Przejdź do zawartości

Panna Bistouri

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Baudelaire
Tytuł Panna Bistouri
Pochodzenie Drobne poezye prozą
Wydawca Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Kraków, Warszawa
Tłumacz Helena Żuławska
Tytuł orygin. Mademoiselle Bistouri
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLVII.
PANNA BISTOURI.

Skoro dochodziłem do końca przedmieścia, w świetle gazu, uczułem wsuwającą się łagodnie rękę pod moje ramię i usłyszałem głos mówiący mi do ucha: „Pan jesteś lekarzem?“
Spojrzałem: była to wysoka, silna dziewczyna, o szeroko otwartych oczach, lekko uróżowana, z włosami, które igrały z wiatrem wespół z wstążkami jej kapelusza.
„Nie, ja nie jestem lekarzem. Zostaw mnie w spokoju. — Ależ, tak! pan jest lekarzem. Widzę to dobrze. Chodź pan do mnie. Będziesz bardzo zadowolony ze mnie, chodź! — Zapewne, odwiedzę cię, ale później, po lekarzu u dyabła!... Ha! ha! zawołała, uwieszona ciągle u mego ramienia i wybuchając śmiechem, — pan jesteś lekarzem figlarnym; znałam kilku tego rodzaju. Chodź“.
Lubię namiętnie tajemnicę, ponieważ mani zawsze nadzieję wyjaśnienia jej. Dałem się więc pociągnąć tej towarzyszce, a raczej tej niespodzianej zagadce.
Pomijam opis mieszkania; można go znaleść u kilku starych poetów francuskich dobrze znanych. Tylko szczegół, niezauważony przez Regniera: dwa czy trzy portrety sławnych lekarzy wisiały na ścianie.
Jakże ona mi dogadzała! Ogień na kominku, grzane wino, cygara — a częstując mnie temi wszystkiemi dobremi rzeczami i zapalając także cygaro, to cudaczne stworzenie mówiło do mnie: „Bądź pan jak u siebie, mój przyjacielu, nie krępuj się niczem. To panu przypomni szpital i dobre czasy młodości... Ah! aj! skądże pan ma takie białe włosy? Nie byłeś pan taki niedawno jeszcze temu, gdy byłeś uczniem dra L... Przypominam sobie, że to pan sam asystował mu przy poważnych operacyach. Oto człowiek, co lubi przecinać, krajać, ucinać! To pan trzymał mu narzędzia, nici i gąbki... A jak on to po skończonej operacyi mawiał dumnie, poglądając na zegarek: „Pięć minut, moi panowie!“ O! ja bywam wszędzie! Ja znam dobrze tych panów“.
W parę chwil później, „tykając“ mnie, zaliczęła swoje na nowo i mówiła: „Ty jesteś lekarzem, nieprawdaż mój kotku?“
Ta niepojęta zwrotka sprawiła, że skoczyłem na równe nogi. „Nie!“ krzyknąłem wściekły.
— Chirurgiem tedy?
— Nie! Nie! chyba, aby tobie łeb uciąć, ty ś..... p....!
— Czekaj, odparła, pokażę ci coś.
I wyciągnęła ze szafy plikę papierów, która, jak się okazało, była zbiorem portretów sławnych lekarzy tego czasu, litografowanych przez Maurina, jakie można było widzieć rozwieszone przez kilka lat na skwerze Voltaira.
— Patrz! poznajesz go, tego tu?
— Tak, to H... Nazwisko jest u dołu zresztą, ale ja go znam osobiście.
— Wiedziałam dobrze o tem! Widzisz! oto Z..., ten, co mówił w swych wykładach, opowiadając o H...: „Ten potwór, co nosi na twarzy szkaradę swej duszy!“ Wszystko dlatego, że tamten nie podzielał jego zdania w pewnej sprawie! Jakże śmiano się z tego w Szkole, w tym czasie! Przypominasz to sobie?... Masz! oto K..., ten, co doniósł rządowi o powstańcach, których pielęgnował w swoim szpitalu. Był to czas rozruchów. Jak to możliwe, żeby taki ładny człowiek miał tak mało serca?... Oto masz, teraz W..., sławny angielski lekarz; złapałam go podczas jego podróży do Paryża. Ma minę panienki, nieprawdaż?“
A gdym się dotknął innej paczki związanej i leżącej również na stoliku, rzekła: „Zaczekaj trochę... to są interniści, a ta paczka to są externiści“.
I rozwinęła jak wachlarz mnóstwo obrazków fotograficznych, przedstawiających twarze znacznie młodsze.
— Gdy się znów zobaczymy, dasz mi swój portret, nieprawdaż, drogi?
— Ale, rzekłem do niej opanowany z kolei jej uporczywą myślą, dlaczego sądzisz, że jestem lekarzem?
— To dlatego, że jesteś taki uprzejmy i dobry dla kobiet!
— Szczególna logika! powiedziałem sobie.
— Oh! ja się prawie nie mylę; znałam takich bardzo wielu. Lubię tak tych panów, że chociaż nie jestem słaba, idę czasem ich odwiedzić, nic, tylko ich odwiedzić. Są tacy, którzy mi mówią zimno: „Pani nie jesteś wcale chora!“ Ale są inni, co mnie rozumieją, gdyż robię do nich minki.
— A jak cię nie rozumieją?
— Cóż robić! za to, żem ich zajmowała daremnie, zostawiam dziesięć franków na kominku... Tacy dobrzy i mili są ci ludzie!... Odkryłam u Miłosierdzia ucznia, co jest ładny jak anioł, a taki miły i pracuje, biedny chłopiec! Jego towarzysze powiedzieli mi, że nie miał grosza, gdyż jego rodzice są biedni i nie mogą mu nic przysyłać. To mi dodało ufności. Pozatem, jestem dość ładną kobietą, choć już nie tak młodą. Powiedziałam mu: „Przyjdź do mnie, przychodź do mnie często. I nie rób sobie ze mną kłopotu: ja nie potrzebuję pieniędzy“. Ale pojmiesz, że dałam mu to do zrozumienia tysiącem sposobów; nie powiedziałam mu tego bez ogródek; bałam się, bym go nie upokorzyła, to drogie dziecię!... I czy uwierzysz, że mam zabawną żądzę, do której nie śmiem się przyznać?... Chciałabym. by przyszedł do mnie ze swoją torbą, we fartuchu, nawet z odrobiną krwi na nim?...
Powiedziała to z miną bardzo niewinną tak, jak człowiek wrażliwy powiedziałby aktorce, którą uwielbia: „Chciałbym cię widzieć ubraną w kostyum, który miałaś w tej sławnej roli, jaką stworzyłaś“.
Ja nalegając powtórzyłem znowu: „Czy nie przypominasz sobie czasu i okoliczności, wśród których zrodziło się w tobie to upodobanie tak dziwne?“
Trudno jej było zrozumieć mnie; w końcu doprowadziłem do tego. Ale wtedy odpowiedziała z miną bardzo smutną i nawet o ile pamiętam, odwracając oczy: „Nie wiem..., nie przypominam sobie“.
Jakież dziwactwa znaleść można w wielkiem mieście, gdy się umie chodzić i patrzeć? Miasto roi się od niewinnych potworów. — Panie, mój Boże! Ty Stworzycielu, Ty Władco, Ty, co uczyniłeś Prawo i Wolność, Ty Mocarzu, który pozwalasz działać, Ty Sędzio, który przebaczasz, Ty coś jest pełen powodów i przyczyn, i który włożyłeś może w mój umysł zamiłowanie okropności, aby nawrócić me serce, niby lekarstwo podane na końcu noża; Panie zmiłuj się nad szalonymi i szalonemi! O Stworzycielu! czyż mogą istnieć potwory przed oczyma Tego, co sam wie dlaczego one istnieją, jak się stały takimi, i jak się mogły były nie stać?






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Helena Żuławska.