Pani de Monsoreau (Dumas, 1926)/Tom III/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Podtytuł Romans
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XIV.
KSIĄŻĘ I PRZYJACIEL

Chicot napróżno szukał księcia Andegaweńskiego po ulicach Paryża, podczas wieczoru Ligi.
Guise, jak sobie przypominamy, zachęcał księcia do wyjścia, lecz Franciszek długo się namyślał, a wiemy, że w roztropności węża przechodził.
Przecież, gdy interes wymagał, aby wszystko na własne oczy widział, postanowił przyjąć zaproszenie, lecz wyjść dobrą otoczony strażą.
Jak każdy lękający się przyzywa najpewniejszego obrońcę, tak książę Andegaweński postarał się o pana Bussy d’Amboise.
Porządnie musiał się lękać, skoro do tego uciekł się kroku, od czasu bowiem rozmowy z panem de Monsoreau, Bussy gniewał się, a Franciszek przeświadczony o swojem złem postąpieniu, spodziewał się obrazy i nie mógł na przyjaźń liczyć.
Zresztą, Bussy, jak wszyscy jemu podobni, mniej odczuwał boleść, niż przyjemność.
Rzadko się trafia, aby człowiek nieustraszony w niebezpieczeństwach, zimny i obojętny w ogniu, nie ulegał z łatwością uczuciom przyjemnym.
Ci, którzy płaczą wobec kobiet, najczęściej są postrachem mężczyzn.
Bossy usypiał, że tak powiemy, w boleści.
Widział Dianę przyjętą na dworze, jako hrabinę de Monsoreau i pomieszczoną przez królową Ludwikę pomiędzy damami dworu; widział, jak tę piękność nieporównaną tysiące spojrzeń ciekawych goni, a on właśnie tę piękność wydobył z grobu!
Przez cały wieczór gorejący wzrok trzymał utkwiony w młodą kobietę, która oczu podmieść nie śmiała.
A przecież, powinna była w jego spojrzeniu czytać współczucie i boleść, w pośród figur obojętnych, otaczających ją dokoła.
— A!... — myślał Bussy — kobiety wtedy tylko są zręczne i śmiałe, kiedy potrzeba zwieść ojca, matkę, lub męża; a niezręczne i trwożliwe, gdy dług wdzięczności spłacić należy. Diana mogłaby powiedzieć szczerze: „Dzięki ci za to co dla mnie uczyniłeś, ale nie kocham cię wcale“. Cios ten zabiłby mię, albo uleczył. Ale nie, ona pozwala się kochać, lecz bez nadziei; o! ja nie kocham, ja tę kobietę, nienawidzę!...
Oddalił się z sali królewskiej z sercem zakrwawionem.
Wychodząc, przejrzał się w zwierciadle weneckiem i sam ciebie nie poznał.
— Szalony!... — rzekł do siebie — dlaczegóż, gdy jedna zdradza, dla wszystkich mam być przykrym! Dlaczego, albo dla kogo mnie zdradza? Dla długiego szkieletu z oliwkową twarzą, który ją strzeże spojrzeniami i którego ona udaje, że nie widzi. Gdybym chciał przecież, mógłbym go za kilka minut mieć pod mojemi stopami i dziesięć cali szpady wbić mu w serce.
Oderwał rękę od piersi, obtarł czoło z potu i powoli ku drzwiom zmierzał.
Spotkał księcia Andegaweńskiego; odwrócił twarz od niego, sądząc, że mimo najusilniejszych postanowień, uśmiechnąć się do niego nie zdoła; powitać nie potrafi księcia, który mienił się jego przyjacielem, a słowa nie umiał dotrzymać.
Przeszedłszy do domu, położył szpadę na stole, zdjął płaszcz, usiadł na krześle i oparł się na poręczy.
Służący widząc go cierpiącym i sądząc, że pragnie spoczynku, oddalili się. Bussy jednak nie spał, lecz marzył.
Wiele upłynęło godzin nim spostrzegł, że w drugim rogu pokoju siedział jakiś mężczyzna nieruchomy i milczący, który bacznie patrzył na niego i prawdopodobnie pragnął z nim zacząć rozmowę.
Zimny dreszcz przeszedł Bussego, i gdy ów mężczyzna nie ruszył się, zadrżał i zwiesił głowę.
Wtedy dopiero siedzący powstał, zbliżył się do niego i rzekł z westchnieniem.
— Panie hrabio, ty masz gorączkę.
Hrabia wzniósł głowę i przemówił:
— A! to ty Remy.
— Tak hrabio, czekałem na ciebie.
— Dzięki ci przyjacielu — odpowiedział Bussy, ściskając rękę młodzieńca.
Remy zatrzymał w dłoni tę straszną prawicę, obecnie słabą jak ręka dziecięcia i przycisnął z uszanowaniem do serca.
— Chciałbym wiedzieć — rzekł — czy pan hrabia chce tu pozostać, czy chce, aby go gorączka powaliła? Jeżeli zaś chcesz siły odzyskać, połóż się do łóżka i weź jaką przyjemną książkę, z której byś mógł zaczerpnąć mocy ducha.
Hrabia powinien był usłuchać i usłuchał.
W łóżku więc zastali go przyjaciele, przybyli z odwiedzinami.
Przez cały dzień następny Remy na chwilę nie opuścił swojego pana.
Nazajutrz, kiedy książę de Guise przybył do Luwru, Bussy spojrzał wokoło i nie ujrzał doktora.
— Strudził się!... — pomyślał — biedny chłopiec i on potrzebuje powietrza i słońca. Prócz tego może Gertruda na niego czekała, a chociaż to pokojowa... Pokojowa, która szczerze kocha, więcej warta niż największa pani, która zwodzi.
Dzień przeminął, a Remy się nie ukazał.
Bussy niecierpliwił się i pragnął go widzieć jak najprędzej.
Wieczorem Bussy posłyszał w przedpokoju liczne i donośne głosy.
Służący pomieszany przybiegł do niego.
— Panie, książę Andegaweński.
— Proś niech wejdzie — odpowiedział Bussy nie otwierając oczów i myśląc, że jego pan, którego przestał kochać, troszczy się przecież o niego.
Książę wszedł; pokój Bussego był ciemny.
— Ciemno u ciebie, Bussy — rzekł książę.
Bussy milczał, bo słowa wyrzec nie zdołał.
— Czyś tak mocno chory, że mi nie odpowiadasz!.. — zapytał książę.
— Bardzo chory — mruknął Bussy.
— Dlatego od dwóch dni nie byłeś u mnie?
— Dlatego, Mości książę.
Książę uderzony zwięzłością odpowiedzi, przeszedł się kilka razy po pokoju, spoglądając na rzeźby i różne ozdoby.
— Pięknie mieszkasz, — rzekł.
Bussy nic nie odpowiedział.
— Panowie — rzekł książę do swoich dworzan pozostańcie w bocznym pokoju, bo mój Bussy bardzo jest chory. Dlaczego nie wezwano Mirona? Doktór królewski niedobry jest dla Bussego?
Służący hrabiego potrząsnął głową, co zauważył książę.
— Bussy, może masz jakie zmartwienie?... — zapytał Franciszek.
— Ja nie wiem — odpowiedział hrabia.
Książę zbliżył się do niego jak kochanek, którego odpychają, a który tem więcej jest uprzedzający.
— Powiedz mi szczerze, mój Bussy. Może się na mnie gniewasz?...
— Ja gniewać! o co? Czy na książąt można się gniewać?
Książę umilkł.
— Tracimy czas daremnie — rzekł Bussy — lepiej wprost przystąpić do rzeczy. — Potrzebujesz mnie, książę, wszak prawda?... — rzekł hrabia z cierpkością.
— A Bussy!
— Powtarzam, że mię potrzebujesz, Mości książę. Nie wierzę, abyś przez przyjaźń mię odwiedził, bo ty nie kochasz nikogo.
— Bussy! jak możesz mówić mi podobne rzeczy.
— Mów, Mości książę, czego żądasz ode mnie?
Książę zarumienił się, lecz że było ciemno, nikt togo nie widział.
— Nic od ciebie nie chciałem — odpowiedział — bardzo się mylisz. Chciałbym, widząc cały Paryż w ruchu, przebiec ulice i ciebie mieć za towarzysza.
Bussy spojrzał na księcia.
— Alboż niema Aurillego? — rzekł.
— To śpiewak.
— Mości książę, nieraz do ważnych używali go posług.
Wtem lekko drzwi się odemknęły.
— Kto tam? — zapytał książę z dumą, obrażony, że bez zapowiedzenia ktoś wejść się poważył.
— Ja, Remy — odpowiedział Haudoin, zupełnie nie zmieszany.
— Co za Remy? — zapytał książę.
— Remy, lekarz.
— Więcej jak lekarz, to mój przyjaciel — dodał hrabia.
— A! — rzekł książę obrażany.
— Czy wiesz — mówił Bussy — że jego książęca mość żąda, abym wstał z łóżka?...
— Tak, i abyś mi towarzyszył.
— Nie możesz, hrabio... — zrobił uwagę Haudouin.
— Dlaczego! — zapytał Franciszek.
— Za zimno na dworze, Mości książę.
— Za zimno?... — powtórzył Franciszek, zdziwiony, że ktośkolwiek śmie opór mu stawiać.
— Tak, za zimno, i ja, który odpowiadam za zdrowie pana Bussego, nie pozwalam mu wychodzić.
Bussy chciał podnieść się z łóżka, lecz Remy uścisnął go znacząco.
— Dobrze — rzekł książę — skoro mu grozi niebezpieczeństwo, niechaj zostanie.
I książę postąpił ku drzwiom.
Bussy nie ruszył się.
Książę znowu powrócił do łóżka.
— Widzisz Mości książę — rzekł Bussy — Haudouim mi zabrania.
— Powinieneś przywołać Mirona, to wielki lekarz.
— Mości książę — odparł Bussy — wolę lekarza, przyjaciela, niż uczonego.
— Kiedy tak, bądź zdrów.
— Żegnam Waszą książęcą mość.
Książę wyszedł z trzaskiem.
Remy ścigał go oczyma i dopiero, kiedy wyszedł z pałacu, przystąpił do chorego.
— Teraz pan wstawaj — rzekł.
— A to naco?
— Przejść się ze mną; w pokoju za gorąco.
— Wszak dopiero mówiłeś, że zimno na dworze.
— Jak książę wyszedł, ociepliło się.
— Nie rozumiem — rzekł Bussy.
— Pan hrabia nie znasz także lekarstw, które przepisuję, a przecież je bierzesz; przechadzka z księciem Andegaweńskim byłaby niebezpieczną, a pomocną będzie z lekarzem. Czy mi pan nie ufasz?
— Dobrze, dobrze, kiedy tak chcesz.
Bussy się podniósł blady i drżący, pytając:
— Interesująca bladość!... zajmujący chory!... — rzekł Remy.
— Gdzież się udamy?...
— W miejsce, gdzie dziś próbowałem powietrza.
Bussy ubrał się.
— Kapelusz i szpadę — rzekł Bussy.
Wyszli obadwaj.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.