekł Filip. — Raul jest ofiarą potwarczej denuncyacyi.
— Jakiż interes miano, aby go spotwarzyć, zgubić?
— Interes nienawiści i zemsty.
— Raul nie ma nieprzyjaciół.
— Miewa się ich czasami niewiedząc o tem... Zresztą nie brakuje nędzników czyniących źle dla tego tylko, aby źle czynić... Potwarca mego kuzyna, należy być może do tych ostatnich.
— Tego właśnie nędznika znaleść należy koniecznie.
— Znajdziemy go doktorze.
— Tak pan sądzisz?
— Nie wątpię o tem! Kiedy nie brak cierpliwości ani energii, cel się zawsze osiąga.
— Zastanówmy się nad hypotezą, że jeżeli sama tylko nienawiść, nienawiść nie wytłómaczona, i nie dająca się wytłómaczyć, kierowała potwarcą, jakim sposobem ten człowiek mógł wiedzieć, że ciało hrabiego de Vadans ma być przewiezione do Compiègne.
— Nie było to tajemnicą dla nikogo. — Starania Raula czynione były w biały dzień.
— Dobrze! lecz jakim sposobem człowiek ten dowiedział się, że furgon przedsiębierstwa pogrzebowego zatrzyma się w połowie drogi między Paryżem a Compiègne? Zwłoki wyjechały z Paryża o piątej po południu, zostały wykradzione w ciągu nocy w Pontarmé... Należy więc przypuścić, że złodziej miał dość czasu do wyszukania trumny, narzędzi, zaopatrzyć się w wóz, konia; wszystkie te rzeczy wymagają pewnego czasu... Otóż pan de Challins zaledwie na jeden dzień przed przewiezieniem, wiedział, że furgon pogrzebowy przyjedzie nazajutrz, i pewnem jest, że nikomu nie powiedział, tylko pańskiej matce i panu o drodze jaką furgon miał odbyć, i zatrzymaniu się na noc w Pontarmé...
Cios tym razem był dobrze wymierzony.
Filip zrozumiał, że nie powinien robić sobie iluzyi; doktór Gilbert podejrzywał go.
Właściwego znaczenia ostatniego frazesu udawał, że się nie domyśla, i odpowiedział:
— Nie wiem, czy mój kuzyn powiedział komu innemu, oprócz mojej matki, mnie i służącym zmarłego mego wuja, o swej podróży i zatrzymaniu się w Pontarmé, lecz co do mnie jestem pewny, że nie mogłem o tem mówić do nikogo, ponieważ nie wychodziłem tego dnia z pałacu na ulicy Garancière...
— To prawda wtrącił Raul z żywością, moja ciotka i kuzyn nie wychodzili z pokoju zmarłego wuja, jak tylko aby zejść ze mną do pokoju jadalnego.
Gilbert odrzekł:
— A więc, będziemy szukać, które z trojga służących zmarłego hrabiego, wyniosło z domu tę nowinę... Ten właśnie mógł zbrodnię popełnić.
— W pałacu był tylko Honoryusz, Berthaud i Zuzanna, dwóch starców i kobieta! odrzekł pan de Challins. Jestem pewny ich dyskrecyi i poświęcenia. Odpowiadam za nich tak, jak za siebie! Oni nie mogą być podejrzywani!
— Pozwolę sobie zwrócić pańską uwagę, rzekł wtedy Filip, że w sam dzień śmierci mojego wuja, Raul jeździł do Compiegne, ażeby urządzić szczegóły ceremonii pogrzebowej, która miała się odbyć... Jego nieprzyjaciel mógł go śledzić, dowiedzieć się o znaczeniu tej podróży, i opierając się na prawdopodobieństwie, ułożyć swój plan.
Zdawało się to logicznem.
— Jest to istotnie bardzo możliwem, rzekł doktór Gilbert, lecz w takim razie przyznaćby trzeba, że ten tajemniczy wróg nadzwyczaj zręcznym musiał być łotrem, i że miał niezawodnie wspólnika godnego siebie, ponieważ nie mógłby sam działać... Czy takiem jest twoje zdanie panie de Garennes?
— Tak jest niewątpliwie.
— I dodam jeszcze — mówił dalej doktór Gilbert, patrząc ciągle na Filipa, że musiał mieć otwarty wstęp do pałacu na ulicy Garancière?
— Jakto? zapytał Raul.
Doktór nieodpowiadając na to pytanie dodał:
— Nędznik ten jedyny miał tylko cel przed sobą, skazać sądownie pana de Challins... Urządził wszystko, ażeby cel ten na pewno osiągnąć. Sąd zawiadomiony o podejrzeniu otrucia, musiał postąpić tak jak postąpił... Odkrycie trumny napełnionej ziemią, było dowodem zbrodni i czyniło usprawiedliwienie Raula niemożliwem... Co zaś do powodu otrucia, ten był jasny... Raul — (z punktu widzenia oskarżenia) chciał przeszkodzić, aby majątek jego wuja nie przeszedł na sukcesorkę w prostej linii, o której, istnieniu nikt inny prócz niego, jak się zdawało, nie wiedział, i dla tego usunąwszy starca, ukradł testament... Oh tak! wszystko było ułożone w sposób cu downy, i pan de Challins musiał upaść pod ciężarem oskarżenia o dwie zbrodnie.
— Ależ nic nie dowodzi, aby mój wuj napisał testament... rzekł Raul.
—Szukaliśmy wszędzie i zapytywaliśmy notaryusza, rzekł Filip. Z poszukiwań tych i odpowiedzi wypłynęła pewność, że nie było żadnego testamentu.
— A zatem! panowie myliliście się, rzekł Gilbert... Oto dowód.
Mówiąc te słowa otworzył szufladę, wyjął arkusz bibuły, który już znamy, i pokazał go dwom młodym ludziom.
Filip udał zadziwienie, chociaż serce biło mu gwałtownie, podczas gdy przypatrywał się arkuszowi bibuły tak niedorzecznie zapomnianemu w pokoju zmarłego hrabiego, gdy spadł na ziemię za biurko.
— Co to jest? zawołał jednocześnie Raul.
— Powtarzam ci, rzekł Gilbert — jest to dowód, że twój wuj przed śmiercią napisał testament, który został wykradziony.
I wytłómaczył to, co czytelnicy już wiedzą.
Filip z trudnością ukryć mógł przerażenie.
— Dziwisz się pan, panie de Garennes? zapytał go doktór Gilbert tonem prawie ironicznym.
— Dziwię się i oburzam, — odrzekł młody człowiek, odzyskawszy krew zimną. — Moja matka, kuzyn i ja, sami byliśmy tylko w pokoju zmarłego wuja, i haniebne oskarżenie kradzieży testamentu, dotyka nas wszystko troje.
— Tak myślisz! rzekł gwałtownie Raul, któżby ośmielił się posądzać nas o kradzież?..
— Pozory... odrzekł Filip.
— Pan de Garennes ma słuszność, — odrzekł doktór. — Logika jest nieubłagana... Kto jest ten złodziej? Wszak fantastyczny ów nieznajomy, który chciał zgubić pan a de Challins, nie mógł przecie przez komin dostać się do pałacu hrabiego de Vadans.
— Nie ulega wątpliwości — zawołał baron — że na dnie tego wszystkiego leży jakaś zagadka, której musimy szukać rozwiązania — honor nasz wymaga tego!
Rumieniec występuje mi na czoło, kiedy myślę o jak nikczemną zbrodnię mogą nas posądzać, Raula albo mnie! Jakto jeden z nas wiedząc o istnieniu córki naszego wuja, i chcąc zagrabić majątek, niszczy testament, aby dopuścić się podobnej podłości! I każdy ma prawo to myślić i mówić... Oh! ależ to potworne!
I łza — sprytnego adwokata, wyszła z pod powieki Filipa i spłynęła mu po twarzy.
Raul wzruszony widokiem tej łzy, schwycił ręce pana de Garennes i uścisnął je czule w swoich dłoniach.
— Uspokój się, mój kuzynie, proszę cię... rzekł. Doktór Gilbert nie myśli nas oskarżać, zaręczam ci... wie dobrze, że żaden z nas nie mógł się dopuścić tej zbrodni, on szuka tylko, szuka tak jak i my.
Gilbert myślał:
— Baron nie poddał się... jeżeli wytrzyma w ten sam sposób inną próbę, której go poddam, przyznam się zwyciężonym.
Dodał głośno:
— Rzeczywiście panowie, ja szukam, — rozprawiamy. Z rozpraw często wytryska światło.
Raul odezwał się:
— Mój wuj, mógł napisać testament i schować go w jakiejś tajemniczej skrytce, tak, że niepodobna było go odnaleść. Lecz ponieważ istnienie córki jest nam znane, tem samem testament staje się nie potrzebny.
— Zapominasz więc — odrzekł doktór Gilbert, że hrabia w tym akcie niewątpliwie daje wskazówki do odszukania dziecka, o którem nie wiemy gdzie się ukrywa?
— To prawda.
— Myślałem doktorze, rzekł Filip, patrząc się z kolei w oczy Gilbertowi, że posiadasz pan pewne wskazówki, które pozwalają, panu odkryć gdzie się to dziecię ukrywa.
— Wskazówki te są bardzo niewystarczające. Wiem, że jest na świecie pewna kobieta, która byłaby w stanie mnie poinformować... kobieta ta jest teraz bardzo chora i znajduje się w Ameryce, czekam aż mowę odzyszcze, aby się dowiedzieć, czy pan na de YVdans, pańska kuzynka, żyje jeszcze i gdzie się znajduje. Odpowiedź mają mi przysłać telegramem. Tymczasem powróćmy do tego, co nas zajmuje. — Przypuszczam tak jak i pan, że jakiś tajemniczy wróg istnieje rzeczywiście... Przypuszczam, że pan de Vadans, w skutek kaprysu konającego, schował testament w jakiejś skrytce nie do odszukania... Dokonać trzeba nowych poszukiwań; ale przedewszystkiem zająć się musimy człowiekiem o czerwonych włosach... Tak jak i wy śledziłem ślady tej osobistości, która przybrała nazwisko Fontanelle, w zakładach na ulicy Chemin-Vert... ślad ten doprowadził mnie do Pontarmé, do oberży pod „Białym Koniem“, gdzie udamy się razem, i tam przekonacie się, tak jak i ja, że tu właśnie ślad jego ginie.
Nie bez przyczyny doktór Gilbert wspomniał o Pontarmé, i stwierdził ukazanie się tam człowieka o czerwonych włosach i jego wspólnika, — powód ten wkrótce poznamy.
Mówił dalej:
— Zresztą panie de Garennes, zakomunikuję panu wszystkie moje notatki które zebrałem. — Dołączysz je pan do swoich akt.
— Spodziewam się — rzekł Filip — odnaleźć ślad zagubiony przez pana w Pontarmé.
— Jakim sposobem? zapytał doktór Gilbert.
— Cofając się do początków delacyi... nie ma wątpliwości, że pochodzi ona od tego człowieka, nieprawdaż? i że w okolicy placu Saint-Sulpice, on właśnie rozpuścił pogłoski potwarcze, szybko rozszerzone, i które wywołały listy anonimowe adresowane do sądu.
— Sposób ten powinien być dobry w istocie, rzekł doktór.
— Jest nim nie wątp pan, oczekuję po nim jaknajlepszych rezultatów.