Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wielki! Konie na poczcie czekają! Życzę ci zdrowia!... No i powodzenia na gospodarstwie w Kiernozi!... Ale, czy wiesz, że pana Buonapartego chcą z Elby wysiać do jakiej australijskiej kolonji!? Pan de Périgord mówił mi o tem pod wielkim sekretem! Wybacz, że cię moją szubą „deranżuję“! Jak to przykro musi być bez służby! Więc nawet koni nie trzymasz?!
— Są mi niepotrzebne!
— Ach — tak!!... Ale, Olesia Stecka wychodzi za Michała Radziwiłła! Powiedz, chorążanka przez stryja, a przez ojczyma, Kniaziewicza, generałówna i taką robi partję! Co to znaczy roztropność! Admirować można! Bywaj mi, moja droga! Bardzo żałuję, iż tak dobrowolnie... Miałam szczerą intencję... Jak będziesz w Warszawie, melduj się do mnie, miło mi będzie cię widzieć... czasem...
Księżna Jabłonowska złożyła na czole szambelanowej protekcjonalnie chłodny pocałunek i, wspomniawszy coś jeszcze o rządach generała Zajączka i romantyzmie pani de Vauban, opuściła mieszkanko pani Walewskiej, odprowadzona do powozu przez starego Domagalskiego.
Szambelanowa odetchnęła pełną piersią. Niespodziewane zjawienie się siostry pana Anastazego w tem zaciszu, w jakiem trwała pani Walewska, uderzyło w nią całą falą wspomnień, wspomnień smutnych, gorzkich, całym bezmiarem żółci płacących za każdy błysk jaśniejszy, za każdą sekundę pogody.
I nie te wspomnienia może, które poruszyła księżna Jabłonowska, wzburzyły szambelanowę, lecz bezwzględność, zimna rachuba, ironja, krzywdząca litość, natręctwo z jakiem chciano wkroczyć do świątyni smutku, świątyni ciszy duchowej pani Walewskiej. Bo przecież, cóżby jej biedna, skołatana dusza poczęła, — gdyby nie miała wspomnień, gdyby jej zabrakło naraz jednego z bólów?!... Cóż, że rany krwawią, gdy krwawienie to jest już jedynym znakiem życia!