Panna Maliczewska (Zapolska, 1912)/Akt II/Scena VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Panna Maliczewska
Podtytuł Sztuka w 3 aktach
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. 1912
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Akt II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
SCENA VI.
DAUMOWA — STEFKA — MICHASIOWA.
DAUMOWA.
Czy zastałam pannę Maliczewską?
STEFKA.

To ja.

DAUMOWA.

Czy można z panią chwilę bezpiecznie porozmawiać, ale tak żeby nikt nie wszedł.

STEFKA.

A no — dobrze.

(idzie, zakłada łańcuch ode drzwi wchodowych — do Michasiowej — cicho).

Idź przed bramę i jakby stary szedł, to mu powiedz niech sobie pospaceruje gdzie i nie lezie jeszcze na górę! — Proszę Pani — już jesteśmy same.

(za Michasiową)

ja zamknę za tobą drzwi kuchenne.

(Stefka i Michasiowa wychodzą do kuchni — potem Stefka wraca).
STEFKA.

Jestem!

DAUMOWA (trochę stropiona).

Pani jeszcze bardzo młoda.

STEFKA (śmieje się).

Nie — to złudzenie optyczne.

DAUMOWA.

I bardzo wesoła?

STEFKA.
Dlaczego miałabym być smutna?
DAUMOWA.

No... każden ma przyczyny do smutku. Usiądźmy! dobrze.

STEFKA.

O tu, na szeslągu... to jeszcze najpewniej.

DAUMOWA (siada na szeslągu).

Panią pewnie dziwi co ja tu robię. Otóż — powiem pani że się panią bardzo interesuję.

STEFKA.

A dlaczego?

(bierze jedno z krzeseł przy stole taszczy przed Daumowę).
DAUMOWA.

Widzi pani — jest nas kilka kobiet, dam właściwie, myśmy zawiązały takie Stowarzyszenie.

STEFKA (siada ostrożnie na krześle).

Aha! panie zbierają składki. Ale u mnie chuda fara.

DAUMOWA.

Ależ nie. My nic nie zbieramy. My się opiekujemy samotnemi kobietami, które z powodów dla nas obojętnych (jakby to powiedzieć...) wykoleiły się... no... i...

STEFKA.

No... i do czego to paniom?

DAUMOWA.
Tak nam każe obowiązek sumienia.
STEFKA.

Ja bym wolała co innego robić.

DAUMOWA.

O proszę pani — to wielkie szczęście skoro się tak w kimś obudzi godność — poczucie przyzwoitości..

STEFKA.

Taktu... moralności...

DAUMOWA (strapiona).

Taktu... właśnie, właśnie.

STEFKA.

Ja to codzień słyszę.

DAUMOWA.

Skąd? ja tu pierwszy raz.

STEFKA (grubym głosem).

Ale ja mam taką domową katarynkę...

(cienko)

przepraszam Panią.

DAUMOWA

Tem lepiej że jest u Pani ktoś pojmujący godność człowieka. — Bo takie życie jakie Pani pędzi, to przecież nie może zadowolnić człowieka. Ten przepych który panią otacza niewystarcza. Musi Pani czuć w głębi niepokój...

STEFKA.
Pewnie — bo — mam długi.
DAUMOWA.

To jest nic w porównaniu z tą zbrodnią jaką Pani spełnia na samej sobie.

STEFKA (zesuwa się z krzesła).

Ja?

(przysiada na ziemi).
DAUMOWA.

Pani stoi w tej chwili po za społeczeństwem.

STEFKA (śmieje się).

Ja na to gwiżdżę.

DAUMOWA.

Społeczeństwo potrzebne.

STEFKA.

Do czego? do chrzanu! Czy za mnie społeczeństwo długi popłaci?

DAUMOWA.

Ale otoczy Panią szacunkiem.

STEFKA.

E! to luks. — Jak się ma już wszystko co potrza, to wtedy można se porcyę szaconku fundnąć.

DAUMOWA.

Właśnie. Wtedy może już być zapóźno.

STEFKA (smutno).
No to się dziura w niebie nie zrobi.
DAUMOWA.

Przecież... gdyby Pani chciała... porzucić ten tryb życia i powrócić...

STEFKA (trochę gwałtownie i ponuro).

I powrócić? dzie? do suteryny. Oho! nie chyci. Źle mi tu że no... ale tam... oho!...

DAUMOWA.

Ja tam byłam — miała pani wszystko, dach, życie...

STEFKA (gorzko bardzo).

No — niechby Pani tak przyszło żyć i mieszkać — to ciekawa jestem jakby Pani długo wytrzymała.

DAUMOWA.

Miała Pani opiekę — tę samą kobiecinę.

STEFKA (zasłania oczy dla ukrycia łez, gdy odrywa ręce wzrok jej pada na futro Daumowej).

Właśnie... to pani trafiła w samo sedno... proszę Pani czy to plusz, czy sealskiny?

DAUMOWA (niedbale.)

Sealskiny.

STEFKA (wyciąga nieśmiało rękę i głaszcze).

Ale! to musi kosztować morowe pieniądze.

DAUMOWA.

Nie takie drogie. Tysiąc pięćset...

(z uśmiechem)
prezent męża — za syna.
STEFKA (gładząc futro).

Pani ma męża?

DAUMOWA.

Mam.

STEFKA (z dźwiękiem dziecięcym).

Dobrego?

DAUMOWA.

Bardzo — najzacniejszy człowiek.

STEFKA.

I syna?

DAUMOWA.

I synka.

STEFKA.

Duży?

DAUMOWA.

O! to już mężczyzna.

STEFKA.

A ładny?

DAUMOWA.

Bardzo.

STEFKA.

A jak go Pani w domu nazywa?

DAUMOWA.

Filo.

STEFKA.
Ja też mam jednego Fila. — Fila Januszkiewicza.
DAUMOWA (śmiejąc się.)

To nie mój syn. No... i widzi Pani, gdyby Pani była umiała się poprowadzić w życiu miałaby Pani tak jak ja dobrego męża, dzieci...

STEFKA.

E! mój mąż by mi takiego palta nie dał.

DAUMOWA (rozpiera się w palcie).

No kto wie. A zresztą czyż to palto stanowi szczęście.

STEFKA.

Ale Pani się takiego palta chciało?

DAUMOWA.

Bardzo... ale...

STEFKA.

Ale co? Ja taka sama kobieta jak Pani, może nie? czy z innej gliny?

DAUMOWA.

Ale nie kosztem swej godności.

STEFKA.

Proszę pani — przecież pani to futro dał także mężczyzna.

DAUMOWA (zaskoczona, po chwili).

Mąż.

STEFKA.
No bo pani miała posag, to Pani miała za co kupić sobie męża, a ja biedusia nie miałam posagu to mnie kupili.
DAUMOWA (nie wiedząc co mówić).

Z panią trudno się dogadać.

STEFKA (wstaje z ziemi).

A no!...

(Daumowa wstaje).
DAUMOWA (uprzejmie).

Odchodzę! ale ja się jeszcze z Panią zobaczę. Mam nadzieję że Pani rozważy moje słowa...

STEFKA (trochę seryo).

Ja pani coś powiem. Trzeba było wcześniej zobaczyć się ze mną. Teraz już zapóźno.

DAUMOWA.

Nigdy nie jest zapóźno.

STEFKA.

Właśnie...

DAUMOWA (dobitnie).

Zresztą ustawa naszego towarzystwa opiewa że wkraczamy czynnie dopiero wtedy — gdy już dany osobnik wybitnie zeszedł z prawej drogi.

STEFKA (podciągając nosem).

Musztarda po obiedzie.

DAUMOWA.
Nie wdzieramy się w tajemnice. Nie zajmujemy się stroną plotkarską sprawy... Nie obchodzi nas kto — dość że... rzecz nielegalna, gorsząca.
STEFKA (naiwnie).

Proszę Pani żeby tak towarzystwo długi płaciło.

DAUMOWA.

Nie należy robić długów. To ubliża godności człowieka.

(Daumowa odchodzi do drzwi, Stefka za nią).
STEFKA.

Syty głodnemu nie wierzy. — Pani się nie perfumuje?

DAUMOWA (mimowoli porwana jej humorem).

Nie. Mój mąż tego nie lubi. Zakazuje mi.

STEFKA.

Mnie także zakazują się perfumować. Mówią że to kokotki tylko się perfumują. Ale ja panią coś nauczę. Niech Pani zwilża rafrechisserem brzeg sukni perfumami to za każdym krokiem będzie smuga zapachu.

DAUMOWA (śmiejąc się).

To będzie kontrabanda!

STEFKA (śmieje się).

Niech będzie.

DAUMOWA.

Doprawdy! szkoda mi pani!... Bardzo mi się pani podobała.

STEFKA (pokazując na nią palcem).
Pani mi się także podobała.
DAUMOWA (urażona prostuje się).

Ale pani, panno Maliczewska, to jest osóbka sans gêne.

STEFKA (urażona).

O! proszę pani — mnie nikt nie zaimponuje.

DAUMOWA.

Czy mogę wyjść bezpiecznie — tak żeby mnie nikt nie widział? —

STEFKA.

Sądzę! ale najlepiej niech pani idzie kuchnią.

(dzwonek)
DAUMOWA.

A co? byłabym się złapała.

STEFKA.

To jest tędy! Żegnam panią.

(ironicznie)

Pani daruje że ją nie będę rewizytować — ale — nawet nie wiem jak się Pani nazywa.

DAUMOWA (wyniośle).

To do rzeczy nie należy,

(uprzejmie)

Ja jeszcze panią zobaczę, żegnam... proszę rozmyślać o tem co mówiłam...

(dzwonek — wychodzi do kuchni — Stefka ją odprowadza, słychać głos Stefki — „proszę — prosto, a na dole przez dziedziniec na lewo — całuję rączki“ — Stefka wraca, pokazuje za Daumową język i biegnie do drzwi wchodowych — otwiera, ale nie zdejmuje łańcucha. Słychać głos Boguckiego. „Czy tu mieszka panna Maliczewska?“ — Stefka odkłada łańcuch, wchodzi Bogucki, szykowny 35 letni mężczyzna — ma w ręku kwiaty.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.