Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lins! Takiem jest zadanie, które sobie założyłem i które z pomocą Boga doprowadzę do dobrego rezultatu!
Mówiąc te słowa, doktór Gilbert wpoił oczy w twarz pana de Garennes, mając nadzieję spostrzedz jakieś skrzywienie nerwowe, dreszcz niepodobny do powstrzymania.
Nic podobnego nie dało się dostrzedz.
Filip wytrzymał wzrok doktora z najzupełniejszym spokojem.
Twarz jego wyrażała jedynie głęboką sympatyę dla słów obijających się o jego uszy.
— Istotnie, panie — rzekł — tonem pełnym pozornej szczerości — wiedziałem już przez Raula większą część tego coś mi pan powiedział, i raduje mnie niewymownie pańska prawdziwie opatrznościowa interwencya, w tej tajemniczej sprawie. Dzięki panu uda się nam rzucić światło na tę ponurą zmowę uknutą przeciwko memu kuzynowi... Zarówno jak i pan, więcej może, pragnę dowieść materyalnie, w sposób nie ulegający zaprzeczeniu, (o czem zresztą nie wątpię ani na chwilę!), że Raul de Challins jest ofiarą a nie winowajcą!


XXIX.

— Ofiarą, a nie winowajcą, powtórzył doktór Gilbert. — Tak jest! sto razy tak!
— Trzeba, ażeby wszyscy podzielali tę naszą pewność — odrzekł Filip, — i dojdziemy do tego celu przedstawiając, nie argumenta, ale świadków...
Doktór spojrzał na pana de Garennes z zadziwieniem.
— Świadków? powtórzył pytająco.
— Tak panie...
— Nie dobrze pana rozumiem, przyznaję.
— Zrozumie pan mnie lepiej, jeżeli pozwoli p4n odczytać sobie memoryał, który zredagowałem razem z moim kuzynem.
— Wszak dla tego właśnie, aby pana wysłuchać, prosiłem pana de Challins, aby przywiózł pana do Morfontaine.
— Dziękuję panu, i śpieszę zadowolnić go.
Poczem Filip otworzył portfel i wyjął z niego dość gruby zwit papierów.
Spokój młodego człowieka, jego zimna krew, swobodne i łatwe słowo, nie niszcząc w zupełności przekonania doktora Gilberta, przekonania opartego na logice, zachwiały go jednakże cokolwiek.
— Czyżbym miał się pomylić, co do tego człowieka? pytał się w duchu. Czyż to podobna, aby tak monstrualna hypokryzya, łączyła się z tak haniebną nikczemnością?..
Pan de Garennes zaczął czytać głosem czystym i pewnym swój memoryał.
Doktór Gilbert z łokciami opartemi na stole, twarzą wspartą na dłoni, z oczami na wpół zamkniętemi, słuchał z głęboką uwagą, ważąc każde słowo, rozbierając każden frazes, klasyfikując w pamięci wszystko co słyszał, lecz nie okazując niczem aprobaty, ani też nagany.
Memoryał Filipa, było to drobiazgowe sprawozdanie najmniejszych szczegółów życia R aula przy jego wuju, panu de Vadans, podczas jego choroby, ostatnich jego rozmów z siostrzeńcem, jego śmierci, czuwania baronowej de Garennes i jej syna przy łożu śmierci, kroków przedsiębranych przez pana de Challins, w celu otrzymania pozwolenia przewiezienia zwłok do Compiègne, wyjazdu do Pontarmé, noclegu w tej wiosce, pogrzebu, zebrania u notaryusza, ekshumacyi trumny, aresztowania, wypuszczenia na tym czasową wolność, dzięki opatrznościowemu wdaniu się w tę sprawę doktora Gilberta, nakoniec wszelkie wskazówki zebrane przez obu kuzynów na ulicy Chemin-Vert, dotyczące osoby przybyłej 28 lipca, po trumnę.
Im więcej memoryał zbliżał się do końca, tem częściej doktór Gilbert zapytywał siebie, czy czasem niesłusznie nie oskarżał Filipa.
Kiedy czytanie zostało ukończone, doktór podniósł głowę.
— A więc, rzekł, trafiłeś pan na ślad człowieka o czerwonych włosach! I ja również wpadłem na tęż samą myśl, lecz jak nateraz, nie zaprowadzi nas to do niczego. Pomówimy o tem jeszcze później. Pozwól mi pan teraz uczynić sobie kilka uwag odnoszących się do pańskiego memoryału.
— I owszem, bardzo proszę.
Doktór Gilbert wlepił znowu w młodego człowieka swój wzrok przenikliwy i zapytał:
— Przedewszystkiem, jaka jest pańska konkluzya?
— Konkluzya moja jest nader prosta i sama się poddaje — odrzekł Filip. — Raul jest ofiarą potwarczej denuncyacyi.
— Jakiż interes miano, aby go spotwarzyć, zgubić?
— Interes nienawiści i zemsty.
— Raul nie ma nieprzyjaciół.
— Miewa się ich czasami niewiedząc o tem... Zresztą nie brakuje nędzników czyniących źle dla tego tylko, aby źle czynić... Potwarca mego kuzyna, należy być może do tych ostatnich.
— Tego właśnie nędznika znaleść należy koniecznie.
— Znajdziemy go doktorze.
— Tak pan sądziz?
— Nie wątpię o tem! Kiedy nie brak cierpliwości ani energii, cel się zawsze osiąga.
— Zastanówmy się nad hypotezą, że jeżeli sama tylko nienawiść, nienawiść nie wytłómaczona, i nie dająca się wytłómaczyć, kierowała potwarcą, jakim sposobem ten człowiek mógł wiedzieć, że ciało hrabiego de Vadans ma być przewiezione do Compiègne.
— Nie było to tajemnicą dla nikogo. — Starania Raula czynione były w biały dzień.
— Dobrze! lecz jakim sposobem człowiek ten dowiedział się, że furgon przedsiębierstwa pogrzebowego zatrzyma się w połowie drogi między Paryżem a Compiègne? Zwłoki wyjechały z Paryża o piątej po południu, zostały wykradzione w ciągu nocy w Pontarmé... Należy więc przypuścić, że złodziej miał dość czasu do wyszukania trumny, narzędzi, zaopatrzyć się w wóz, konia; wszystkie te rzeczy wymagają pewnego czasu... Otóż pan de Challins zaledwie na jeden dzień przed przewiezieniem, wiedział, że furgon pogrzebowy przyjedzie nazajutrz, i pewnem jest, że nikomu nie powiedział, tylko pańskiej matce i panu o drodze jaką furgon miał odbyć, i zatrzymaniu się na noc w Pontarmé...
Cios tym razem był dobrze wymierzony.