Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w stronę kraty, z zamiarem osądzenia z samego już wejścia do jego domu pana i służącego.
Wybiła godzina w pół do dwunastej, w chwili kiedy doktór Gilbert, ukryty za gęstym klombem zieloności, ujrzał wchodzących na drogę podróżnych, i badał ich postawę, w miarę jak się zbliżali do kraty.
Filip, którego widział już w korytarzu prowadzącym do gabinetów sądziów śledczych, rozmawiał wesoło ze swym kuzynem.
Julian Vendame ubrany przyzwoicie jako kamerdyner z dobrego domu, wcale źle nie wyglądał.
Pan de Challins pociągnął za sznurek od dzwonka.
Usłyszawszy dzwonienie, Agra i Nello, rzuciły się ze wściekłem szczekaniem ku bramie, spięły się na tylnych łapach, wyszczerzały dwa rzędy straszliwych zębów, w sposób wcale nie uspakajający.
— No, no, a to co znowu, moje dobre pieski, rzekł do nich Raul, cóż już mnie nie poznajecie?
Charty poznały go wybornie; dowiodły tego kręcąc ogonem i patrząc mu w oczy, z niezmiernie czułym i uradowanym wyrazem, lecz natychmiast potem, zawzięcie szczekać poczęły na Filipa i Juliana.
Doktór ukazał się.
W ręku trzymał bicz, którym klaskał.
Agra i Nello zgięły kark, i ustawiły się posłusznie u nóg swego pana, warcząc jednakże bezustanku.
Filip szybkie rzucił spojrzenie na wyrazistą twarz doktora, zbliżającego się ku nim.
— Musi bardzo być silny ten jegomość, rzekł w duchu Filip, matka miała słuszność, trzeba się z nim mieć na baczności.
Doktór drzwi otworzył.
Raul uściskał go za rękę.
Baron de Garennes ukłonił się z wyrafinowaną grzecznością, i rzekł mu wskazując na psy:
— Masz pan, jak widzę, dwóch dzielnych i groźnych obrońców! Nie łatwoby przyszło potajemnie próbować się dostać do pańskiego parku!!!
Agra i Nello wyszczerzając zęby coraz więcej, z akompaniamentem głuchego warczenia, wykonywały pewnego rodzaju ruch obrotowy, którego ogniskiem byli Filip i Julian.
Pan zachowywał zimną krew.
Lokaj z wielką trudnością ukrywał ogarniający go niepokój.
Zdawało mu się, że już czuje straszliwe ostre kły napoczynające jego łydki.
Gilbert myślał:
— Dziwne czasam i psy mają antypatye!.. Instynkt ich często przewyższa rozum ludzki!
Znowu klasnął biczem, i charty porzucając groźną postawę, przyszły pokornie do Raula i lizać poczęły jego ręce.
— Kochany doktorze — rzekł ten ostatni, pozwól przedstawić sobie mego kuzyna Filipa de Ga rennes.
Obaj ci ludzie ukłonili się sobie powtórnie.
— Dziękuję panu — rzekł baron, — dziękuję, żeś mnie upoważnił do złożenia mu wizyty, i porozumienia się z sobą w interesie Raula... Przywiązanie moje do niego, gorące pragnienie przyjścia mu z pomocą, uczynią współpracownictwo pańskie nieocenionem.
— Zajmiemy się poważnemi sprawami po sniadaniu panie de Garennes. — Nateraz siądziemy do stołu. Wstaliście panowie bardzo rano i musicie być potężnie głodni.
— Chętnie przyznaję, rzekł Filip uśmiechając się.
— Chodźmy więc... Dałem rozkazy, ażeby wszystko było gotowe na chwilę waszego przybycia.
Doktór dodał zwracając się do Juliana, który trzymał się na uboczu w odległości ośmiu czy dziesięciu kroków.
— Chodź za nami mój przyjacielu.
Vendame skłonił się i zachowując przyzwoitą odległość, postępował za trzema panami.
Wkrótce znaleźli na progu Kwadratowego domu.
Wilhelm oczekiwał w przedsionku.
Doktór Gilbert dał mu rozkaz pokazania Julianowi, gdzie ma złożyć walizy, poczem otworzył drzwi do sali jadalnej, w której stół był zastawiony.
— Do stołu panowie, do stołu! rzekł gospodarz domu. — Pośpieszajcie uczynić honor skromnej mojej gościnności.
Chociaż bez żadnej pretensyi, śniadanie było wyborne i doskonale podane; trwało ono około dwóch godzin.
Po kawie i cygarach, rzekł doktór do swoich gości:
— Zdaje mi się moi panowie, że teraz czas zająć się sprawą, dla której tu się zebraliśmy... Zechciejcie towarzyszyć mi do mego gabinetu.
Czytelnicy znają już ten pokój, do którego brat zmarłego hrabiego zaprowadził swoich gości.
Przechodząc jego próg i ujrzawszy trumnę hrabiego de Vadans rysującą się pod czarną draperyą, Filip uczuł zimny dreszcz przechodzący go po skórze.
Przykre to uczucie trwało jednak zaledwie tak długo jak błyskawica, i młody człowiek odzyskał zwykłą pewność siebie.
Zrozumiał, że walka wkrótce się rozpocznie.
Odgadywał, że będzie ona gwałtowna i z góry uzbrajał się w całą energią, ażeby wyjść z niej zwycięzko.
Doktór Gilbert wskazał krzesła dwoma kuzynom, sam zabrał miejsce i tak mówić rozpoczął:
— Wiesz pan, panie de Garennes, że ze szczególnych powodów, nadzwyczaj żywo interesuje mnie wszystko co dotyczy rodziny de Vadans. Wiesz również, że przypadek opatrznościowy pozwolił mi wziąść na siebie obronę, i dostarczył mi dowodów potrzebnych do wykazania niewinności, jednego z członków tej rodziny, oskarżonego o straszną zbrodnię... Wiesz pan, że zaprodukowałem sprawiedliwości akt urodzenia legalnej córki, hrabiego de Vadans, i mam nadzieję wkrótce mieć pewność co do tego dziewczęcia. Zadziwia pana, że jestem tak dobrze obznajmiony z rzeczami, o których nie wiedziałeś, ani pan, ani jego krewni... Nie ma jednakże nic nad to prostszego i łatwiejszego do wytłómaczenia. — Byłem bliskim pańskiego wuja przyjacielem. Istnienie dziecka urodzonego w bolesnych okolicznościach, o których muszę zamilczeć, było mi znanem. Dziś przywiązanie jakie miałem do hrabiego Maksymiliana, przeniosłem na całą jego rodzinę, to jest na jego córkę i siostrzeńców. To wszystko wyjaśnia panu to, co już uczyniłem i wskazuje to, co uczynić zamierzam. Cel mój jest panu znany. Chcę wykryć podłego sprawcę świętokradztwa, spełnionego w celu rzucenia podejrzenia otrucia hrabiego de Vadans, aby zgubić wicehrabiego de Chal-