Pani Walewska/Tom II/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Pani Walewska
Podtytuł Powieść historyczna z epoki napoleońskiej
Wydawca Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Marie! — mówiła z przekonaniem księżna Jabłonowska. — Zastanów się, rozważ dobrze i nie imaginuj sobie, aby mną tu rachuby jakieś kierowały!... Hercauem nie godzi się gardzić, ani jego deklaracji zbyt obcesowo odrzucać! Miał się zawsze ku tobie, na chwilę nie słabł w sentymencie — jest, prawda, nieco za stateczny, ale gdzie kogoś lepszego znajdziesz!!?
— Nie szukam nikogo! — odrzekła spokojnie pani Walewska.
— Nie szukasz! Moje dziecko, kiedy tobie niewolno nawet nie szukać!... Zawsze lekceważyłaś sobie moje rady, nie ufałaś przewidywaniom, ale teraz, chyba widzisz sama, na co ci zeszło! Ty — Walewska — pokutujesz tu, w Leodium, i ledwie stać cię na życie ubogiej mieszczki!... Może się łudzisz, że ci wrócą bodaj pałacyk na ulicy de la Victoire? Powiadam ci, wszystko próżno i darmo! Obleciałam cały Paryż, myślałam, że trafię do hrabiego d’Artois — nic! ani ust roztworzyć, ani myśli, żeby ci pozwolono w Paryżu zamieszkać!... Ostatnia twoja podróż na Elbę do reszty zniweczyła zabiegi! Darować sobie nie mogę, że mnie przy tobie nie było, nigdybym nie dopuściła do tej nierozsądnej wyprawy!
— Stało się!
— I stało się najgorzej! Pół roku choroby i spalenie mostów za sobą! A pan de Périgord chciał, pamiętał i szukał tylko sposobności, aby królowi szepnąć słówko o tobie! Elba zrujnowała najlepsze intencje Talleyranda! Pan de la Bouillerie nic nie może zrobić, ani nadziei, żeby bodaj majorat Olesia odzyskać...
— Nie liczyłam wcale na to!
— Prawda, cóż dla ciebie przyszłość syna!
Pani Walewska poruszyła się niecierpliwie.
— Moja księżno, już tyle razy słyszałam te uwagi i nauki! Chyba powinnaś była przekonać się, że tak różnimy się w opinjach...
— O, wiem — wiem! — przerwała żywo księżna. — I bądź przekonana, że nie ośmielę się nudzić cię więcej! Jeżeli dziś, po raz ostatni, odważyłam się wmieszać do twoich spraw, to przez pamięć na Anastazego, przez wzgląd na nazwisko, którego dotąd, mimo rozwodu z nieboszczykiem Anastazym, nie zaniechałaś nosić! Bo, co zresztą, nie łudziłam się, abyś się akkomodować zdołała do moich słów! W Paryżu niczego się nie spodziewaj — tam rola twoja skończona.
— Ja też myślę o powrocie do kraju!
— Bardzo rozsądnie, tylko że i tam... musisz się przygotować na zmiany... Anastazy umarł bez testamentu, no, a od pana Ksawerego, od całej naszej rodziny chyba nie możesz żądać, bo skoro rozwiodłaś się...
— Mogę cię, księżno, upewnić, że nie miałam zamiaru rościć sobie praw do żadnej sukcesji!
— Ja też tylko wspominam ci! Bądź przekonana, drogie dziecko, że pan Ksawery, mimo wszystko, chciałby coś uczynić dla ciebie, ale czasy ciężkie, fortuna uszczuplona znacznie, awanturowanie się z panem Bonapartem drogo nas wszystkich kosztowało!
Pani Walewska uśmiechnęła się sarkastycznie.
— Wolno ci wątpić — a jednakże tak jest! Czerpało się aż się przebrało! Ludzie nawet wiary by nie dali! Co tu o nas powiadać! Widziałam się z Anetką w Paryżu, wiesz, z Wąsowiczem już się zupełnie zaawansowała, wspomniałam tylko o twych kłopotach, parsknęła mi śmiechem... Poprostu zdaje się jej, iż miljony masz! Cha, i miałabyś je, mogłabyś je mieć, gdybyś słuchała! Już nic — nie powiem nic więcej! Przyjdzie czas, sama pożałujesz! Lecz to nie wróci, przepadło! — Dziś, pozostaje ci Hercau, a bratu twemu pan Wincenty Krasiński. Do generała sama napisz, przypomnij mu się jego przyjaźni, — trzymałaś mu syna do chrztu, nie odmówi niezawodnie! A Krasiński znaczy teraz wszystko, on reorganizuje armję, onby mógł instancję wnieść do księcia Konstantego i pułkownikowską szarżę Pawłowi wyrobić! Byłaby to pomoc niemała!
— Powtórzę Pawełkowi — dla niego to może najlepsze!
— A dla ciebie Hercau!
— Nie, księżno, wyświadczysz mi łaskę, uwalniając mnie od hrabiego!
— Cha — cha masz zamiar zostać wierną w afekcie dla pana Bonapartego! Jak ci się podoba! Spełniłam obowiązek, pragnęłam wyratować cię, podać ci rękę, utrzymać na poziomie towarzyskim, ale skoro odrzucasz...
— Stanowczo!...
— I to nie ceniąc szlachetnej ofiary hrabiego!!
— Ofiary!?
Ma foi, jesteś zabawną! Więc toż mało, iż taki Hercau zapomina ci przeszłość, że ryzykuje narażenie się Bourbonom, że wziąć cię chce biedną, opuszczoną, że nie zważa na skompromitowanie się twoje...
— Mościa księżno!
— Gniewa cię to, — trudno! Zawsze miałam przekonanie, iż za daleko posuwasz się w sentymentach dla Buonapartego, że zgoła nadto się hazardujesz dla tego ambitnego generała! Prawda, iż nie ty jedna byłaś zaślepioną! Zawiniłaś atoli brakiem świadomości, że taka wielkość trwa krótko, że upada szybko! A dziś grzeszysz uporem! Myśmy się już wszyscy wyleczyli! Urojenia o powrocie na tron Napoleona dobre mogą być w koszarach...
Pani Walewska podniosła się z krzesła.
Księżna poczerwieniała na tę widoczną odprawę.
— Daruj, że ci tyle drogich chwil zabrałam! Czas na mnie wielki! Konie na poczcie czekają! Życzę ci zdrowia!... No i powodzenia na gospodarstwie w Kiernozi!... Ale, czy wiesz, że pana Buonapartego chcą z Elby wysiać do jakiej australijskiej kolonji!? Pan de Périgord mówił mi o tem pod wielkim sekretem! Wybacz, że cię moją szubą „deranżuję“! Jak to przykro musi być bez służby! Więc nawet koni nie trzymasz?!
— Są mi niepotrzebne!
— Ach — tak!!... Ale, Olesia Stecka wychodzi za Michała Radziwiłła! Powiedz, chorążanka przez stryja, a przez ojczyma, Kniaziewicza, generałówna i taką robi partję! Co to znaczy roztropność! Admirować można! Bywaj mi, moja droga! Bardzo żałuję, iż tak dobrowolnie... Miałam szczerą intencję... Jak będziesz w Warszawie, melduj się do mnie, miło mi będzie cię widzieć... czasem...
Księżna Jabłonowska złożyła na czole szambelanowej protekcjonalnie chłodny pocałunek i, wspomniawszy coś jeszcze o rządach generała Zajączka i romantyzmie pani de Vauban, opuściła mieszkanko pani Walewskiej, odprowadzona do powozu przez starego Domagalskiego.
Szambelanowa odetchnęła pełną piersią. Niespodziewane zjawienie się siostry pana Anastazego w tem zaciszu, w jakiem trwała pani Walewska, uderzyło w nią całą falą wspomnień, wspomnień smutnych, gorzkich, całym bezmiarem żółci płacących za każdy błysk jaśniejszy, za każdą sekundę pogody.
I nie te wspomnienia może, które poruszyła księżna Jabłonowska, wzburzyły szambelanowę, lecz bezwzględność, zimna rachuba, ironja, krzywdząca litość, natręctwo z jakiem chciano wkroczyć do świątyni smutku, świątyni ciszy duchowej pani Walewskiej. Bo przecież, cóżby jej biedna, skołatana dusza poczęła, — gdyby nie miała wspomnień, gdyby jej zabrakło naraz jednego z bólów?!... Cóż, że rany krwawią, gdy krwawienie to jest już jedynym znakiem życia! W sercu ludzkiem, na samem dnie jego, człowiek mogiły sypie rozbitym marzeniom, złamanym nadziejom, rojeniom, snom nieziszczonym, zmrożonym porywom i rad myślą na cmentarzysku tem przebywać i rad dla myśli swej, śród tych grobów, ożywczego szukać źródła i pić zeń... Aż, naraz zakrada się tu z ubocza ciekawość, płytka rachuba, powierzchowna trzeźwość i cmentarny kala spokój i chce dowodzić, że tu jeszcze czegoś niedopowiedziano, nieogarnięto, niestopiono w granitowych płytach nagrobków!
Do saloniku szambelanowej wsunął się na palcach stary Domagalski i zameldował półgłosem.
— Pan generał!
Pani Walewska potarła czoło, usiłując zrozumieć Domagalskiego.
— Kto taki?!
— A to, proszę paniusieczki, pan generał Ornano! Pytał się najpierw o pana Pawła... ale mu powiedziałem, że pan pułkownik dopiero na wieczór wróci z Brukseli...
— Więc poszedł...
Stary ręce na kolanach zaparł i mrugnął filuternie.
O, co do tego, to nie skory!! Gdzie!... Kazał się opowiedzieć do paniusieczki!
— Sama nie wiem — jestem niezdrowa...
Domagalski podniósł swe krzaczaste brwi.
— Toć pan generał, proszę paniusieczki! — zaoponował z wybuchem stary strzelec.
— Wiem, wiem, jest u Domagalskiego w łaskach!
— Et, — co mu by tam z moich łask przyszło, ale bo przecież pan generał... to choć Francuz, ale prawie jakby swój!
— Więc proś go, proś!
Domagalski mruknął coś pod nosem i podreptał ku drzwiom, otworzył je naścieżaj, a gdy do saloniku wszedł hrabia Ornano, uśmiechnął się do samego siebie i wyszedł.
Ornano wycisnął gorący pocałunek na ręce szambelanowej.
— Pani wybaczy...
— Mniemałam, generale, że już jesteś w Paryżu?!
— Powinienem tam być od dwóch dni... a jednak wczorajsza rozmowa ośmieliła mnie do spodziewania się z ust pani szambelanowej... odpowiedzi...
Pani Walewska zapłoniła się.
— Paweł właśnie wybrał się do Brukseli, miał nadzieję spotkać się z jednym z dawnych towarzyszów broni...
— Jestem pułkownikowi wdzięcznym za tę wycieczkę, bo dała ona mi sposobność...
— Racz spocząć generale! — przerwała szambelanowa, po raz wtóry nie pozwalając swemu gościowi dokończyć zdania. — Więc to Lefebvre Desnouettes wzywa pana?...
— Tak jest, pani szambelanowo.
— I doprawdy myśl dokonania zamachu na Bourbonów ma widoki!?...
— Niewiadomo! Nasze stronnictwo potężnieje, od czasu procesu Exelmansa niezadowolenie wzrosło!... Jeżeli nie wszyscy oficerowie równie gorąco się deklarują za cesarzem, to jedynie w obawie o Francję! Nowa wojna z przymierzonymi, nowa wojna z całą Europą!...
— I cóż dlań Europa!
— Nie wszyscy mają ufność pani — zauważył z lekkim sarkazmem Ornano. — Kraj zmęczony, wyczerpany, niechętny nowym hazardom...
— I pan, pan... wątpisz!?
Generał oczy spuścił i odparł cicho.
— Jeżeli panią zastanawia moje zwątpienie — mnie zdumiewać musi pani wiara!
— Wierzę w genjusz cesarza!
— Oby pani raz jeszcze się na nim nie zawiodła!
— Mylisz się generale — rzekła z mocą szambelanowa — nigdy ten genjusz nie sprawił mi zawodu, nigdy genjuszem być dla mnie nie zaprzestał!
— Cha — doprawdy, pani szambelanowo, a mnie się zdawało, że twój pobyt na Elbie zdołał przekonać cię, że tam dla pani...
— Pozwól, generale, — mówmy o cesarzu!
— Tak, pani o Napoleonie!
— Dlaczego pan zatem łączysz mnie z cesarzem?!... Co jego dostojna osoba ma ze mną wspólnego!?...
Ornano zmieszał się.
— Jakto, pani szambelanowo?!
Pani Walewska zapatrzyła się smutnie w dal.
— Byłożby to prawdą!? — badał ze wzruszeniem generał.
Szambelanowa zwróciła powoli głębię swych ciemno-niebieskich oczu na ogorzałą, męską twarz hrabiego.
— Wolałbyś, generale, abym go nienawidziła za to, żem mu nie dorosła?
Ornano ujął panią Walewskę za rękę i do ust przycisnął.
— Wybacz pani — za złe nie poczytuj! Nie dziw się, żem nie mocen ogarnąć szlachetności twej duszy! Lata mi zeszły śród obozowego życia! Prostakiem jestem wobec ciebie, pani! Prostakiem tem większym że mi żałość jasne widzenie przesłania, że wieki przeżyłem w beznadziejnej walce z żarem, który mnie chłonął, z jadem co mnie zatruwał, buntem, co się we mnie zrywał, z tym szalonym płomieniem, który obraz twój wyrył w mem sercu!... Daj mi mówić Marjo!... Szesnastolatkiem byłem, gdy mnie pociągnęła gwiazda Napoleona. Wstąpiłem do wojska. Bonaparte był mojem bóstwem. Odbyłem kampanję egipską pod Leclerc’iem — przymierałem z głodu na San Domingo i szczyciłem się moją niedolą, wierząc, iż czynię to dla imienia pierwszego konsula! Cha — toż ośmnastego brumaire’a stałem przy Napoleonie z bronią w ręku! Leclerc umarł na San Domingo — wróciłem do Francji. Konsul pamiętał na moje urodzenie, przyszło Austerlitz! Dowiodłem tam, że matka moja była z domu Buonaparte... Austerlitz zbliżyło mnie do cesarza. Jena otworzyła wrota do najświetniejszej przyszłości!... i Jena dała mi cię ujrzeć w Warszawie! Pomnisz pani na balu!?... Zbudziłaś we mnie uczucie, pokochałem cię, pokochałem myślą nieskalaną, chęcią czystą!... Tak mi się zdałaś jasną, tak niedosięgłą, — żem jeno pragnął, aby mi wolno było stawiać ci ołtarze w mem sercu, jasnością twoją się krzepić, i tak miłować cię, jak gwiazdę podniebieską. Anim się ważył popuszczać, byś ty ku mnie zstąpić mogła z swego majestatu, byś ty pani komukolwiek zbliżyć się dozwoliła!... Przyszedł ten straszny, okrutny wieczór... Byłem na służbie!... Pamiętasz pani!... Zdawało mi się, że oszaleję!... Miałem rywala w tym, za którego życie gotówbym był ponieść, którego miłowałem, którego czciłem, nad którego nie miałem nikogo większego.... Rozpacz mną owładnęła!... Traciłem wszak równocześnie i ciebie i jego! Podsypałem pistolet... i ująłem za klamkę... Wejście mameluka, do antykamery służbowej wróciło mi błysk przytomności, powstrzymało od zbrodni... Potem, zdawało mi się, że zdołam wyrwać twe imię z mego serca, — szukałem pociechy w hańbiących cię plotkach, które rozpowiadano, — z dzikiem zadowoleniem upewniałem samego siebie, żeś ty na włos jeden nie wyższa od pospolitej lalki dworskiej, żeś nie warta szczerszego uczucia, żeś jeno nadto na me ubogie dochody za droga?... Te rozumowania, te zimne racje, te oszczerstwa, to wmawianie w siebie samego plwocin hańbiących cię — nie przytłumiły pożaru... Mniemałem, że może czas, trudy bojowe, gorączkowe życie żołnierskie ukoi we mnie ból, przytłumi, tęsknotę rozwieje... Napróżno, zapomnienie zejść nie chciało! A nadomiar, od czasu do czasu, dosięgały mnie wieści o tobie, a nadomiar przekonywałem się, że dobroć twoja, zacność, poświęcenie, oddanie nawet nie znajdują wdzięczności, że los depcze cię, że raz po raz zadaje ci ciosy, — zacząłem nienawidzieć cesarza! Już nie za to, że mi cię wziął, że opanował, posiadł, lecz że ciebie nie uszanował, że z tem niedościgłem dla mnie marzeniem tak okrutnie się obchodził!... Fontainebleau pozwoliło mi się zbliżyć do pani! Fontainebleau roznieciło iskrę nadziei!.. Sądziłem, że już między tobą i nim jest skończone wszystko!... Sądziłem, że wolno mi będzie... Aż narodziła się ta, nieszczęsna dla mnie, myśl wycieczki twej na Elbę! Zaklęłaś mnie, abym ci dopomagał!... Cóż, byłem pewny, że własnemi rękoma grzebię ostatni błysk szczęścia. Gdy po czterech dniach wylądowałaś, gdym cię ujrzał złamaną, wyczerpaną tą straszną podróżą, gdym w każdym twym ruchu, drgnieniu postrzegł znamiona okrutnej gorączki, uląkłem się własnego samolubstwa!... Zachorowałaś, wieźliśmy cię, na poły obumarłą, razem z Pawłem tu, do Leodjum!... Zamierałaś nam na rękach — modliłem się już nie o to, abyś moją była, lecz byś żyła!...
Ornano odetchnął ciężko.
— Wczoraj — odważyłem się na śmiałość... wczoraj zażądałaś czasu do namysłu!... Jawię się może za prędko! Lecz powiedz, czy nie aż nadto późno dla tylu lat mojej męki, tylu lat nieustającej tęsknoty!?...
Białe ognie przenikały delikatną twarzyczkę szambelanowej, oczy jej lśniły smutkiem.
Generał pochylił się do nóg pani Walewskiej i czoło swe rozpalone do drobnych jej rączyn przytulił.
— Nie odpychaj mnie, nie odtrącaj, pozwól mi być z tobą, weź ze mnie wszystko, całe moje dobro, imię, żołnierski mój dorobek, serce, myśl każdą, a wzamian pozwól, bym cię otoczył mem staraniem, mą troską, wzamian pozwól, bym synowi twemu zastąpił ojca, bym mógł was oboje kochać...
Szambelanowa poruszyła wargami, głos jej zdawał się być szmerem wierzby, zapatrzonej w toń jeziora, a targniętej za rozpłakane warkocze przez niespodziewany wiew zefiru.
— I cóż ci powiem, drogi przyjacielu!?... Małoż mimowolnej wyrządziłam ci krzywdy?! Mamże prawo w obliczu Boga stanąć i ślubować ci miłość?! Mamże fałszywym dźwiękiem odpowiedzieć na twe serdeczne wyznania, mamże smutek swój sprząc z twojem życiem?... Przed tobą otworem wszystko jeszcze!
— A tem wszystkiem mojem ty jedna!
— Nadto znam twą szlachetność, nadto szanuję cię, abym nie miała rzec prawdy...
— Więc kochasz go?!
— Czy kocham?! Nie wiem, jeno tę żywię świadomość, że dźwigam w sobie gruzy, które już nie wzniosą się nigdy, ale i na których już i żadnego gmachu nowego wznieśćbym nie zdołała!...
— Ja też niczego nie żądam, nie ważę się śnić o twej dla mnie miłości! Pragnę tylko, aby mi wolno było cię kochać, abym mógł cię wyznać przed ludźmi...
— Żądasz dziś przyjaźni, spodziewając się, że jutro przyniesie ci nowy promień uczucia!... A ja niczego więcej nad przyjaźń i tylko przyjaźń nie mam dla ciebie generale!... Nie ustanie ona zapewne nigdy, — lecz się nie przeistoczy!
— Najcięższe przyjmuję warunki — byle z tobą, byle przy tobie!!
— Niech więc będzie jak pragniesz!
Twarz Ornana rozjaśniło szczęście.
— Boże — Boże! Więc to prawda!? Więc wysłuchałaś mnie? Więc pozwalasz mi się miłować!?... Więc to nie sen!?...
— Nie wstydź mnie, generale — powstań!
— Nie, daj mi tak zostać!
Poza drzwiami, wiodącemi z saloniku do przedpokoju, rozległ się stukot i dźwięk rozmowy.
Pani Walewska poruszyła się niespokojnie.
— Generale — pozwól — ktoś nadchodzi!
— Nie mamże prawa klęczyć u twych stóp?
— Nieznośniku! — upomniała łagodnie szambelanowa — już się wyrywasz z oków przyjaźni, na którąś się deklarował?
— Ale pod warunkiem, że ja będę mógł kochać!
— Słyszę głos Pawła!
Ornano powstał i ucałował ręce szambelanowej.
— Pozwolisz, Marjo, że pochwalę się przed Pawłem?!...
Pani Walewska nie zdążyła odpowiedzieć, gdy naraz drzwi się raptownie otwarły i do saloniku wpadł jak wichura imć pan Paweł Łączyński.
— Bywajcie mi! Nowinę wam przywiozłem, wielką nowinę!...
— Co się stało?! — Co?!
Paweł odetchnął głęboko, zaczerpnął znów powietrza i wyrzucił gwałtownie.
— Cesarz w Paryżu!
Pani Walewska rozwarła szeroko oczy. Ornano pobladł.
— Cesarz — w Paryżu?! — zagadnęła cicho szambelanowa.
— Od wczoraj! wylądował przed tygodniem! Ney przeszedł do niego z całem wojskiem! Bez wystrzału wrócił do Tuileries! Bourboni uciekli!... Bruksela aż się trzęsie od zbiegów!! Ha! A mówiłem wam! Dość mu było ziemi francuskiej stopą tknąć, aby u nóg miał całą armję! Tak się stać musiało. Pędziłem tu jak wicher!... Widzisz generale, jeszcze i nasza kolej będzie! Cóżeście oniemieli, do miljon! Daj Maryśko buziaka! Dziś się pakujemy i na noc ruszamy do Paryża! Zamówiłem już konie na poczcie!...
Twarzyczka pani Walewskiej ożywiła się!...
— Tak — dziś jedziemy — dziś jeszcze, zaraz, natychmiast!...
— Ornano — ty z nami! No, ja myślę! Czekajcie, mam w mantelzakach paczkę manifestów cesarskich...
Łączyński wybiegł do przedpokoju.
Szambelanowa, poruszona do głębi nowiną, zawróciła ku drzwiom bocznym. Ornano zastąpił jej drogę.
— Pozwól, generale, muszę Domagalskiemu wydać rozkazy!...
— Więc pani jedziesz tam do niego!? — zapytał chropowatym głosem Ornano.
— Jadę!... Muszę jechać!...
Krwawa pręga wystąpiła na czoło hrabiego.
— A zatem... to wszystko... przepadło znów!? — wybełkotał z wysiłkiem. — Wracasz do niego!...
— Generale! — odrzekła spokojnie pani Walewska. — Nie wracam, lecz jadę tam, gdzie mnie wzywa obowiązek matki i Polki! Nadto nie postrzegam dla pana żadnej zmiany, chyba tę jedną, że i ty nie zapomnisz, komuś winien rangę, którą się szczycisz!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.