Pani de Monsoreau (Dumas, 1926)/Tom II/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Podtytuł Romans
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I
UKŁADY

Nastąpiło chwilowe milczenie.
Diana wzruszona wspomnieniami, czuła, jak głos jej słabnie.
Bussy słuchał z największem zajęciem, a w duszy zaprzysięgał zemstę jej nieprzyjaciołom.
Nakoniec, odetchnąwszy orzeźwiającym płynem, z wyjętego z kieszeni flakona, mówiła dalej:
— Zaledwie stanęliśmy na lądzie, siedmiu czy ośmiu ludzi przybiegło do nas.
Byli to służący hrabiego, pomiędzy którymi poznałam dwóch, towarzyszących nam, gdy nas napadnięto.
Koniuszy trzymał za lejce dwa konie, z tych jeden kary, hrabiego, drugi biały, dla mnie przeznaczony.
Hrabia pomógł mi wsiąść na mego i natychmiast sam dosiadł konia.
Gertruda wsiadła z jednym ze służących.
Po skończonych przygotowaniach, ruszyliśmy galopem.
Hrabia wziął lejce mojego konia, chociaż mówiłam, że dobrze jeżdżę i nie potrzeba tej ostrożności; lecz odpowiedział, że jadąc spiesznie, mogłabym ulec wypadkowi.
Pędziliśmy już przeszło dziesięć minut, gdy usłyszałam głos Gertrudy.
Odwróciłam się i spostrzegłam, że nasz orszak rozdzielił się; czterech ludzi pojechało boczną ścieżką, a hrabia i czterech innych udali się ze mną.
— Gertrudo!... — zawołałam. — Panie, czemu Gertruda nie jedzie z nami?...
— Jest to konieczna ostrożność — odpowiedział hrabia, — pozostawiamy dwa ślady na wypadek gdyby nas ścigano. Skorzystamy na tem jeśli książę uda się w pogoń za służącą, a nie za panią.
Odpowiedź ta nie zaspokoiła mię.
Ale co mówić, co czynić?... Wzdychałam i czekałam.
Przytem droga, którą hrabia obrał, prowadziła do zamku Meridor.
Jadąc śpiesznie, mogliśmy tam przybyć za kwadrans.
Przybywszy na polankę w lesie, dobrze mi znaną, hrabia zwrócił się na lewo.
Krzyknęłam i chciałam w biegu zeskoczyć z konia, lecz hrabia pochwycił mnie silnie i przesadził na swego rumaka.
Mój wierzchowiec, czując się wolnym, zarżał i pobiegł w las.
Wszystko to stało się tak nagle, że nawet krzyknąć nie miałam czasu.
Pan de Monsoreau zatkał mi usta chustką.
— Pani — rzekł — przysięgam na honor, że czynię wszystko z rozkazu twego ojca. Wszak okazałem dowód, a jeżeli ci to nie wystarcza, będziesz wolną.
— Lecz pan mi mówiłeś, że jedziemy do ojca, — rzekłam odepchnąwszy jego rękę.
— Teraz pytam pani — mówił przystając — czy chcesz przyśpieszyć zgon barona? chcesz swojej hańby? powiedz, a zawiozę cię do zamku Meridor.
— Mówiłeś pan, że działasz w imieniu mojego ojca?
— Oto dowód — rzekł hrabia — weź pani ten list i na pierwszym postoju przeczytaj. Jeżeli będziesz chciała powrócić do zamku, słowo honoru, bronić nie będę. Lecz, jeżeli liczysz się z wolą barona, jestem pewny, że nie wrócisz.
— A więc śpieszmy panie, bo chcę prędko przekonać się o prawdzie.
— Pamiętaj pani, że idziesz ze mną dobrowolnie.
— Tak, dobrowolnie, o ile być może panią swej woli dziewica, która widzi z jednej strony niesławę, a z drugiej człowieka, którego zna zaledwie. Ale mniejsza o to, idę za panem dobrowolnie; przekonaj się pan o tem, puszczając mię z konia.
Hrabia dał znak jednemu z ludzi, aby zsiadł z konia, podał mi i jechałam obok hrabiego.
— Wierzchowiec baronówny nie musi być daleko — mówił hrabia do człowieka, idącego teraz piechotą — poszukaj go, zawołaj raczej, bo jak pies słucha głosu. Znajdziesz nas w Châtre.
Zadrżałam pomimowoli.
Châtre leżało o dziesięć mil od zamku Meridor, na drodze do Paryża.
— Panie — rzekłam — towarzyszę ci, ale w Châtre, zrobimy ponownie umowę.
Pozorne posłuszeństwo nie uspakajało mnie, lecz że nie miałam możności wyboru: uchodziłam przed księciem Andegaweńskim; jechałem wtedy w milczeniu.
O świcie przybyliśmy do Châtre, lecz zamiast udać się do wsi, skierowaliśmy się do samotnego domku.
Zatrzymałam konia.
— Gdzie jedziemy? — zapytałam.
— Słuchaj pani — mówił hrabia — poznałem twoją roztropność i do niej się odwołuję. Czy możemy, uciekając przed potężnym księciem, stawać w zwyczajnym zajeździe i narażać się na odkrycie? Jednego człowieka snadno przekupić, ale nie wieś całą.
Usprawiedliwienie hrabiego było dostateczne.
— Dobrze — odpowiedziałam — jedźmy.
Ruszyliśmy.
Oczekiwano nas, jeden ze służących wyprzedził orszak, aby przygotować ciepły pokój i wygodne posłanie.
— Oto pokój pani — rzekł hrabia — czekam dalszych rozkazów.
Ukłonił się i pozostawił mnie samą.
Pierwszem mojem zajęciem było odczytać list ojca. Oto jest, panie Bussy, przeczytaj go i osądź.
Bussy wziął list i czytał co następuje:
„Moja najukochańsza Diano, nie wątpię, że ulegając mej prośbie udałaś się z panem de Monsoreau, który ci musiał powiedzieć, żeś miała nieszczęście podobać się księciu Andegaweńskiemu i że on kazał cię porwać i uprowadzić do zamku Beauge; osądź z tego do czego jest zdolny i jaka hańba cię czeka. Jeden jest tylko sposób, aby uniknąć hańby, którejbym nie przeżył, jeśli zaślubisz naszego szlachetnego przyjaciela, bronić cię będzie, jako hrabiny de Monsoreau i swojej żony. Pragnieniem mojem jest, córko najdroższa, aby małżeństwo to jak najprędzej przyszło do skutku; jeśli usłuchasz mej prośby, łączę moje błogosławieństwo ojcowskie i błagam Przedwiecznego, aby użyczył ci wszelkiej pomyślności

Tego ci życzy i o to błaga
przywiązany ojciec.
Baron de Meridor“.

— Niestety! — rzekł Bussy — jeżeli to list pani ojca, to jest zupełnie jasny.
— Jego, nie mogę o tem wątpić...
— Przeczytałam go trzykroć, zanim cokolwiek postanowiłam.
Nakoniec przywołałam hrabiego.
Wszedł natychmiast, przekonało mię to, że czekał za drzwiami.
Trzymałem list w ręku.
— I cóż — rzekł — czytałaś pani?
— Tak — odpowiedziałam.
— Czy jeszcze wątpisz o mojem poświęceniu i szacunku?
— Wątpiłam, lecz ten list mnie przekonał. Teraz, przypuśćmy, że ulegnę życzeniom ojca; co pan masz zamiar uczynić?
— Myślę zawieźć panią do Paryża, gdzie najłatwiej się ukryć.
— A mój ojciec?
— Jak tylko minie niebezpieczeństwo, baron się zjawi.
— Dobrze panie, jestem gotowa przyjąć twoje poświęcenie, pod warunkami, jakie sam podyktujesz.
— Ja żadnych nie dyktuję — odpowiedział hrabia — chcę panią ocalić jedynie.
— A więc, powiem panu, że pańskie poświęcenie przyjmuję pod trzema warunkami.
— Mów pani.
— Naprzód, Gertruda wróci do mnie.
— Jest tutaj — odrzekł hrabia.
— Pojedziemy do Paryża nie razem.
— Właśnie to samo miałem pani zaproponować.
— Nakoniec ślub nasz odbędzie się w obecności ojca mojego.
— Jest to najgorętszem mojem pragnieniem, ażeby zyskać jego błogosławieństwo.
Osłupiałam.
Sądziłam, że napotkam jaką trudność, a hrabia zgadzał się na wszystko.
— Teraz pozwoli pani — mówił pan de Monsoreau — że ja udzielę jej rady.
— Słucham.
— Jedź tylko w nocy.
— Bardzo chętnie.
— Pozwól mi wybrać miejsca odpoczynku i kierunek drogi; wszelkich środków użyję, ażeby uniknąć księcia Andegaweńskiego.
— Jeżeli mię pan kochasz, jak mówisz, jest to naszym wspólnym interesem; przystaję na wszystko, co powiedziałeś.
— Nakoniec, w Paryżu, zajmiesz pani mieszkanie skromne i oddalone.
— Pragnę właśnie żyć w ukryciu, a im schronienie będzie skromniejsze, tem pożądańsze dla mnie.
— Skoro porozumieliśmy się we wszystkich punktach, pozostaje mi tylko złożyć moje uszanowanie, przysłać pokojowę i zająć się podróżą pani.
— Bądź pan pewny, że ja również dotrzymam słowa.
— Tego pragnę jedynie — rzekł hrabia — a przyrzeczenie pani czyni mię najszczęśliwszym z ludzi.
To mówiąc, ukłonił się i wyszedł.
W pięć minut przyszła Gertruda.
Radość dobrej dziewczyny była wielka; sądziła bowiem, że chciano ją na zawsze ze mną rozdzielić.
Opowiedziałam jej, co się przytrafiło; potrzebowałam podzielić się myślami, przeczuciami i niepokojem.
Uległość pana de Monsoreau dziwiła mię, lękałam się złamania świeżo zawartego traktatu.
Kiedy skończyłam opowiadanie, dał się słyszeć tętent konia.
Pobiegłam do okna i przekonałam się, że hrabia odjechał w przeciwną stronę.
Dlaczegóż wraca, skoro powinien jechać naprzód? tego pojąć nie mogłam.
Lecz dopełnił pierwszego warunku, powracając mi Gertrudę, a drugiego, oddalając się.
Przepędziliśmy cały dzień w domku, gdzie gospodyni usługiwała nam; wieczorem jeden ze służących wszedł, żądając rozkazów.
Ponieważ bałam się pozostawać w bliskości zamku de Beauge, powiedziałam, że jestem gotową do drogi.
W pięć minut dano mi znać, że konie czekają.
Przed bramą, zastałam mojego białego wierzchowca, który, jak hrabia powiedział, powrócił na zawołanie.
Jechaliśmy noc całą i zatrzymaliśmy się dopiero o świcie.
Liczyłam, że zrobiliśmy co najmniej piętnaście mil.
Pan de Monsoreau wszystko przewidział, abym nie zaznała zimna, ani utrudzenia.
Wierzchowiec niósł bardzo lekko, a gdy wyjeżdżałam z zamku, zarzucono mi futro na ramiona.
Popas był podobny do pierwszego, a za nim i inne, jak również następne, zawsze miano dla mnie te same względy, to samo uszanowanie i te same wygody; widocznie ktoś jechał naprzód i myślał o wszystkiem, czy to był hrabia? tego nie wiedziałam?
Siódmego dnia nad wieczorem spostrzegłam ze wzgórza mnóstwo domów.
Był to Paryż.
Spoczęliśmy, aby doczekać nocy, następnie gdy ciemność zapadła, puściliśmy się w drogę; wkrótce przebyliśmy bramę, za którą ukazał się wielki gmach.
Udaliśmy się na prawo i w dziesięć minut stanęliśmy na placu Bastylji.
Wtedy, człowiek, który jak się zdawało, czekał na nas, zbliżył się do orszaku.
— Tutaj, — rzekł.
Jeden ze służących zwrócił się do mnie.
— Pani, jużeśmy przybyli.
I zeskoczywszy, podał mi rękę, abym zsiadła z wierzchowca.
Brama domu była otwarta i lampa oświecała schody.
— Pani — rzekł mój przewodnik — teraz jesteś u siebie; tutaj kończy się moje posłannictwo; czy mogę sobie pochlebiać, żem cię zadowolił?
— Tak jest, — odpowiedziałam, — bardzo dziękuję. Chciałabym to wyraźniej okazać, lecz w tej hchwili nie mam nic przy sobie.
— Nie troszcz się pani o to — odpowiedział — hojnie jesteśmy wynagrodzeni zadowoleniem pani.
I skłoniwszy się, wskoczył na konia.
— Słuchajcie — rzekł do służby — żebyście wszyscy jutro o tej bramie zapomnieli.
Orszak mój oddalił się i znikł w ulicy świętego Antoniego,.
Gertruda zamknęła bramę, następnie weszłyśmy na schody.
Wszedłszy do przedsionka, znalazłyśmy troje drzwi.
Udałyśmy się środkowemi i znalazłyśmy się w tym oto salonie.
Był oświetlony, jak w tej chwili.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam gabinet toaletowy, następnie pokój sypialny, a w nim, z wielkim zadziwieniem, portret mój... właśnie ten sam, który znajdował się u mego ojca w Meridor.
Zadrżałam na ten nowy dowód zaufania drogiego ojca dla hrabiego.
Przebiegłyśmy apartament.
Był pusty, ale niczego w nim nie brakowało.
Był ogień na kominkach, a w sali jadalnej stół zastawiony.
Spojrzałam na stół, jedno tylko było nakrycie; odzyskałem spokój.
— A co panienko — rzekła Gertruda hrabia dotrzymuje słowa?
— Tak — odpowiedziałam z westchnieniem — wolałabym, żeby nie dotrzymał, tem samem i ja miałabym prawo nie dotrzymać.
Jadłam wieczerzę, następnie znów zwiedziłam apartament i żywej duszy w nim nie znalazłam.
Gertruda spała w moim pokoju.
Nazajutrz wyszła, aby się czegokolwiek dowiedzieć.
Opowiadała mi potem, że mieszkam na rogu ulicy świętego Antoniego, wprost pałacu Tournelles i że gmach, który widziałam, to Bastylja.
Objaśnienia te niewiele mię nauczyły.
Nie byłam nigdy w Paryżu i nie znałam go zupełnie.
Dzień nie przyniósł nic nowego.
Wieczorem, gdy miałam siadać do stołu, zapukano do drzwi.
Spojrzałyśmy na siebie.
Zapukano powtórnie.
— Idź, zobacz, kto to puka, — rzekłam.
— Czy to nie hrabia?... — rzekła, widząc, że blednę.
— Choćby i hrabia, otwieraj — odpowiedziałem.
— Wiernie dotrzymał słowa, należy zatem i jemu dotrzymać...
Po chwili powróciła, mówiąc:
— Pan hrabia.
— Prosić — odpowiedziałam.
Gertruda otworzyła, hrabia ukazał się.
— Prawda, pani — rzekł na progu — że wiernie dotrzymałem umowy?...
— Tak, panie — odpowiedziałam — dziękuję.
— Czy pani raczysz mię przyjąć — dodał z uśmiechem nieco ironicznym.
— Proszę wejść.
Hrabia zbliżył się i stał, prosiłam, ażeby usiadł.
— Czy pan masz jakie wiadomości?... — zapytałam.
— Skąd, albo raczej od kogo?
— Od mego ojca z Meridor.
— Nie wracałem do zamku Meridor i nie widziałem barona.
— Zatem wracasz pan z Beauge, od księcia Andegaweńskiego?...
— Tak jest, widziałem księcia.
— W jakiem usposobieniu go znalazłeś?...
— Książę wątpi.
— O czem?
— O pani śmierci...
— A któż mu o niej mówił?
— Ja upewniałem go o tem...
— Gdzież jest teraz książę?
— Wczoraj wieczorem wrócił do Paryża.
— Dlaczego tak śpiesznie?...
— Któż pozostaje chętnie na miejscu, gdzie z jego przyczyny zginęła piękna kobieta?...
— Czyś go pan widział po powrocie?
— Właśnie wracam od niego.
— Czy mówił o mnie?...
— Nie dałem mu na to czasu.
— A więc o czem pan mówiłeś?
— O przyrzeczeniu, jakie mi uczynił.
— O jakiem?...
— Przyrzekł mię mianować wielkim łowczym.
— Tak — rzekłam ze smutnym uśmiechem, — przypominam sobie śmierć mojej biednej Dafny, pan jesteś strasznym myśliwym i jako taki, masz prawo do tej godności.
— Właśnie nie jako myśliwy mam ją otrzymać, ale jako wierny sługa księcia; nie dlatego, żem na to zasłużył, ale dlatego, że książę nie chce się okazać niewdzięcznym wobec mnie.
We wszystkich odpowiedziach widać było jakąś złośliwą intencję.
Milczałam więc przez chwilę.
— Czy wolno mi pisać do ojca? — zapytałam.
— Zapewne; ale pomyśl pani, że listy mogą być przejęt.
— A czy mogę wychodzić?...
— Wszystko pani wolno; ale ośmielam się uczynić uwagę, że możesz być dostrzeżona.
— Przynajmniej w niedzielę mszy mogę wysłuchać?...
— Lepiej, żebyś jej pani nie słuchała, jeżeli zaś chcesz koniecznie, to tylko w kościele Ś-tej Katarzyny.
— Gdzież jest ten kościół?...
— Naprzeciw pani mieszkania, z drugiej strony ulicy.
— Dziękuję.
I znowu milczenie.
— Czekam pozwolenia pani, kiedy mogę ją odwiedzić — rzekł hrabia.
— Alboż go pan potrzebujesz?
— Tak, zaiste!... dotąd jestem jeszcze obcym dla pani.
— Alboż nie masz klucza do domu?
— Tylko mąż ma prawo go mieć.
— Panie — odpowiedziałam strwożona temi słowy — możesz pan przyjść, ilekroć będziesz miał mi donieść coś ważnego.
— Będę korzystał z pozwolenia, ale go nie nadużyję i na dowód tego, żegnam panią.
To mówiąc, powstał.
— Pan mię opuszczasz?... — zapytałam zdziwiona postępowaniem, któregom się nie spodziewała.
— Pani — odrzekł hrabia — wiem, że mnie nie kochasz i nie chcę nadużywać twego położenia. Sądzę, że powoli przywykniesz do mnie i zostanie moją żoną mniej cię będzie kosztować poświęcenia.
— Panie!... — mówiłam powstając także — czuję delikatność twego postępowania i umiem je ocenić. Masz słuszność i będę też mówiła z równą szczerością. Miałam przeciw panu niejakie uprzedzenia, które czas, sądzę, uleczy.
— Pozwól mi pani — odpowiedział hrabia — podzielać tę nadzieję i żyć w oczekiwaniu szczęśliwej przyszłości.
Pożegnawszy mnie najuniżeniej, dał znak Gertrudzie, przy której cała ta rozmowa miała miejsce, aby mu poświeciła.
Zaraz nazajutrz poszłyśmy z Gertrudą do kościoła i wróciłyśmy bez przeszkody.
Następnie wieczorem, zaczepił Gertrudę młodzieniec, który był towarzyszem księcia i wypytywał obszernie, kto jestem i odkąd dom ten zamieszkuję.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.