Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Twarzyczka pani Walewskiej ożywiła się!...
— Tak — dziś jedziemy — dziś jeszcze, zaraz, natychmiast!...
— Ornano — ty z nami! No, ja myślę! Czekajcie, mam w mantelzakach paczkę manifestów cesarskich...
Łączyński wybiegł do przedpokoju.
Szambelanowa, poruszona do głębi nowiną, zawróciła ku drzwiom bocznym. Ornano zastąpił jej drogę.
— Pozwól, generale, muszę Domagalskiemu wydać rozkazy!...
— Więc pani jedziesz tam do niego!? — zapytał chropowatym głosem Ornano.
— Jadę!... Muszę jechać!...
Krwawa pręga wystąpiła na czoło hrabiego.
— A zatem... to wszystko... przepadło znów!? — wybełkotał z wysiłkiem. — Wracasz do niego!...
— Generale! — odrzekła spokojnie pani Walewska. — Nie wracam, lecz jadę tam, gdzie mnie wzywa obowiązek matki i Polki! Nadto nie postrzegam dla pana żadnej zmiany, chyba tę jedną, że i ty nie zapomnisz, komuś winien rangę, którą się szczycisz!


XV.

Wilgotnomglisty wieczór grudniowy piął się ociężale po murach Paryża, mrokiem już napełnił wązkie uliczki, szarzyzną usłał rozlegle place i poczerniałe ogrody i teraz coraz śmielej darł się po ostrołukach katedry, pełzł po kopule Domu Inwalidów, gasił rozbłyszczone krzyże na wieżach kościołów i zlewał wyniosłe kontury potężnych gmachów w ciemne, bezkształtne masy.
Harda stolica Francji podjęła wyzwanie, rzucone jej przez skradającą się tuż za wieczorem noc, i miljonem światełek